Nie z tego świata: sezon 15, odcinek 20 (finał serialu) – recenzja
Jeden z najdłużej kręconych seriali w XXI wieku właśnie przeszedł do historii. Pożegnanie z Winchesterami nie było zadowalające, ale też nie mogło być. W serialowej ramówce pozostanie dziura, której już żaden inny serial nie wypełni. A przynajmniej nie w taki sposób, jak robił to Nie z tego świata.
Jeden z najdłużej kręconych seriali w XXI wieku właśnie przeszedł do historii. Pożegnanie z Winchesterami nie było zadowalające, ale też nie mogło być. W serialowej ramówce pozostanie dziura, której już żaden inny serial nie wypełni. A przynajmniej nie w taki sposób, jak robił to Nie z tego świata.
Oczywiście sam finał Nie z tego świata– tak odcinek Carry on, jak i dokumentalny, w którym wypowiadają się twórcy i aktorzy serialu, nie zadowolił nikogo. Bo też nie mógł, ale to domena wielu seriali, które mają szczęście dożyć własnego finału. Zakończenie nigdy nie jest satysfakcjonujące, a często potrafi wbić kolec w oko i wwiercać się bardzo boleśnie. Nie o tym jednak będzie tu mowa, a o tym, czym ten serial był i poniekąd nadal jest.
Przede wszystkim to zawsze była, jest i będzie historia braci, których traumatyczne przeżycia z dzieciństwa na zawsze naznaczyły ich życiową drogę. Śmierć Mary Winchester sprawiła, że John Winchester i jego synowie – Sam i Dean, do końca życia mieli być łowcami polującymi na wszelkiego rodzaju złe istoty. Twórcy praktycznie ani na moment nie zeszli z tej drogi. To zawsze była historia rodziny Winchesterów, która z sezonu na sezon zwiększała się albo zmniejszała, wedle wyznaczonego wcześniej scenariusza. Mowa tu oczywiście o śmierci Johna, Bobby'ego, dołączeniu Castiela, Jacka czy – jakkolwiek tego nie odbierać, Crowleya i Roweny, którzy również stali się niezwykle ważnymi elementami tej rodzinnej historii, wpływając na samych Winchesterów. Same relacje braci były zawsze najważniejszym punktem serialu, choć nie zawsze tym najmocniejszym. W końcu z czegoś wzięło się prześmiewcze określenie „bromance”.
Nie z tego świata to też historia tego, jak obok serialu zmieniało się życie aktorów i fanów serialu. W końcu przez 15 lat w naszych życiach wydarzyło się naprawdę wiele. Niektórzy z nas przeżywali swoje pierwsze miłostki i pocałunki. Innym przygody braci Winchester towarzyszyły przez niemal całą edukację aż do podjęcia pierwszej pracy. Inni stawali na ślubnym kobiercu, cieszyli się z potomstwa, rozwodzili, zmieniali swoje życie o 180 stopni, a gdzieś tam w tle premierę miał kolejny odcinek Nie z tego świata. Ilu fanów, tyle różnych historii, którym towarzyszył ten serial. Sam Jensen Ackles i Jared Padalecki w momencie premiery serialu, to były chłystki, wymoczki i aż trudno czasem uwierzyć, jak bardzo przez ten okres się zmienili.
W tym czasie zmieniła się również telewizja. Premiera Nie z tego świata przypadła na 2005 rok. Rok, w którym wielu z nas właśnie rozpoczynało przygodę ze światem seriali albo niedawno się w niego wciągnęło, oglądając takie produkcje, jak m.in. Gwiezdne Wrota, Lost: Zagubieni, Dr. House, Battlestar Galactica czy Gotowe na wszystko. A przecież tych seriali już dawno z nami nie ma, za to z kolejnymi latami pojawiały się kolejne, które trwały po góra kilka sezonów. Z tych najdłuższych wymienić należy choćby Dextera, Sons of Anarchy czy Grę o tron. Jak na ironię seriale bardzo dobre, których... też już nie ma. Zresztą od premiery Nie z tego świata świat seriali mocno się rozrósł i zmienił. Klasyczne procedurale traciły rację bytu na rzecz produkcji z ciągłymi wątkami fabularnymi. W tym wszystkim serial o Winchesterach był prawdziwym rodzynkiem. Czasy się zmieniały, a serial pozostawał nadal ten sam, choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, że de facto przetrwał tak długo nie tyle przez samą opowiadaną historię, co dzięki silnemu fandomowi. O tym zresztą w końcowych scenach finałowego odcinka powiedzieli sami aktorzy – bez was (fanów), nie byłoby nas – upraszczając.
Bo też, będąc szczerym, Nie z tego świata miał już takie momenty w swojej historii, kiedy zjadał swój własny ogon, a kolejne wątki były coraz słabsze. Był taki moment, kiedy twórcy ciągnęli na oparach wymyślając coraz słabsze historie – czy to wątki główne, czy sprawy odcinka. Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że trudno przez 15 sezonów utrzymywać równy poziom, zwłaszcza jeśli serial ma stricte formę proceduralną. Z drugiej strony – to dało twórcom możliwość do swobodnego eksperymentowania z formą i treścią, dzięki czemu powstały epizody, które przeszły do historii: czy to odcinek, kiedy Sam i Dean trafili na plan serialu Nie z tego świata, czy przeżywali przygody ze Scoobym-Doo i jego przyjaciółmi. Dzięki nim niektóre sezony stawały się po prostu znośniejsze. No i dzięki humorowi, który czerpał garściami ze współczesnej popkultury. Wymienienie świetnych gagów zajęłoby pewnie kilka stron, a i tak nie udałoby się wyczerpać tego tematu.
W tym miejscu warto wspomnieć o drobnym smaczku, który wiąże ze sobą Nie z tego świata oraz wspomniane wcześniej Gwiezdne wrota. Jednymi z najzabawniejszych odcinków tych seriali, były te o numerach 4x06. W przypadku Nie z tego świata był to odcinek, kiedy Dean popadał w coraz większą paranoję, m.in. piszcząc jak dziewczynka na widok kotka. Co do Gwiezdnych wrót, Windows of opportunity opowiadał o tym, jak O'Neill wraz z Tealkiem wpadli w pętlę czasową, co skrzętnie wykorzystali, robiąc, co im się żywnie podoba. Oba dosłownie bawiły (i bawią) do łez.
Na sukces, jakim jest 15 sezonów Nie z tego świata, składało się również wiele innych czynników, jak choćby muzyka, która była jednym z bardzo istotnych elementów serialu i ukierunkowała na właściwe tory gusta muzyczne wielu fanów. Zresztą każdy, kto był oddany temu serialowi, znalazłby setki różnych powodów pokazujących, dlaczego ten serial był dla niego dobry, a przede wszystkim tak ważny, że oglądając ostatnie sceny odcinka „Carry on” ścisnęło go w sercu tak, jakby żegnał najlepszych przyjaciół. Przyjaciół, do których pewnie niejeden z nas będzie chciał wrócić choćby po to, aby po raz kolejny zaśmiać z żartów Deana, bądź mocno wzruszyć, jak w czasie rodzinnego spotkania rodziny Winchesterów, który był zresztą jedynym odcinkiem w historii serialu, w którym mogliśmy zobaczyć całą rodzinkę razem.
Serial Nie z tego świata nigdy nie był tym najlepszym w telewizyjnej ramówce, ale będzie go brakować tak samo, jak brakowało nam słynnego „Hello boys” padającego z ust Crowleya. Dlatego nie pozostaje nam powiedzieć nic innego, jak „Good bye, boys”. Dzięki za wszystkie przygody, żarty, wzruszenia, a zwłaszcza za uratowanie świata po raz setny. Przyszedł czas, abyśmy sami sobie poradzili z pustką, jaka po was powstała, Chłopcy.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat