Opowieść podręcznej: sezon 2, odcinek 10 – recenzja
Opowieść podręcznej po raz kolejny serwuje nam odcinek, który fabularnie nie posuwa akcji do przodu, ale na poziomie emocji stanowi bardzo smakowity kąsek.
Opowieść podręcznej po raz kolejny serwuje nam odcinek, który fabularnie nie posuwa akcji do przodu, ale na poziomie emocji stanowi bardzo smakowity kąsek.
W momencie, gdy June dostaje bóli przedporodowych, można spodziewać wielkiego przełomu. Niestety zamiast zmian w konstrukcji fabularnej mamy fałszywy alarm. Nie oznacza to, że odcinek jest monotonny i mało ekscytujący. Wręcz przeciwnie – między bohaterami aż iskrzy. Poszczególne postacie targane są wielkimi namiętnościami. Mają miejsce sytuacje które nikogo nie pozostawiają obojętnym. Mimo że opowieść posuwa się do przodu w powolnym tempie, widz nie może narzekać na brak atrakcji. Ten unikatowy styl narracji serial wypracował sobie już w pierwszym sezonie.
Omawiany odcinek ma kilka naprawdę mocnych punktów. Z pewnością jednym z najbardziej bulwersujących momentów jest brutalna scena gwałtu na June. Bohaterka zostaje schwytana przez małżeństwo Waterfoldów, a następnie w bestialski sposób zmuszona do współżycia. Twórcy serialu podeszli do realizacji tego segmentu w perfekcjonistyczny sposób. Motyw został nakręcony tak, aby samo jego oglądanie wywoływało dyskomfort i zostawało na długo w pamięci. Przyciemniony pokój, sadyzm oprawców, błaganie o litość June i szaleńcze, religijne wersety płynące z ust gwałciciela.
Podobny poziom emocji dostarcza kolejny poruszający moment, który generuje jednak nastrój zupełnie innego rodzaju. Estetyka sceny gwałtu jest mroczna, ponura, ciemna. Twórcy kreują klimat oświetleniem, dając nam do zrozumienia, że jesteśmy w danym momencie w epicentrum piekła. W trakcie spotkania June z Hannah dominuje biel symbolizująca czystość i dobro. Spotkanie matki i córki pełne jest wzruszających emocji i rzewnych uczuć. Niestety nie jest ono tak optymistycznym akcentem, jak mogłoby się wydawać na początku. Dowiadujemy się, że dziewczynka jest bita i podlega indoktrynacji. Panie nie mają też czasu, aby się sobą nacieszyć. Niespodziewana wizyta kończy się tak szybko, jak się rozpoczęła.
Gwałt i ponowne odebranie Hanny to następne momenty, po których główna bohaterka upada na kolana, osiągając kolejny poziom psychicznego i fizycznego cierpienia. June, mimo że jest uległa i na dodatek w błogosławionym stanie, co chwilę staje się ofiarą opresji i sadyzmu swoich oprawców. Z drugiej strony mamy natomiast Emily, która podobnie jak inne podręczne musi poddać się zasadom obowiązującym w Gileadzie, jednak dzięki hardości i wewnętrznej sile, krok po kroku uwalnia się mentalnie spod jarzma radykałów. W omawianym epizodzie po raz kolejny dostajemy dowód na to, że jej niezłomność przynosi efekty. Śmierć pana domu podczas seksu to oczywiście nie jej sprawka, ale przyjemnie się ogląda tę nieugiętą postać w momencie, gdy osiąga zwycięstwo w tak kompromitującej dla Gileadu sytuacji.
Wątki gwałtu i Hanny są kulminacją wielkich emocji, którymi przepełniony jest omawiany epizod. Pozostałe motywy również robią pod tym względem dobre wrażenie. Imponuje nastrój oczekiwania w domu Waterfoldów, gdy bóle przedporodowe June stawiają na głowie życie Sereny i Freda. Pani domu cała w skowronkach zaczyna odczuwać fizycznie dolegliwości swojej podręcznej. Komendant zbiera gratulacje i jest dumny jak paw. Gdy okazuje się że mamy tu do czynienia z fałszywym alarmem, państwo Waterfold są wielce zawiedzeni, co później June odczuwa boleśnie na własnej skórze. Brutalny gwałt w wykonaniu małżeństwa jest przecież pewną formą odreagowania niepowodzenia i pokazania June, gdzie jest jej miejsce. Warto zwrócić uwagę na zachowanie pani domu, która tym razem porzuca sentymenty i po trupach dąży do celu. Jeśli ktoś, po poprzednich odsłonach widział światełko w tunelu w kwestii zachodzących w niej przemian, tym razem może mieć pewność, że Serena Joy wciąż tkwi po ciemnej stronie mocy.
Fani klasycznych narracji i bardziej intensywnej akcji w serialach telewizyjnych mogą mieć słuszne pretensje do twórców, że już kolejny odcinek z rzędu bohaterowie są w tym samym miejscu. Zarzuty te są zrozumiałe, zwłaszcza że nawet najbardziej dziwaczne produkcje serialowe przyzwyczaiły nas do pewnego progresu fabularnego. Tutaj tego nie ma, ale dzięki stopniowo zagęszczanemu klimatowi każdą sekwencję ogląda się z wypiekami na twarzy. Twórcy, dostarczając coraz większego cierpienia głównej bohaterce, sprawiają też dyskomfort widzom, tym samym oglądający wczuwa się w prezentowaną opowieść, wynosząc z niej od czasu do czasu coś mądrego i pouczającego.
Źródło: zdjęcie główne: Hulu
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat