Gwiezdne Wojny: Akolita - sezon 1, odcinek 8 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 17 lipca 2024Finał pierwszego sezonu serialu Gwiezdne Wojny: Akolita ma wiele dobrych momentów, ale pozostawia trochę niedosytu.
Finał pierwszego sezonu serialu Gwiezdne Wojny: Akolita ma wiele dobrych momentów, ale pozostawia trochę niedosytu.
W finale pierwszego sezonu serialu Gwiezdne Wojny: Akolita działo się dużo, nie brakowało emocji, a kwestie fabularne dały odpowiedzi na wiele pytań. Tak, jak bardzo doceniam wiele dobra tego finału, tak wątek Mae i Oshy jest rozczarowujący i pozostawia niedosyt. Mieliśmy otrzymać jakieś wyjaśnienia na temat powstania bliźniaczek, a tak naprawdę powtórzono informacje z odcinka siódmego. Już wtedy dowiedzieliśmy się, że najwyraźniej przy pomocy wergencji Mocy przeprowadzono jakiś eksperyment, z którego powstały Osha i Mae. Są one jedną osobą, ale zrobiono coś, co doprowadziło do narodzin dwóch bohaterek. Nie poszerzyliśmy naszego zasobu wiedzy i ten aspekt najwyraźniej pozostawiono na drugi sezon. Co tak naprawdę się stało? Trudno nawet się domyślać. Widać jednak, że nie ma to nadal żadnego związku z Anakinem i tym, jak powstał dzięki woli Mocy.
Starcie Sola z Nieznajomym na Brendok to najlepsze, co finał dostarczył, i jedna z najlepszych scen całego serialu Gwiezdne Wojny: Akolita. Walka na miecze świetlne, podobnie jak w piątym odcinku, została fantastycznie nakręcona, a zmiana scenerii na dzień dodała jej wizualnego wyrazu. Znakomita, pomysłowa i dopracowana choreografia idealnie łączy się z dobrą pracą kamery i spokojnym montażem, więc doskonale widzimy prace włożoną w pojedynek, który sam w sobie jest emocjonalną bombą. Na tym etapie Sol wrócił do miejsca swojej zbrodni, a Qimir w pewnym sensie wydaje się zobrazowaniem jego poczucia winy, z którym walczy całe życie. Dużo też w tej bitwie świetnych wizualnych pomysłów, nawiązań do wuxii (jeden moment jakby wyjęty z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka) czy kina samurajskiego (perfekcyjne ujęcie, które raz zostało już wykorzystane z Star Wars Rebels w walce Kenobiego z Maulem). Efektowne, dobrze działające fabularnie, bo idealnie mówi o obu postaciach pod kątem emocji i ich stanu w danym momencie oraz szalenie rozrywkowe. Majstersztyk - ta ekipa kaskaderów powinna robić więcej akcji w serialach Star Wars.
Nieznajomy aka Qimir nie jest Sithem. Ten odcinek raczej dosadnie to mówi i nie pozostawia złudzeń. Był uczniem Vernestry, który - jak sama twierdzi - przeszedł na stronę zła. Zresztą on nigdy nie powiedział: "Jestem Sithem", bo jego słowa brzmiały osobliwie i zupełnie inaczej: "Jedi takich jak ja nazwaliby Sithami". To jednak znacząca różnica. Kropką nad "i" tego wątku jest pojawienie się prawdziwego Mrocznego Lorda Sithów, czyli scena, która na pewno przyspieszyła bicie serca wielu fanów Star Wars. Oto Munn, mistrz Palpatine'a, sam Darth Plagueis! Wniosek wydaje się oczywisty: działania Nieznajomego, które przyciągnęły zdecydowanie za dużo uwagi Jedi, przykuły też zainteresowanie Plagueisa. Ta scena z jego cameo też jest metaforą tego, jak prawdziwi Sithowie z linii Dartha Bane'a działali dosłownie w cieniu, a on tu się z takowego wyłania. Nie chcieli zostać odkryci, skrupulatnie realizując plan destrukcji Jedi. Jako że wielokrotnie też sugerowano muzycznie poprzez wykorzystanie tematu Kylo Rena, że Qimir jest kimś innym, wydaje się to jedynie cementować te przemyślenia. W ewentualnym drugim sezonie być może zobaczymy więc w działaniu prawdziwych Sithów, bo Plagueis w tych czasach powinien być uczniem Dartha Tenebrousa. Nic w tych scenach, ani w powiązaniach Qimira z Vernestrą, nie sugerowało, że Qimir może mieć mistrza i wiedzieć, że ktoś taki jak Plagueis istnieje.
Skąd Vernestra wie, co zrobili Sol, Indara, Kelnacca i Torbin? Już w szóstym odcinku widzieliśmy, że ma ona bardzo rzadką zdolność, którą w historii posiadają nieliczni Jedi i w finale ponownie jej używa. Chodzi o psychometrię, czyli wyczuwanie echa brutalnych wydarzeń w Mocy. Czasem jest to bardziej wyraźne, czasem mniej, ale to też pozwoliło jej poznać informację o tragedii, do jakiej doszło na Brendok. Każdy, kto grał w Star Wars Jedi: Ocalały wie, jak psychometria działa. Decyzje mistrzyni w finale są oczywiste i choć obrazują poważny wewnętrzny problem Zakonu Jedi, trochę trudno w tym scenariuszu o alternatywę. Jej spotkanie z senatorem mówi jednoznacznie, że są politycy, którzy uważają ich za raczej groźną sektę. W obliczu politycznego zagrożenia ukrycie prawdy i obwinienie głównie Sola za tragedię, do której doszło, to zło konieczne. Nadzór polityków nad Jedi mógłby skończyć się dla wszystkich tragicznie. Czy to czyni Jedi złymi? Niekoniecznie - to cynizm i pragmatyzm wynikający ze statusu instytucji w Republice. Końcowe cameo Yody to jednak ostatecznie przyjemna i potrzebna rzecz: jednak są osoby, która są zwierzchnikami Vernestry i powinny wiedzieć, co się wydarzyło. A ważne jest to, że nikt z ocalałych nie wie o udziale Sithów. Z tego też płynie przemyślenie, jak bardzo szkoda, że wątek polityczny został wykorzystany w tym serialu tak pobieżnie. Zdecydowanie miał potencjał.
Finał dobrze też podsumowuje to, kim Osha i Mae są jako ludzie. Od początku dostawaliśmy wiele tropów na temat tego, że Mae jest osobą walczącą o sprawiedliwość i nie ma w sobie zła. Natomiast Osha zawsze była kipiącą gniewem i nienawiścią dziewczyną, która szukała zemsty. Ten odcinek potwierdza, że te wszystkie poszlaki pokazywane na ekranie od pierwszego odcinka nie były przypadkowe, bo mamy tego kulminację. Dlatego też sceną, gdy samą Mocą - czyli bez użycia broni, jak Nieznajomy chciał - Osha zabija Sola, ma mocny, emocjonalny wydźwięk! Porusza, bo przez pryzmat relacji i historii ten moment jest dobrym podsumowaniem wydarzeń. Jednak to, co tutaj jest porażające i piękne zarazem, to pokazanie znanego z kanonu procesu krwawienia kryształu kyber - coś, co było do tej pory opisywane jedynie w książkach, widzimy po raz pierwszy na ekranie. Możemy więc zobaczyć, jak Sithowie oraz użytkownicy Ciemnej Strony Mocy tworzyli czerwone miecze świetlne. Scena poruszająca i doskonale wychodząca od zasad kanonu.
Gwiezdne Wojny: Akolita kończą się dobrym odcinkiem, który dostarczył wrażeń, kapitalnej walki na miecze świetlne i zbudował potencjał na drugi sezon. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia pewnego niedosytu i gdzieś wciąż towarzyszyło mi pytanie: "Tylko tyle?". Ta historia, ta tajemnica i to wszystko, co budowano przez poprzednie odcinki, wydawało się obiecywać więcej i z tego powodu czuć, że czegoś jednak w całej tej opowieści zabrakło.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat