One Day at a Time: sezon 1 i 2 – recenzja
One Day at a Time to najlepszy serial komediowy, jaki stworzył Netflix. Trudno było mi uwierzyć po zwiastunie, że może coś z tego wyjść. Jednak oba sezony udowadniają, że to jeden z najlepszych obecnie produkowanych sitcomów.
One Day at a Time to najlepszy serial komediowy, jaki stworzył Netflix. Trudno było mi uwierzyć po zwiastunie, że może coś z tego wyjść. Jednak oba sezony udowadniają, że to jeden z najlepszych obecnie produkowanych sitcomów.
One Day at a Time to pod względem realizacji sitcom kręcony w obecności publiczności. To jest zupełnie inna bajka niż seriale, w których producenci na siłę wciskają śmiech z taśmy. Tam decyduje o tym osoba montująca serial lub jeden z producentów, czego efektem zawsze jest konsternacja, bo przeważnie sceny nie są śmieszne. Tutaj decyduje o tym publika, która żywo reaguje na gagi, a ekipa filmowa nie tylko może inaczej wchodzić w rolę na oczach ludzi (prawie jak gra w teatrze), ale też sprawdzać, jakie żarty działają, a jakie należy poprawić. I ten proces jest w pełni zobrazowany w jakości tego serialu. Śmiechy w tle są wtedy, kiedy naprawdę dzieje się coś śmiesznego, ale... są też sytuacje poważne, emocjonalne i po prostu wzruszające. W tym momencie jest absolutna cisza, tak jakby wszyscy na czele z obsadą i publicznością bali się oddychać. A to w scenach dramatycznych, których w obu sezonach nie brakuje, buduje nadzwyczajny efekt - przede wszystkim daje emocjonalne spełnienie, jakiego po komedii nie moglibyśmy się spodziewać.
Na pierwszy rzut oka widzimy serial o kubańskiej rodzinie, która ma ciężko w amerykańskiej codzienności. Wbrew pozorom nie ma w tym za grosz hermetyczności czy ograniczania się tylko do tej kultury i społeczności. One Day at a Time cechuje wyjątkowa uniwersalność, która sprawia, że identyfikujemy się z bohaterami, sympatyzujemy im w rozterkach i trudnościach, wzruszamy się ich problemami oraz zastanawiamy się nad nimi. A przecież ten serial porusza wiele poważnych i mocnych tematów dających do myślenia. Nie tylko kwestie rasowe są niezwykle trafnie punktowane i pozwalające zrozumieć coś, czego biały widz nigdy nie przeżyje. To zawsze jest ważne, gdy te problemy są poruszane w sposób mądry i umiejętny. Padają argumenty, obok których nie można przejść obojętnie. Obok tego mamy inne orientacje seksualne, prawa kobiet, kwestie imigrantów czy problemy weteranów cierpiących na zespół stresu pourazowego. To ostatnie nie jest przecież czymś, czego byśmy oczekiwali po komedii, a twórcy pokazują klasę, tworząc wyjątkowy wątek dramatyczny. Pozwalają zrozumieć drugiego człowieka i mu współczuć. Nie ma w tym za grosz fałszu czy przerysowania. Jest to jeden z ciekawszych wątków, który porusza wszelkie emocje i nie daje o sobie zapomnieć, bo na tle innych seriali, jest poruszany z pierwszorzędnym wyczuciem.
Wspomniana przeze mnie uniwersalność to najważniejsza cecha tego serialu, bo jest obecna nie tylko w fabule czy poruszanych problemach, ale także w humorze. Dostajemy wiele przewybornych pomysłów na wszelakie gagi, które - o dziwo - często w wysmakowany sposób wychodzą poza granice poprawności politycznej. Nie zrozumcie mnie źle, ten serial nikogo nie obraża i nie stara się nawet wchodzić na takie rejony. Chodzi o to, że poruszane są kwestie, które można uznać za krok w taką stronę. Czy to w kwestii orientacji seksualnej (ciekawy pokaz przemyśleń osób przeciwnych gejom na tle rzeczowych argumentów), czy to w kwestiach rasowych. Twórcy nie boją się śmiać ze stereotypów, piętnując niektóre ludzkie przywary. To swoją drogą buduje walor edukacyjny, bo naprawdę pokazanie tylu poważnych dramatycznie kwestii w serialu komediowym w takim stylu pozwoli widzom zrozumieć i zastanowić się na nimi. Pozwoli wyciągnąć jakieś wnioski.
Przyznam, że początek serialu nie zachwycał. Nie porwał od razu i nie stał się tym wyjątkowym tworem w świecie komedii. Polecam dać sobie trochę czasu, bo serial potrzebuje kilku odcinków, by złapać rytm, pozwolić wyczuć jego tożsamość i dać aktorom sposobność do rozkręcenia się i utarcia. A to właśnie obsada jest atutem pokazującym największą klasę twórców. Nie ma tu osoby, której rola byłaby kiepska czy zbyteczna. Każdy buduje warstwę humorystyczną, dramaturgiczną i emocjonalną. Na pierwszym planie jest matka, ale tylko odrobinę wysuwa się ponad resztę postaci, które dostają swoje wątki pozwalające im dojrzeć.
Patrząc na 2. sezony i wspomniane przeze mnie sceny, w których panuje absolutna cisza, muszę stanowczo podkreślić, jak ten serial potrafi zaskoczyć w tym aspekcie. Pojawiają się momenty, gdzie atmosfera staje się gęsta, a emocje sięgają zenitu. Są to sceny, gdzie poszczególne osoby na czele z Justiną Machado wznoszą się na wyżyny aktorskie, jakich w większości komedii nie uświadczymy. To momenty, gdzie śledzimy każdą sekundę z zapartym tchem, a łzy same spływają po policzku. A takich scen w tym serialu nie brakuje. One nadają mu charakteru i wyjątkowości, pozwalają wyciągnąć go z worka lekkiej rozrywki na wieczór do czegoś, do czego będzie wracać się wielokrotnie.
One Day at a Time to serial wyborowo zabawny, ciepły i na długo zostający z nami po seansie. Serial, który jest chlubnym wyjątkiem w świecie komedii i przez to też stawiam go wysoko w historii tego gatunku. Warto, oj warto!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat