Mroczne wody - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 20 marca 2020Na platformie HBO GO możemy oglądać dramat społeczno-sądowy Mroczne wody w reżyserii Todda Haynesa. Jest to na tyle oddziałująca na widza produkcja, że gwarantuję Wam, iż kiedy następnym razem wyciągniecie z kuchennej szafki teflonową patelnię, dwa razy zastanowicie się, czy na pewno chcecie jej użyć.
Na platformie HBO GO możemy oglądać dramat społeczno-sądowy Mroczne wody w reżyserii Todda Haynesa. Jest to na tyle oddziałująca na widza produkcja, że gwarantuję Wam, iż kiedy następnym razem wyciągniecie z kuchennej szafki teflonową patelnię, dwa razy zastanowicie się, czy na pewno chcecie jej użyć.
Mroczne wody to film, który powstał na postawie głośnej sprawy, jaką w 2016 roku na łamach New York Times’a opisał Nathaniel Rich w swoim artykule The Lawyer Who Became DuPont’s Worst Nightmare. Historia dotyczyła Roba Bilotta – adwokata, który przez 20 lat prowadził sądową walkę z ogromnym koncernem DuPont.
Akcja filmu zaczyna się w latach 90., kiedy Bilotta (w tej roli Mark Ruffalo) odwiedza rolnik (Bill Camp), który w niewyjaśniony sposób stracił prawie 200 krów ze swojego stada. Pomimo początkowej niechęci i argumentu, że taki rodzaj spraw to nie jest jego działka, Bilott postanawia odwiedzić gospodarstwo rolnika. Po tym, gdy na własne oczy widzi, jak ogromny wymiar miała ta tragedia, decyduje się rozpocząć śledztwo. Po przekopaniu się przez tony papierów, arkuszy z danymi i ulotek, Bilott uświadamia sobie, że w tej sprawie nie chodzi tylko o śmierć zwierząt. Lawirując pomiędzy jednym wykresem danych a drugim, Bilott dochodzi do przerażającego okrycia, że ma tu do czynienia z substancją, która odpowiada za mutacje i nowotwory u osób z okolicy. Substancją, która znajduje się w każdym domu, w każdej kuchni. Teflonem.
Mark Ruffalo, który wciela się w Roba Bilotta, sprawdza się naprawdę nieźle. Jego aktorskie popisy znamy z wielu filmów, nic więc dziwnego, że i tutaj dobrze sobie poradził. Jego sceniczne dukanie i mamrotanie słów momentami było tak przejmujące, że aż miałam ochotę wysłać go do logopedy. W Mrocznych wodach Ruffalo miał okazję pokazać całe spektrum emocji i wspaniale było widzieć tak duże zaangażowanie emocjonalne w jego postać. Od niewiary przez zdumienie, szok, determinację, załamanie i siłę. Bez wątpienia postać Roba została odwzorowana z ogromnym sercem do oryginalnego Billota, który w Wirginii Zachodniej przez kilkadziesiąt lat walczył z systemem. Kawał dobrego aktorstwa.
Skoro już o aktorstwie mówię, to nie sposób nie wspomnieć o filmowej partnerce Ruffalo, w roli której widzimy, ku mojemu zaskoczeniu, Anne Hathaway. Dlaczego się dziwię? Hathaway jest jedną z najbardziej znanych aktorek w branży filmowej. Tymczasem w produkcji Haynesa ma ona dosłownie kilkanaście minut czasu ekranowego, a jej popisy ograniczają się do mechanicznego szykowania dzieci do szkoły, klepania męża po plecach i siedzenia w kuchni. Na dwie godziny filmu Hathaway dostaje tylko jedną scenę, w której daje upust całej swojej frustracji i pokazuje, że Oscar na jej koncie nie był dziełem przypadku. Trochę mało jak na taki potencjał. Role drugoplanowe są, bo są. Żaden mężczyzna pod krawatem nie zapada w pamięci na tyle, aby po tygodniu od seansu pamiętać, kto tam jeszcze występował. Nie chodzi tu nawet o umiejętności aktorskie. Struktura filmu zbudowana jest tak, że wśród tych wszystkich garniturów liczy się tylko postać Ruffalo. Uwagę zwraca jeszcze schorowany, ale zdeterminowany do osiągnięcia celu Wilbur Tennant. Bill Camp sprawnie odtworzył postać człowieka, który nie bał się konfrontacji z ogromną korporacją DuPont. Mroczne wody oferują nam wiele postaci prawników, którzy chcąc nie chcąc, są tacy sami. Tennant jest postacią z innego środowiska, z inną historia i wyglądem. Przyciąga on wzrok i pozwala widzowi na sympatyzowanie z nim. Jest odskocznią od środowiska wyprasowanych koszul.
Pomimo ciężaru tematu, film nie jest przesycony patosem. Owszem, jest on ciężki, bo z tyłu głowy kotłują nam się myśli: „I ja tego codziennie używam w trakcie gotowania?!”, „Jak ludzie ludziom mogli to zrobić?!”, ale nie mamy odczucia, że negatywnych emocji jest w filmie za dużo. Jest to optymalna ilość, która pozwala poczuć powagę sytuacji, ale nie odbiera nam przyjemności z oglądania wciągającej sprawy sądowej. Mroczne wody to produkcja, która w teorii każdemu powinna przypaść do gustu. Jest to na tyle neutralny klimatycznie i fabularnie film, że ciężko mi wyobrazić sobie, że ktoś mógłby mieć do niego jakieś poważne zarzuty. Upierając się i szukając negatywów, na pewno można przyczepić się drugoplanowych, niewyraźnych ról. Nie jest to jednak sprawa na tyle istotna, że w jakiś sposób psuje odbiór. Wysnuję nawet teorię, że widzowie, którzy nie mają w zwyczaju rozbierania filmu na części pierwsze, w ogóle nie zwrócą na to uwagi. Skupią się na walce Bilotta z systemem i będą zadowoleni.
Dziwi mnie to, że o Mrocznych wodach usłyszałam stosunkowo niedawno, biorąc pod uwagę fakt, że jego premiera odbyła się w 2019 roku. Nawet jeśli reżyser pokazuje nam standardowy schemat budowania dramatu z sądem w tle i absolutnie nie odkrywa przed nami czegoś, czego kino społeczne jeszcze nie widziało, to historia i surowa forma, w jakiej została ona pokazana, jest na tyle interesująca, że nawet dwie godziny przed ekranem nie są dla oglądającego wyzwaniem. Mroczne wody to film, który świetnie sprawdzi się na wieczór dla widza, który lubi kino jasne, niewymagające osobnej interpretacji i pozbawione wielkich metafor.
Poznaj recenzenta
Klaudia DzięgielDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat