Niech żyje król!
Kolejny odcinek Gry o tron przynosi następne ciekawostki i rozwija dobrze znane wątki. Tym razem pokuszono się o niemal wszystkie najważniejsze. Oprócz emocjonującej końcówki wciąż próżno szukać jednak jakiejś akcji - wszędzie tylko polityka i knowania. Aż do znudzenia.
Kolejny odcinek Gry o tron przynosi następne ciekawostki i rozwija dobrze znane wątki. Tym razem pokuszono się o niemal wszystkie najważniejsze. Oprócz emocjonującej końcówki wciąż próżno szukać jednak jakiejś akcji - wszędzie tylko polityka i knowania. Aż do znudzenia.
Na szczęście w "First of His Name" znalazło się kilka scen perełek, które z kolejnego odcinka o politycznych aspektach przejęcia władzy robią dobrze oglądającą się produkcję. Pierwszym takim momentem jest pasowanie nowego króla - Tommena Baratheona, pierwszego tego imienia. Cała ceremonia została pięknie sfilmowana i ukazana. Sam Tommen wydaje się także miłym człowiekiem, na pewno lepszym od swojego starszego brata-potwora.
Równie ciekawa jest rozmowa pomiędzy Cersei a Margaery. Te dwie kobiety są wytrawnymi graczami politycznymi, a w każdym ich zdaniu czai się dwuznaczność. Nigdy nie wiadomo, kiedy jedna drugiej grozi, kiedy obraża, a kiedy zdaje się mieć szczere chęci. Ostatnie spojrzenie przyszłej królowej na swoją matkę-siostrę zwiastuje, że widz będzie miał do czynienia z grą gestów i szczegółów.
I tak właśnie jest, bo w scenie z Sansą i jej ciotką dostajemy wspaniałe zagranie mimiką - pełne żalu, smutku, a przede wszystkim zrezygnowania, kiedy młodziutka Starkówna dowiaduje się, że rodzina przewidziała dla niej ślub z Robinem. Po raz pierwszy pojawiają się także pytania, czy aby Lord Baelish nie miał chętki na młode, jędrne ciało. Littlefinger również wspaniale odgrywa swoją rolę, ukazując całą gamę emocji podczas rozmowy ze swoją przyszłą żoną.
Bo piąty odcinek to przede wszystkim niewypowiedziane słowa, gesty i spojrzenia, a także mimika. Aktorzy naprawdę dobrze odgrywają wszystkie uczucia. I pomimo niemal całkowitego braku akcji dostajemy kilka świetnie zrealizowanych scen - choćby tę z Ogarem i Aryą, kiedy najmłodsza z córek Starka wylicza wszystkich, których zabije. Ogar pyta się, czy aby zasnąć, musi wymienić wszystkich ludzi z Westeros, klnąc przy tym siarczyście. Do niego należy również scena odcinka, kiedy natrafia na Aryę ćwiczącą szermierkę. Tekst: "Przeżył, bo miał zbroję i zajebisty miecz" przejdzie do historii serialu. Relacje pomiędzy Aryą a Ogarem są zresztą jednymi z najciekawszych w telewizji.
[video-browser playlist="635474" suggest=""]
Dobrze wytłumaczono wątek Lannisterów, którzy kombinują, z kim brać śluby, żeby było dobrze. Przyznanie się Tywina do bankructwa i długu wobec Żelaznego Banku rozjaśnia wiele decyzji, w których można się było pogubić.
Widzowie najlepiej zapamiętają jednak ostatnie sceny odcinka, podczas których Hodor łamie kark jednemu z ludzi Jona (notabene chcących porwać Brandona) oraz walkę w Twierdzy Crastera. Może i twórcy nie pokazują epickich pojedynków, ale starają się, żeby w każdym odcinku coś się działo. A rozprawienie się ze zdrajcami z Nocnej Straży ogląda się całkiem przyjemnie, zwłaszcza że znalazła się tutaj dobrze zrealizowana krwawa scena zabicia przywódcy buntowników przez Jona Snowa.
Piąty odcinek trzyma poziom swoich poprzedników. Jest to poziom wysoki, ponieważ cały serial zrealizowano fantastycznie. Zachwyca scenografia, praca kamery, gra świateł i - przede wszystkim - aktorstwo. Mniej zachwyca poszatkowana fabuła, mnogość wątków i brak skupienia się na motywie przewodnim odcinka. Twórcy nadal wesoło skaczą od jednych bohaterów do drugich, żadnej historii nie posuwając znacząco do przodu. Coraz częściej też sięgają po rozwiązania, których próżno szukać w książkach. Wpłynie to znacząco na rozwój "Pieśni Lodu i Ognia", która będzie w kolejnych tomach najprawdopodobniej podążać ścieżkami wytyczonymi przez serial. Bardzo cieszy fakt, że w dialogach przemycane są opowieści o wydarzeniach, które sygnalizowane lub ukazane zostały w książce, a których nie pokazano w serialu. Przykładem jest tutaj rozmowa Littlefingera z Lysą, kiedy wyjaśnia się, kto tak naprawdę i na czyje polecenie otruł jej męża. Dobrze również, że pokazano wątek Brienne, którą także miło się na ekranie ogląda.
Niewątpliwie serial wciąż jest dobry, ale gdzieś ta magia uleciała. Może po szokującym, drugim odcinku zabrakło pary na kolejne? Może brak starć, pojedynków czy bitew nieco niszczy klimat fantasy, tworząc z tego bardziej House of Cards w średniowiecznych realiach? Gra o tron wciąż zachwyca, ale coraz bardziej wykonaniem, a coraz mniej historią, która od trzech odcinków momentami się wlecze.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat