Nie z tego świata: sezon 13, odcinek 18 – recenzja
W Nie z tego świata - czasami bywa bardzo dobrze, czasami tylko dobrze, a czasami niezbyt dobrze, ale doprawdy trudno mi orzec, do której kategorii zaliczyć Bring’em back alive.
W Nie z tego świata - czasami bywa bardzo dobrze, czasami tylko dobrze, a czasami niezbyt dobrze, ale doprawdy trudno mi orzec, do której kategorii zaliczyć Bring’em back alive.
Część wątków w odcinku zagrała koncertowo. Fragmenty rozgrywające się w świecie alternatywnym – tym razem zimnym i zaśnieżonym, przypominały niezły film sensacyjno-wojenny, coś jak Where Eagles Dare, dostarczając: okrzyków radości na widok kolejnej powracającej postaci, ukontentowania zgryźliwością i nawiązującą się wbrew wszystkiemu więzią pomiędzy Deanem a Mr Ketchem, troski o paskudnie rannego Winchestera oraz losy alternatywnej Charlie Bradbury i nader ciekawych ujęć i lokalizacji.
Z drugiej strony, Sam i Castiel opiekujący się w Bunkrze niekontaktującym z otoczeniem, wciąż przerażonym do szpiku kości, zakręconym jak słoik na zimę i zapisującym ściany wynurzeniami po enochiańsku Gabrielem wypadli naturalnie i z dużą dozą empatii - jak się okazuje, młodszy Winchester naprawdę rozumie, co oznacza przebaczenie i współczucie, czasem nawet za bardzo. Podobnie nieźle zaprezentowały się kończące wątek sceny ataku demonów na Bunkier i nieoczekiwana, rozbrzmiewająca anielskimi fanfarami ich kulminacja.
Dlatego szkoda, że jedynie na tych dwóch, przeplatających się wzajemnie wątkach scenarzyści nie zakończyli Bring’em back alive, usiłując dopełnić obraz odcinka przygodami Lucyfera w Niebie, a do tego szpikując je przeokropnie nudnymi rozmowami z Anael i krótkim ukłonem w stronę Egzorcysty - przesadzonym do bólu i zupełnie niepotrzebnym.
Dzięki temu generalnie otrzymaliśmy istny groch z kapustą, zszywający patchwork z kawałków nie do końca do siebie pasujących. Czasami marzę, by ktoś zapisał Bucklemingi, czyli Brada Bucknera i Eugenie Ross-Leming na przyspieszony kurs pisania dobrych scenariuszy, bo – choć zdarzają im się lepsze odsłony, widząc ich nazwisko w czołówce, człowiek zaczyna spodziewać się akcji klejonej taśmą i cerowanej dratwą. Jak w przypadku Bring’em back alive, które mimo wszystko miało dobre momenty: Charlie, rannego Deana na śniegu, upartego Ketcha, empatycznego Sama, walczącego Castiela, zbrukaną biel śniegu, czerwony półmrok atakowanego przez demony Bunkra, archanielską moc, czy końcowy wybuch desperacji starszego Wincherstera. Ale... mogło być o wiele lepiej.
Poznaj recenzenta
Monika KubiakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat