Grease: Rise of the Pink Ladies: sezon 1, odcinek 1 i 2 - recenzja
Brakuje Ci licealnych miłostek, intryg i walki o popularność? Lubisz klimat amerykańskiego liceum i lat 50.? To i niewiele więcej oferuje nowy serial Grease.
Brakuje Ci licealnych miłostek, intryg i walki o popularność? Lubisz klimat amerykańskiego liceum i lat 50.? To i niewiele więcej oferuje nowy serial Grease.
Grease: Rise of the Pink Ladies to prequel filmu z 1978 roku, w którym w rolach głównych wystąpili John Travolta i Olivia Newton-John. Wersja z 2023 roku to cukierkowa historia skupiona na dość płytkich problemach. Akcja serialu kręci się wokół liceum Rydell i relacji między jego uczniami. Główna bohaterka, Jane, niejako nadaje kształt fabule, ale dla całości musicalu równie ważne są wątki poboczne.
Liceum Rydell to typowe amerykańskie high school, w którym walczy się o przywództwo w stadzie. Uczniowie dzielą się na różne grupy, m.in. na popularnych i dziwaków. Postacie są przewidywalne, a te, które miały wnieść świeżość swoim zachowaniem odstającym od grupy, również łatwo przewidzieć. Bohaterowie są miałcy i zamknięci w swojej wyolbrzymionej charakterystyce. Jedną z niewielu wyróżniających się postaci (bardziej poprzez wrodzone emanowanie charyzmą niż charakter) jest siostra jednego z członków grupy T-Birds, Olivia. Nie wiem, co przyniosą kolejne odcinki, ale na razie jej losy są przedstawione dość szczątkowo. Jeśli autorzy zdecydują się na rozwinięcie tego wątku, wykorzystają potencjał dość ciekawej historii.
Zdecydowanym atutem serialu jest oddanie charakteru gatunku, czyli musicalu. Obraz nasycony kolorami, partie taneczne i śpiewane oraz przerysowane postacie tworzą ten klimat. Jeśli chodzi o piosenki, te z oryginalnego filmu zapisały się w pamięci kinomanów, natomiast tym z Rise of the Pink Ladies nie wróżę długowieczności. Melodie czy teksty nie były wybitne, ale nie były też beznadziejne, raczej utrzymane na przeciętnym/dobrym poziomie.
Ważnym aspektem musicalu jest z pewnością feministyczne podejście podważające założenia i fundamenty lat 50. XX wieku. Kilka kobiet wyłamujących się poza przyjęty i powielany schemat niewinnej i podporządkowanej mężczyźnie dziewczyny udowadnia, że dbanie o swoje dobro nie zawsze jest czymś nieodpowiednim. Jane, Olivia, Cynthia i Nancy pomagają sobie nawzajem zmienić podejście do związków, tak aby nie stać się jedynie dodatkiem czy ładną ozdobą chłopaka. Różowe damy zaczynają pokazywać pazurki i robić to, co uważają za słuszne. Buntują się w sposób nieradykalny, wprowadzając zmiany w swoim postrzeganiu i zachowaniu. Motywują się do działania, razem są śmielsze, a zatem można wyciągnąć wniosek, że dumnie reprezentują hasło siły kobiet, które w naszej rzeczywistości wciąż przybiera na popularności.
Czymś, czego zupełnie nie mogłam znieść, było silne dbanie o reputację. Każdy bohater (a także ich rodzice) zastanawiał się nad tym, co pomyślą inni o jego zachowaniu i jak go ocenią. Nawet jeśli chciał pokazać, że nie zależy mu na uwielbieniu tłumu, to przez swoją negację wyolbrzymiał tylko odrębność, na której mu zależało, a która nie odzwierciedlała jego faktycznej osobowości. Zdecydowana większość w jakimś stopniu tłumiła swoje prawdziwe „ja”, by dbać o wizerunek i konkretny odbiór w społeczeństwie. Gdy dodamy do tego szerzącą się nieszczerość, plotki i brak zaufania do najbliższych przyjaciół, ponieważ mogą niespodziewanie zranić, dostaniemy obraz młodych ludzi stanowiących potwierdzenie darwinizmu społecznego. Albo wytrzymasz presję stada, albo padniesz i zginiesz. I trudno. Fałszywość uczniów serialu ukazuje się, gdy tylko ktoś popełni błąd lub uzna się, że popełnił błąd albo stracił godność. Ci, którzy nie mieli zbyt wielu znajomych, są na ustach całego liceum, a ci, którzy mieli pokaźną grupę „przyjaciół”, zostali sami. Znów wracamy do poprzedniego założenia: albo wytrwasz i wrócisz silniejszy, albo ostracyzm społeczny, na który cię skazano, zdegraduje cię do ostatniego szeregu.
Kolejnym irytującym wątkiem okazała się koncentracja wokół tematu, czy para „poszła na całość”. Nawet jeśli poszła, to co z tego? Niedojrzałość niemalże dorosłych ludzi kłuła w oczy. Z pewnością kontekst oddania charakteru epoki miał wpływ na wyodrębnienie tego wątku, jednak nie sądzę, by piętnowanie współżyjących par i nabijanie się z nich było warte miana niemalże wiodącego wątku.
Grease: Rise of the Pink Ladies to po prostu komedia romantyczna w konwencji musicalu. Lekka, łatwa, przyjemna dla oczu, ale niczym się niewyróżniająca na tle innych produkcji z tego gatunku. Może końcową sekwencję przed napisami uznałabym za wyjątek, ponieważ jest niezwykle estetyczną imitacją naszywki umieszczanej na bluzach różowych dam, co jest jakimś odejściem od serialowych norm, w których zwykle pojawiają się zdjęcia z odcinka lub bezpośrednio napisy końcowe.
Rise of the Pink Ladies spodoba się tym, którzy mają sentyment do oryginalnego Grease i chcieliby zobaczyć znane postaci w nowej odsłonie, a także tym, którzy chcieliby obejrzeć produkcję niewymagającą nadmiernego skupienia – coś utrzymanego w klimacie lat 50., z utartym motywem stereotypowego, amerykańskiego high school. Jeśli masz ochotę na delikatnie pusty seans, to coś dla ciebie, natomiast jeśli szukasz czegoś z przesłaniem i szlachetnymi wartościami, tu tego nie znajdziesz, bynajmniej nie w dwóch pierwszych odcinkach.
Poznaj recenzenta
Ewelina PurgałKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat