Moon Knight: sezon 1, odcinek 4 - recenzja
Moon Knight w czwartym odcinku sięga po zróżnicowane elementy gatunkowe i kulturowe. Wychodzi z tego mieszanka wybuchowa.
Moon Knight w czwartym odcinku sięga po zróżnicowane elementy gatunkowe i kulturowe. Wychodzi z tego mieszanka wybuchowa.
Jeśli zastanawialiście się, co może wyjść z połączenia Indiany Jonesa, Mumii, Uncharted i Lotu nad kukułczym gniazdem, to musicie koniecznie zobaczyć nowy odcinek serialu Moon Knight. Jest to absolutnie wyjątkowe połączenie zróżnicowanych tropów i elementów gatunkowych, a także innych rzeczywistości kulturowych, które są eksplorowane przez twórców. Egipskie motywy, poszukiwanie artefaktów i oczywiście starcia z wrogami - nie brakuje tutaj niczego! A wszystko to działa dzięki wcześniejszej podbudowie i dopilnowaniu, aby całość skupiała się na rozwijaniu bohaterów.
Moon Knight w tym tygodniu funduje surrealistyczną przygodę z elementami horroru, która jest świetnie zrealizowana. Ostatnio widzowie często narzekają na jakość efektów CGI w filmach i serialach. Przyznam, że jeśli chodzi o te drugie, nigdy mi to nie przeszkadzało - mówimy przecież o dużo niższym budżecie. Inna sprawa, że doceniam wszystkie te momenty, w których twórcy rezygnują z pokazu komputerowych sztuczek i tworzą akcję na podstawie tego, co fizycznie znajduje się na planie. W czwartym odcinku mamy właśnie taką sytuację, bo sceny z zielonym ekranem są praktycznie niezauważalne. Cała eksploracja wnętrz krypty ma namacalny charakter i świetnie buduje ogólny klimat.
Po zobaczeniu w kinach Uncharted zastanawiałem się, dlaczego nie udało się stworzyć filmu na poziomie porównywalnym do tego, co zaprezentowano w materiale źródłowym. Wydaje mi się, że w produkcji Sony przede wszystkim leżała intryga - nie było kreatywnego pomysłu na to, jak przedstawić wątek poszukiwania skarbu. Ganialiśmy jedynie za przedmiotami, a do całości wpleciono banalne zagadki. Może ktoś pomyślał, że to wystarczy do powtórzenia sukcesu Indiany Jonesa? Nie była to zresztą pierwsza próba, bo wielu filmowców ponosiło wcześniej klęskę, chcąc tę sztukę powtórzyć. Udało się to dopiero teraz, a wszystko dzięki czwartemu odcinkowi Moon Knighta, w którym Marc/Steven i Layla też eksplorują kryptę i szukają ukrytego przedmiotu. Na szczęście udaje się uniknąć schematów. Twórcy kreatywnie przetworzyli znane już wszystkim tropy. Nie ma odwracania uwagi infantylnymi zagadkami. Nie ma też nadmiaru strzelanin i konfrontacji, które odciągają uwagę od fabularnych niedociągnięć. Wzrok skupiony jest wyłącznie na postaciach.
Nawet jeśli wcześniej Moon Knight przytłaczał was dużą ilością informacji, teraz się to zmieni. Przyjęty przez twórców plan pozwala na bardzo ważne rozmowy między postaciami. Każdemu z bohaterów dano odpowiedni czas ekranowy. Wszystkie akcenty zostały odpowiednio rozłożone, co pozwala na zwalnianie i przyspieszanie narracji w odpowiednich momentach. Przeszukiwanie grobowca jest niezwykle ciekawe, bo każdy ruch bohaterów jest nośnikiem fabuły i rozwoju postaci. Do tego pojawienie się niepokojącego mieszkańca krypty i wydawane przez niego dźwięki połączone z krojeniem jednego z członków sekty to coś, co sprawiło, że pierwszy raz autentycznie bałem się podczas oglądania produkcji MCU.
Khonshu opuścił Marca, ale Marc nie zostawił Stevena. Umowa była inna, ale układ musiał zostać zmieniony ze względu na okoliczności. Dynamika między tymi osobowościami to zdecydowanie jedna z największych zalet serialu. Niezmiennie z dużą przyjemnością obserwuje się kreację Oscara Isaaca, który powinien dostać wszystkie możliwe aktorskie wyróżnienia. Teraz łatwo zrozumieć opinie krytyków, którzy porównywali ten występ z tym, co zrobił wcześniej Robert Downey Jr. jako Iron Man. Świetne momenty ma też Layla. Odcinek spokojnie mógłby zostać zatytułowany Layla: Tomb Raider. W wielu scenach akcji radziła sobie bez nadzwyczajnych mocy - wciąż było to bardzo wiarygodne! Najważniejszą dla niej częścią odcinka była konfrontacja z Harrowem, który odkrył tajemnicę z przeszłości Marca i kulisy śmierci jej ojca. Miałem nadzieję, że ujawnienie prawdy zostanie pomysłowo rozwiązane, ale ostatecznie była to największa skaza tego odcinku. Wybrano drogę na skróty, aby skomplikować sytuację. Layla niestety dała się ponieść emocjom. Można powiedzieć, że to zrozumiałe, ale nie da się ukryć, że jest w jakimś sensie odpowiedzialna za to, że Marc został postrzelony.
Śmierć Marca nie jest jednak niczym nowym dla fanów komiksów. Możemy spodziewać się, że w jakiś sposób wszystko zostanie odkręcone. Khonshu został uwięziony i Marc nie może korzystać z jego mocy, ale nie takie rzeczy u Marvela już się przecież działy. Po postrzale następuje nietypowe, bardzo dziwne przejście na materiał przypominający nagranie z kasety VHS. Słyszymy, jak tajemnicza postać wymawia swoje imię i nazwisko - Steven Grant. Powoli wprowadzani jesteśmy do białych pomieszczeń psychiatryka, do którego trafił Marc. Znajdziemy tam całe mnóstwo smaczków, które w głowie postaci przekute zostały później na (nie)prawdziwą przygodę (noga przypięta do wózka inwalidzkiego, rysunek ptaka z dziobem przypominającym twarz Khonshu i wiele więcej).
Ogląda się to kapitalnie! To było idealne wprowadzenie, które na wiele sposobów można było zepsuć, ograniczając się do trwającego dwie minuty cliffhagera. Starczyło jednak czasu na to, żeby wszystko zarysować i odpowiednio przedstawić nam motywy z komiksów Jeffa Lemire'a i Grega Smallwooda. Ciekawa jest sytuacja, w której Marc poszukuje Stevena - uświadamia sobie, że to jedyny przyjaciel, który może mu pomóc. Chce też zweryfikować wspomnienia. Na koniec następuje uścisk bohaterów, co z pewnością was poruszy, jeśli udało się wam zaangażować w ich relację. To jak na razie najlepszy odcinek serialu. Twórcy wyłożyli karty na stół. Finalnie może się okazać, że nie uda im się unieść ciężaru naszych oczekiwań, a ambicje był zbyt wielkie. Mam jednak przeczucie, że nie musimy się tym martwić.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat