

Część wątków w odcinku zagrała koncertowo. Fragmenty rozgrywające się w świecie alternatywnym – tym razem zimnym i zaśnieżonym, przypominały niezły film sensacyjno-wojenny, coś jak Where Eagles Dare, dostarczając: okrzyków radości na widok kolejnej powracającej postaci, ukontentowania zgryźliwością i nawiązującą się wbrew wszystkiemu więzią pomiędzy Deanem a Mr Ketchem, troski o paskudnie rannego Winchestera oraz losy alternatywnej Charlie Bradbury i nader ciekawych ujęć i lokalizacji.
Z drugiej strony, Sam i Castiel opiekujący się w Bunkrze niekontaktującym z otoczeniem, wciąż przerażonym do szpiku kości, zakręconym jak słoik na zimę i zapisującym ściany wynurzeniami po enochiańsku Gabrielem wypadli naturalnie i z dużą dozą empatii - jak się okazuje, młodszy Winchester naprawdę rozumie, co oznacza przebaczenie i współczucie, czasem nawet za bardzo. Podobnie nieźle zaprezentowały się kończące wątek sceny ataku demonów na Bunkier i nieoczekiwana, rozbrzmiewająca anielskimi fanfarami ich kulminacja.
Dlatego szkoda, że jedynie na tych dwóch, przeplatających się wzajemnie wątkach scenarzyści nie zakończyli Bring’em back alive, usiłując dopełnić obraz odcinka przygodami Lucyfera w Niebie, a do tego szpikując je przeokropnie nudnymi rozmowami z Anael i krótkim ukłonem w stronę Egzorcysty - przesadzonym do bólu i zupełnie niepotrzebnym.
Dzięki temu generalnie otrzymaliśmy istny groch z kapustą, zszywający patchwork z kawałków nie do końca do siebie pasujących. Czasami marzę, by ktoś zapisał Bucklemingi, czyli Brada Bucknera i Eugenie Ross-Leming na przyspieszony kurs pisania dobrych scenariuszy, bo – choć zdarzają im się lepsze odsłony, widząc ich nazwisko w czołówce, człowiek zaczyna spodziewać się akcji klejonej taśmą i cerowanej dratwą. Jak w przypadku Bring’em back alive, które mimo wszystko miało dobre momenty: Charlie, rannego Deana na śniegu, upartego Ketcha, empatycznego Sama, walczącego Castiela, zbrukaną biel śniegu, czerwony półmrok atakowanego przez demony Bunkra, archanielską moc, czy końcowy wybuch desperacji starszego Wincherstera. Ale... mogło być o wiele lepiej.
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak
