Mr. Robot: sezon 2, odcinek 11 i 12 (finał sezonu) – recenzja
„Rzeczywistość bywa relatywna” – tak powinien brzmieć podtytuł drugiego sezonu Mr. Robota. Chory umysł Elliota Aldersona okazał się doskonałym naczyniem dla eksperymentów z naszym postrzeganiem. Kiedy nadszedł dwuodcinkowy finał, widzowie byli tak spragnieni odpowiedzi, że w przypadku ich braku mogli znienawidzić swoją ulubioną produkcję. Całe szczęście odpowiedzi padły… tylko nie do końca.
„Rzeczywistość bywa relatywna” – tak powinien brzmieć podtytuł drugiego sezonu Mr. Robota. Chory umysł Elliota Aldersona okazał się doskonałym naczyniem dla eksperymentów z naszym postrzeganiem. Kiedy nadszedł dwuodcinkowy finał, widzowie byli tak spragnieni odpowiedzi, że w przypadku ich braku mogli znienawidzić swoją ulubioną produkcję. Całe szczęście odpowiedzi padły… tylko nie do końca.
Widz Mr. Robot, obserwując świat oczami Elliota Aldersona, wyrabia sobie cenny nawyk kwestionowania tego, co oczywiste, w odniesieniu do fabuły serialu Sama Esmaila. Gdy w pierwszej połowie finału pojawia się wreszcie utęskniony Tyrell Wellick, razem z Elliotem zerkamy w jego stronę bardzo podejrzliwie. Czy jest on kolejnym alter ego głównego bohatera, czy tym razem to rzeczywista postać? Twórcy do samego końca 12. odcinka nie pozwalają nam nabrać pewności, która opcja jest prawdziwa, jednak w momencie, gdy pada strzał i Elliot zaczyna krwawić, dostajemy wreszcie niepodważalny dowód na rzeczywiste istnienie Tyrella. Oto odpowiedź na fundamentalne pytanie drugiego sezonu: czy Tyrell Wellick żyje? Tak! Cały czas ukrywał się i we współpracy z Dark Army wprowadzał w życie diaboliczny plan zniszczenia E Corp.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o odpowiedzi. Finał drugiego sezonu zostawia nas niestety jeszcze z dużą pulą pytań. Jaką tak naprawdę rolę odgrywa Elliot w całej intrydze? Jaki los spotkał Tyrella w końcówce pierwszego sezonu? W co gra Dark Army? Kto zaatakował Darlene? Aby jeszcze bardziej skomplikować i tak zagmatwaną fabułę, w samej końcówce ostatniego odcinka Esmail serwuje nam całkiem mocny cios w szczękę. Angela szarą eminencją całego przedsięwzięcia? W pierwszej chwili może to dość mocno zaskoczyć widza, ale przypominając sobie jej perypetie z drugiego sezonu, wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Jej korporacyjne działania, kontakty z Whiterose i pozorny dystans względem głównej osi fabularnej zaczynają nabierać sensu. Na więcej informacji jednak musimy niestety poczekać.
Wszystkie te motywy z finałowych odcinków stawiają Elliota w cieniu. Może się wydawać, że jest on tylko takim przysłowiowym liściem miotanym przez wiatr wydarzeń, niemającym zupełnie kontroli nad tym, co się wokół niego dzieje. Jestem trochę zły na Sama Esmaila, że w tym segmencie nie udzielił jakiejś znaczącej odpowiedzi. Wiedzieliśmy już przecież po pierwszej serii, że to Pan Robot dąży do zniszczenia, a Elliot Alderson stanowi głos rozsądku w tym szaleńczym tandemie. Scena, w której haker próbuje zatrzymać nadchodzącą katastrofę budynku E Corp i zostaje postrzelony przez Wellicka, tylko potwierdza tę tezę. Podział ten jest oczywisty dla każdego widza i zdecydowanie przyszła pora na więcej głównego bohatera. Drugi sezon dobiegł końca, a my wiemy o nim tyle samo, co na początku pierwszego! Przydałaby się jakaś mięsista retrospekcja, w której mielibyśmy wreszcie okazję zobaczyć Elliota w akcji – nie jako zlęknionego geeka, ale prawdziwego, diabolicznego masterminda. Poza tym po tak długim okresie zabawy z naszym postrzeganiem należy nam się chyba trochę prawdy. Tajemnice są fajne, ale umiejętne ich wyjaśnienie jest jeszcze lepsze. Mieliśmy już parę produkcji telewizyjnych, które ciągnęły zagadki przez kilka długich sezonów tylko po to, aby zostawić widza z mętlikiem przypuszczeń i niedopowiedzeń. Miejmy nadzieję, że ten los Mr. Robota nie spotka.
Zostawmy na chwilę Elliota i skupmy się na kilku innych, ciekawych motywach z dwuodcinkowego finału. W pierwszej jego odsłonie mieliśmy kolejną scenę, którą można spokojnie określić mianem klasyka Mr. Robota: Angela w kryjówce Dark Army, Commodore 64, akwarium z martwą rybką, pobita dziewczynka i Whiterose. Nie wiem, czy David Lynch ogląda produkcję Sama Esmaila, ale jeśli trafił na ten odcinek, pokiwałby z uznaniem głową na tak udany motyw inspirowany jego twórczością. Jest to też kolejna perełka, jeśli chodzi o stronę audiowizualną. Zresztą w tym segmencie nie ma gorszych momentów – Mr. Robot trzyma poziom od początku, jeśli chodzi o stronę techniczną.
Zaskakujący okazał się też wątek Joanny i Scotta Knowlesa. Być może wielu widzów w ogóle zapomniało o tej postaci. To jeden z dyrektorów E Corp, którego żona została zamordowana przez Wellicka. Ten w wielkim żalu dręczył Joannę głuchymi telefonami i tajemniczymi listami (kolejna zmyłka twórców – serial sugerował, że z żoną kontaktował się Tyrell). Gdy w końcu kobieta odwiedza swojego prześladowcę, Scott wylewa na nią całą swoją frustrację. Finalnie dochodzi do gwałtownej sceny, kiedy to pani Wellick zostaje dotkliwie pobita. Jest to dość mocne zagranie, zdecydowanie w stylu Mr. Robota. Wszystko wskazuje na to, że wątek tej dwójki przez cały sezon był prezentowany tak oszczędnie tylko po to, aby w finale eksplodować. I dobrze – zrobił wrażenie.
Podsumowując drugi sezon, warto też wspomnieć o dwóch sympatycznych bohaterkach. Darlene i Dom wreszcie się skonfrontowały. Okazuje się, że agentka DiPierro, będąca personifikacją klasycznego amerykańskiego śledczego (lizak to ewidentne nawiązanie do Kojaka), jest dużo bliżej prawdy o całej intrydze niż Darlene, a nawet Elliot. Siostra głównego bohatera natomiast po zabójstwie swojego chłopaka być może będzie gotowa zmienić strony i zdecyduje się na współpracę z FBI, bo wszystko wskazuje na to, że jest zbyt daleko od rzeczywistej „grupy trzymającej władzę”.
Ach, jaki to było kontrowersyjny sezon Mr. Robota. Estetyka Sama Esmaila nikogo nie zostawiła obojętnym. Zwolennicy chwalili niesamowitą oprawę audiowizualną, psychodeliczny klimat i świetną grę aktorską, krytycy natomiast narzekali na zbyt powolną akcję, mało ciekawą fabułę i pretensjonalne zagrywki, mające na celu skonfundować widza. Po finale oglądający pozostaje z brakiem odpowiedzi na najważniejsze pytanie: czy Mr. Robot jest jedynie formą bez treści, sztuką tylko dla sztuki czy może kryje się w nim pewne uniwersalne przesłanie, którego na tym etapie nie potrafimy jeszcze dostrzec? Ostatnie odcinki drugiego sezonu nie rozwiązały zagadki, rzucając nam kolejne kłody pod nogi na drodze do prawdy o serialu. Można więc trochę ponarzekać, że ten brak przejrzystości zaczyna być nużący, że zagadki kreują kolejne zagadki i tak naprawdę jesteśmy wodzeni za nos przez twórców, chcących za wszelką cenę utrzymać dotychczasową widownię. Z drugiej jednak strony takie są prawa rynku - czego innego oczekiwać po produkcie telewizyjnym? Najważniejsze, że ten produkt jest najwyższej jakości. Ja osobiście proponuję malkontentom, aby zanurzyli się w unikatowy klimat budowany przez Esmaila i porzucili wątpliwości, ponieważ Mr. Robot wnosi bardzo dużo znaczącej rozrywki do współczesnej popkultury. Nie wymagajmy więc od tej produkcji transparentności, bo to właśnie forma stanowi jej jakość, a treść, tak jak udowodnił finał, bywa relatywna.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat