Nie z tego świata: sezon 15, odcinek 9 i 10 - recenzja
Ostatnie dwa epizody Nie z tego świata co prawda nie dały nam odpowiedzi, jaki był udział Boga w wyginięciu dinozaurów, ale za to dowiedzieliśmy się, jaki jest jego wpływ na braci Winchesterów, którzy są niejako dinozaurami dzisiejszej telewizji.
Ostatnie dwa epizody Nie z tego świata co prawda nie dały nam odpowiedzi, jaki był udział Boga w wyginięciu dinozaurów, ale za to dowiedzieliśmy się, jaki jest jego wpływ na braci Winchesterów, którzy są niejako dinozaurami dzisiejszej telewizji.
Powyższe stwierdzenie nie jest przesadą. Nie z tego świata to w końcu jeden z nielicznych współczesnych seriali o tak długim stażu. 15 lat przygód Sama i Deana dało nam wiele fantastycznych przygód, epizodów, ale też straconego czasu przy co niektórych odcinkach, jeśli nie sezonach (wiem, bluźnię jak diabli). Powoli zbliżając się do finału całego sezonu, na szczęście dostajemy odcinki, przy których świetnie się bawimy, a i fabuła nie zgrzyta.
Sednem historii jest Bóg i jego relacja z chłopcami. Relacja nie jest przy tym nadużyciem, ponieważ tak jak wielu z nas było zależnych od kolejnych epizodów Supernatural, tak – nie wiedzieć czemu, żywot Boga jest niejako zależny od Winchesterów. A właściwie to jest odwrotnie, co nie zmienia faktu, że Chuck mocno jest uzależniony od braci. Doskonale to pokazuje „The Trap”. Tytuł odcinka można interpretować na wiele sposobów, bo w pułapce Boga znalazł się przecież Sam z Eileen, ale też Chuck jest emocjonalnie (a także poprzez ranę) związany z Samem. W pułapce znalazł się również Dean, ale mentalnej, która uparcie każe mu szukać sposobu na pokonanie Boga – istoty wszechmocnej, nieśmiertelnej i wszechwiedzącej. Ale to kwestia jego charakteru – on się nie poddaje. Podobnie jak Sam, choć ten drugi do czasu...
Wszystkie sceny i rozmowy Chucka z Samem to trochę jak siłowanie się na rękę. Jakakolwiek kwestia nie pada, jakiekolwiek słowo, splecione dłonie ani na moment nie drgnęły ani w lewo, ani w prawo. Przez większość czasu mamy irytujący zwłaszcza Chucka pas. W końcu jest Bogiem, a nie potrafi sobie poradzić ze zwykłym człowiekiem. Jasne, to Winchester, ale nadal człowiek. Co więcej – marionetka w rękach Boga, jak już wielokrotnie się o tym przekonywaliśmy. Przy tym wszystkim wyszła ciekawa kwestia związana z wszechmocnym, dla którego Winchesterowie to nie tylko zabawka na tej Ziemi, ale też wielu innych. Bo jak się okazało, wizje Sama o tym, jak wzajemnie zabija się z Deanem, to właśnie nie wizje, a wspomnienia z innych światów, gdzie Chuck ostatecznie doprowadza do bratobójczej walki. Ten fakt wzmacnia tylko nasze przekonanie o tym, że Bóg... po prostu oszalał, a Winchesterowie stali się nie tylko jego marionetkami, ale obsesją. Jak na ironię, dzięki tej obsesji bracia do tej pory żyją, o czym za moment.
Ostatecznie Chuckowi udaje się odciąć od rany łączącej go z Samem, by finalnie – metaforycznie – odciąć również pępowinę łączącą go z Wincehsterami. Udaje się to, łamiąc ducha walki w Samie poprzez pokazanie mu, jak wyglądałby świat, gdyby udało im się pokonać Boga. Wyszło ciekawie i zgodnie z chrześcijańskim założeniem, że bez Boga nie ma balansu między tym, co dobre, a tym, co złe. Ostatecznie dobro przegrywa ze złem, a bracia... no cóż, kończą z kołkami w piersi (metaforycznie oczywiście).
„The Trap” miało oczywiście jeszcze drugi wątek – Deana i Castiela szukających w zaświatach rośliny, która pomoże stworzyć miksturę zdolną uwięzić Boga. Był to kolejny wątek z serii – Dean i Castiel muszą się w końcu pogodzić. No i tak się staje, choć konia z rzędem temu, kto całkowicie uwierzył w modlitwę Deana. Będę teoretyzował, ale całość była tylko sprytną grą Deana, który doskonale wiedział, że nie zdoła odnaleźć porwanego anioła, więc postanowił zagrać na jego emocjach. W końcu jak buda nie chce przyjść do psa... Sami rozumiecie.
Ostatecznie Boga nie udaje się załatwić, a jak już wspomniałem – Bóg odcina pępowinę łączącą go z chłopcami, czego konsekwencje oglądamy w The Heroes Journey. Epizod zaczyna się niewinnie, od kilku dość fajtłapowatych sytuacji Sama i Deana. Zawsze zręczni, twardzi bracia stają się nieporadni niczym dzieci, a nie szukając daleko – jak Flip i Flap. W międzyczasie odzywa się dawno niewidziany Garth, z pomocą którego udaje się rozwiązać zagadkę. Odcięcie się Boga od Winchesterów ma prostą konsekwencję – brak szczęścia i trochę nadludzkich zalet – wytrzymałości, końskiego zdrowia i nieprawdopodobnej umiejętności przeżycia nawet w najgorszych sytuacjach. Póki Chuck sterował ich życiem, prowadził niczym pionki po planszy, póty bracia koniec końców wychodzili cało ze wszystkich opresji. Z chwilą, gdy przestał, Sam złapał przeziębienie, zęby Deana nagle sobie przypomniały o próchnicy, a Impala okazała się autem do zdarcia. W sumie ot takie codzienne problemy śmiertelników.
Na marginesie, to też trochę puszczenie oka do widzów wielu, naprawę wielu seriali, gdzie główni bohaterowie są niczym niezniszczalni Bogowie. Każdy z nas doskonale pamięta takie seriale, jak m.in. Drużyna A, w których cały garnizon mógł wyładować po kilka magazynków nabojów, a nawet jedna kula nie była dość blisko, by choć drasnąć bohaterów tego serialu. Oczywiście to wyolbrzymienie, bo przecież Winchesterowie byli wielokrotnie prani na kwaśne jabłko, ranieni, łamani i zabijani. Ostatecznie jednak zawsze wychodzili z tego cało. Dzięki Chuckowi wiemy dlaczego. W chwili obecnej jest natomiast tak, że uderzając z pięści przeciwnika, obaj ryzykują pogruchotanie swoich delikatnych dłoni. Taka zabawna ironia, prawda?
Dzięki powyższemu cały odcinek daje nam ogromną dawkę humoru, której w ostatnim czasie trochę brakowało. W końcu Supernatural zawsze słynął z tego, że choć jeden epizod danego sezonu przewracał konwencję serialu do góry nogami ku uciesze widzów. Zrobiono to w odpowiednim momencie – w połowie ostatniego sezonu. Znaleziono przy tym świetny balans pomiędzy głównym wątkiem, a tymi bardziej humorystycznymi. I wyszło to naprawdę dobrze.
W tym wszystkim, z każdym kolejnym odcinkiem, wydaje się, że im dalej w las (albo im bliżej końca całego serialu), tym jest po prostu lepiej. Oczywiście może to być tylko złudzenie spowodowane sentymentem, jakim wielu z nas darzy serial. Dlatego o obiektywizm jest naprawdę trudno. Tylko co z tego? Przecież chodzi o to, aby spędzić te ostatnie chwile z Samem i Deanem, dostając jak najwięcej frajdy. A na krytykę przyjdzie przecież czas. Jeśli Chuck na to pozwoli.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat