Legends of Tomorrow: sezon 6, odcinek 1 - recenzja
Jeśli w jednym odcinku jednego serialu oglądamy sex, drugs, rock&roll, a do tego kosmitów i swoistą wariację Davida Bowiego to mamy pewność, że na ekrany powrócił najlepszy serial z Arrowerse – Legends of Tomorrow.
Jeśli w jednym odcinku jednego serialu oglądamy sex, drugs, rock&roll, a do tego kosmitów i swoistą wariację Davida Bowiego to mamy pewność, że na ekrany powrócił najlepszy serial z Arrowerse – Legends of Tomorrow.
Finałowy trailer najnowszego sezonu Legends of Tomorrow zapowiadał ostrą jazdę bez trzymanki. I to taką, że głowa mała. No i na otwarcie… jej nie dostaliśmy. Żebyście tylko mnie źle nie zrozumieli, dostaliśmy całkiem dobry kawałek pizzy, mając jednak świadomość, że w innej części pudełka powinny leżeć lepsze i smaczniejsze. Bo było w nim wszystko, do czego nas Legendy przyzwyczaiły: zaskakujące sceny, szalone tempo (a ma być podobno jeszcze lepiej!), zabawne sytuacje i dialogi, mnóstwo głupot i odniesień do popkultury, czarna magia, kosmici, a na dokładkę David Bowie. Tak, dokładnie ten sam legendarny Bowie, który staje się kluczową postacią dającą śpiewającą (naprawdę!) odpowiedź dotyczącą tego, co się stało z Sarą. Jak bowiem pamiętamy (a jeśli nie pamiętamy – szybki flashback na początku odcinka nam to zarysowuje), w finałowej scenie poprzedniego sezonu Sara zostaje uprowadzona przez kosmitów. A właściwie kosmitę, którego wszyscy bardzo dobrze znamy i kochamy. Wróć, to w sumie jedna z bardziej irytujących postaci w historii tego serialu, więc fakt, że okazał się być kosmitą, właściwie to nie powinien nikogo zaskoczyć. Ale po kolei.
Legendy (przynajmniej pewna część), budzą się po mocno zakrapianej imprezie po powstrzymaniu piekielnych sił w poprzednim sezonie. Ava budzi się nad kiblem, Zari obok Constantine’a i tak dalej. Drobny pogrom, z którego szybko trzeba przejść do porządku dziennego i odnaleźć Sarę, której nie ma ani na Waveriderze, ani w Londynie z drugiej połowy lat 70. Na pytanie, gdzie jest Sara, odpowiada nie kto inny, jak David Bowie, który zresztą był na tej samej imprezie co reszta ekipy. A jak to z reguły bywało, jak Legendy kogoś przycisną do odpowiedzi, to ten to robi śpiewająco, dzięki czemu mieliśmy okazję usłyszeć jeden z nigdy wcześniej niepublikowanych kawałków „Space Girl”, który raczej usłyszą i polubią tylko wierni fani serialu. Piosenka mówi wprost, że Sara została porwana przez statek kosmiczny. Jej porywaczem okazuje się… Gary. Tak, ten sam fajtłapowaty, przesadnie ekspresyjny Gary, który okazuje się być kosmitą. W świat ludzi udało mu się wtopić dzięki okularom-niewidkom. A właściwie okularom, które nadają mu ludzką postać, bo jego alienowata facjata jest tak samo paskudna, jak jego postać. Tak więc oglądamy dwa wątki: Legendy próbujące odzyskać Sarę i Sarę próbującą odzyskać Legendy. O tym, że będzie to nie lada przygoda, nie trzeba nikogo przekonywać.
Plusem całej historii są oczywiście kosmici, paskudnie gumowi z dodatkiem CGI, jakie oglądaliśmy we wczesnych latach XXI wieku, choć trzeba przyznać, że i tak wyglądali jak na tę produkcję nieźle. Kosmiczny wątek będzie się przewijał przez cały sezon, więc chcąc nie chcąc będziemy się musieli do nich mocno przyzwyczaić. Kolejny plus? Niezłomna Sara. Jak chyba każdy, tak i ja lubię tę postać. To jak się rozwinęła od momentu pojawienia się w Arrow, to jak z wykonawcy poleceń stała się postacią wydającą polecenia. No i jej nieustępliwość, która powoduje, że choćby nie wiadomo, co się stało, zawsze będzie próbować po raz kolejny (vide jej walka z narzeczoną Gary’ego). Sara Lance oczywiście nie była jedynym atutem tego odcinka. Jej życiowa partnerka Ava Sharpe również daje nieźle popalić, wyrzucając z siebie jak nie polecenia (zaskakuje zwłaszcza tym, jak dobrze zna każdego członka Legend), to inne, mniej przyjemne rzeczy po pewnej imprezie w Londynie. Tradycyjnie nie zawodzą Constantine oraz Mick Rory. Reszta ekipy? Tu już można mieć mieszane odczucia zwłaszcza w przypadku Behrada, który w poszukiwaniu porwanej przez kosmitów Sary, sam przy okazji odbywa kosmiczne podróże w swojej głowie.
Otwarcie nowego sezonu wypadło naprawdę nieźle, a co najważniejsze – pozostawiło pewien niedosyt i chęć na więcej. Mając w głowie jeszcze na świeżo trailer zapowiadający ten sezon, możemy się spodziewać ostrej jazdy bez trzymanki, bo jak pokazało kilka poprzednich sezonów, Legendy raczej z rowerka spaść nie powinny.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat