Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 18 marca 2021Czekaliśmy, nie wierzyliśmy, ale jest! 18 marca na HBO GO trafi Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera. My już ten film widzieliśmy i w naszej BEZSPOILEROWEJ recenzji oceniamy, czy walka fanów o Snyder Cut miała sens.
Czekaliśmy, nie wierzyliśmy, ale jest! 18 marca na HBO GO trafi Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera. My już ten film widzieliśmy i w naszej BEZSPOILEROWEJ recenzji oceniamy, czy walka fanów o Snyder Cut miała sens.
Trzy lata trwała batalia fanów zawiedzionych Ligą Sprawiedliwości Jossa Whedona o to, by WB pokazał wersję tego filmu zrobioną pierwotnie przez Zacka Snydera. Legenda głosiła, że mityczny Snyder Cut nadaje tej produkcji zupełnie inną jakość. Jednak studio za nic miało petycje fanów – do czasu! Gdy nastała pandemia, włodarze stanęli pod ścianą, jaką był brak nowych superprodukcji. Wtedy właśnie ktoś wpadł na pomysł: „Hej, a może damy fanom tę Ligę Sprawiedliwości? Praktycznie cały materiał już mamy”. I tak na platformie HBO GO debiutuje 4-godzina wersja Snydera, która znacznie różni się od potworka zaserwowanego nam przez Jossa w 2017 roku.
Zack Snyder miał pewien pomysł na ten film i konsekwentnie go realizował. Podwaliny podłożył już w Batman v Superman, w którym Bruce Wayne ma wizję świata zniszczonego przez Supermana. Zresztą całe podejście do postaci Batmana - jako człowieka mającego obsesję na punkcie Kryptończyka i pałającego do niego czystą nienawiścią przysłaniającą niekiedy zdrowy rozsądek - moim zdaniem było bardzo ciekawe. W Lidze Sprawiedliwości Wayne próbuje odkupić swoje winy. Ma do siebie pretensje o śmierć Supermana. Czuje, że z powodu jego braku Ziemia jest narażona na atak potężnej siły z kosmosu. Dlatego też stara się zebrać drużynę, która będzie w stanie stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu. Temu właśnie są poświęcone pierwsze dwie godziny filmu. W dość ciekawy, choć zbyt długi sposób przedstawiono to, z jakich powodów każda z postaci postanowiła dołączyć do Batmana. U Whedona ten wątek był bardzo chaotyczny i praktycznie niezrozumiały, do tego naszpikowany głupkowatymi dowcipami, które w wersji Snydera zostały usunięte. Jedynym bohaterem, który odpowiada w tej produkcji za humor, jest Barry Allen. Reszta jest poważna i przejęta tym, co się wokół nich dzieje. Postacie są świadome zagrożenia, z jakim muszą się zmierzyć, i wiedzą, że ich szanse są nikłe. Produkcja tłumaczy też, dlaczego Darkseidowi tak bardzo zależy na tym, by podbić Ziemię. Jego podrażnione ego nie pozwala mu zapomnieć o naszej planecie.
Pierwszym wysłannikiem, mającym umożliwić jego powrót, jest Steppenwolf, który nareszcie stał się takim czarnym charakterem, jakiego się spodziewaliśmy, a nie karykaturą pojawiającą się tylko na kilka minut. To postać z krwi i kości, potrafiąca przedstawić swoją motywację do działań i pokazująca zaangażowanie w powierzoną misję. Już jego pierwsze starcie z Wonder Woman udowadnia, że nie jest to łatwy przeciwnik.
Największym wygranym wersji Snydera jest grany przez Raya Fishera Cyborg, którego historia i znaczenie dla misji Ligi nareszcie nabierają sensu i pokazują, jak ważną rolę miał on do odegrania. Whedon tak spłaszczył ten wątek przez wycięcie Cyborga, że przez to całość była bardzo niezrozumiała. To był ogromny błąd, bo widać, że Zack nie bez powodu uczynił Cyborga najważniejszym ogniwem w walce z Darkseidem. Mam wrażenie, że Joss nie zrozumiał całej tej opowieści i starał się zrobić kolejny, kolorowy film o trykociarzach, którzy sypią suchymi żartami. Snyder to wszystko wyrzucił i powrócił do oryginalnego stanu rzeczy.
Usunięte zostały też wszystkie kolorowe filtry i efekty specjalne, które tak bardzo kłuły w oczy w 2017 roku – zwłaszcza w scenie finałowej potyczki. Zack i operator Fabian Wagner zrealizowali bardzo mroczną wersję, w której dominują odcienie czerni i szarości, co podbija tylko atmosferę zbliżającej się apokalipsy. Trzeba przyznać, że to świetnie wygląda na ekranie. Dodaje całości powagi.
Studio porzuciło wizję Zacka i kompletnie nie pociągnęło tej historii, przez co fani oglądający Snyder Cut od razu zauważą brak kontynuacji chociażby w Aquamanie. Reżyser miał zupełnie inne spojrzenie na to, jak zachowują się i komunikują ze sobą mieszkańcy Atlantydy. Stworzył specjalne bańki podwodne, w których bohaterowie mogą ze sobą swobodnie rozmawiać. Z tego James Wan w swoim filmie kompletnie zrezygnował. Tak samo zresztą jak z pierwotnego wyglądu Mery.
Najbardziej jednak przemawia do mnie dopełnienie obrazu Supermana, który postradał zmyły. Dzięki tej rozszerzonej wersji cały obraz nareszcie nabiera sensu. Dowiadujemy się, co się stało, że ten „harcerzyk” postanowił obrócić się przeciwko ludzkości. I tego, jak istotną osobą w tej całej układance jest Lois Lane. Także scena z Flashem z przyszłości nie jest już tak idiotyczna jak była w wersji z 2017 roku. Już wiele razy w tej recenzji to napisałem, więc powtórzę ostatni raz: to wszystko ma nareszcie sens.
Snyder postanowił także trochę strollować swoich hejterów i wypuścił kilka materiałów, których nie ma w filmie i nigdy ich tam nie było. Tak więc wszystkich fanów czekających na Jokera w przebraniu Jezusa muszę rozczarować. To najwidoczniej był tylko chwyt marketingowy. Co oczywiście nie znaczy, że Jareda Leto jako Jokera nie ma w filmie, bo jest, ale też nie wygłasza memowej kwestii: „We live in society”. Muszę przyznać, że jego udział jest ciekawy, chociaż może nie wnosi zbyt wiele do produkcji. Jednak zobaczenie go w grupie z Batmanem i Deathstrokiem w postapokalitycznej rzeczywistości rozbudziło moją chęć na zgłębienie tej historii. Zwłaszcza że nawiązuje do tego – jakże często powtarzanego – motywu komiksowego, że Batman jest uzależniony od Jokera. Potrzebuje go w swoim życiu. Niestety, dalszej części przygód Ligi Sprawiedliwości nakreślonych przez Zacka raczej nie zobaczymy. A szkoda, bo zapowiadała się nad wyraz ciekawie.
Nie ma co się oszukiwać, Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera jest o klasę lepszym filmem niż wersja z 2017. Widać w nim konsekwentnie zrealizowaną wizję, produkcję, która miała rozpocząć nowy rozdział w historii DC i tak jak w przypadku Marvela budować całość pod wielki finał. Niestety, jest to już wizja, o której możemy mówić wyłącznie w czasie przeszłym. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że studia nie powinny tak mocno ingerować w wizję reżysera, bo nic dobrego z tego nie wychodzi. Jestem wręcz przekonany, że gdyby nie zamiana reżyserów i wszystkie późniejsze reperkusje z tym związane, DCEU byłoby teraz w zupełnie innym miejscu. Lepszym.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat