Outlander: sezon 5, odcinek 10 i 11 - recenzja
Data premiery w Polsce: 3 listopada 2014Kluczowe odcinki Outlandera za nami. Dzięki istotnym rozstrzygnięciom udało się wyprowadzić serial z manowców banalności i skierować go na właściwą ścieżkę.
Kluczowe odcinki Outlandera za nami. Dzięki istotnym rozstrzygnięciom udało się wyprowadzić serial z manowców banalności i skierować go na właściwą ścieżkę.
Odcinki numer 10 i 11 są tak ważne i autonomiczne, że każdy z nich zasługuje na osobną recenzję. Niestety, tym razem nie mogliśmy poświęcić im oddzielnych tekstów, dlatego spróbujemy przeanalizować najważniejsze wydarzenia w jednym artykule. Epizod dziesiąty w całości był poświęcony Stephenowi Bonnetowi. Kolejna odsłona natomiast skupiła się na powrocie do przyszłości Rogera i Brianny. Dwa najważniejsze wątki sezonu wreszcie dostały swoje rozwinięcie i zwieńczenie. Czy twórcy podeszli do rozpisywania tych tematów w sposób zadowalający?
Mówiąc krótko – tak, jak najbardziej. Outlander wreszcie zafundował nam opowieść treściwą, bogatą i angażującą emocjonalnie. Relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami były złożone, a niektóre rozstrzygnięcia bardzo odważne. Wydarzenia ekranowe śledziliśmy z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się tego, co będzie dalej. Wbrew pozorom, nie było to regułą w poprzednich odcinkach. Powyższe tyczy się zarówno smutnej historii Stephena Bonneta, jak i opowieści o kanapkach na drogę. Serial Starz tym razem trafił w dziesiątkę z cliffhangerem. Co zobaczyli Brianna i Roger po powrocie do swoich czasów? Czyżby bohaterom udało się zmienić przyszłość? Przez cały sezon postacie pozwalały sobie na dywagacje w tej materii, więc może coś tutaj być na rzeczy. Powyższe wprowadziłoby serial na zupełnie nowe tory. Zacznijmy jednak od początku. Jak wypadł wielki comeback Stephena Bonneta?
Wbrew oczekiwaniom co poniektórych, Stephen Bonnet nie zamienił się w drugiego Czarnego Jacka i nie został etatowym adwersarzem głównych bohaterów. Złoczyńca zakończył swój wątek wraz z dziesiątym odcinkiem, stając się obiektem zemsty Brianny MacKenzie. Czy można mieć pretensje do twórców o to, że tak szybko zakończyli historię pirata? Absolutnie nie, ponieważ zrobili to w sposób treściwy i satysfakcjonujący. Poświęcili przestępcy tyle czasu, ile było trzeba, rozwijając go w bardzo ciekawym kierunku. Odnieśli sukces tam, gdzie wielu telewizyjnych artystów ponosi sromotne porażki. W przeciągu jednego odcinka nakreślili ciekawą i krwistą postać, a następnie zamknęli jej wątek w bardzo zadowalający sposób.
Stephen Bonnet porywa Briannę, zmuszając ją do miłości. Od razu widzimy, że mamy tutaj do czynienia z wykolejonym straceńcem, który w pokraczny sposób stara się podbudować swój status społeczny. Bonnet całe życie brał wszystko siłą, także i teraz próbuje uzyskać od Brianny przemocą to, co według niego mu się należy. Sceny w rezydencji pirata są bardzo sugestywne. Pokazane w konwencji thillera wydarzenia skupiają się na grze psychologicznej pomiędzy oprawcą, a jego ofiarą. Twórcy momentami pozwalają sobie na szarże fabularne, żeby zobrazować szaleństwo złoczyńcy. Kompulsywny seks z kurtyzaną czy atak agresji po nieodwzajemnionym pocałunku dobitnie ukazują psychozę Bonneta.
Najlepszymi momentami odcinka nie były jednak te impulsywne wstawki, a chwile wytchnienia, kiedy to Brianna opowiada (bo przecież nie czyta) Stephenowi Moby Dicka. To właśnie wtedy tworzy się pomiędzy bohaterami osobliwa więź. Dziewczyna wydaje się rozumieć swojego porywacza, a ten pozwala sobie na uzewnętrznienie. Przez krótką sekundę współczujemy mu, a nawet z nim sympatyzujemy. Wspaniałe rozwiązanie pokazujące, że nic nie jest czarno białe, a dobro i zło bywają bardzo relatywne. Niestety, Stephen Bonnet już od dawna stał na z góry przegranej pozycji. Mimo wielkich starań nie miał szans na normalność, wynikiem czego spotkało go to, na co według Fraserów i MacKenziech zasłużył.
Odcinek 10. kończy wiele znaczących wątków. Po pierwsze, ze sceny schodzi Stephen Bonnet, po drugie, Brianna dokonuje zemsty i odnajduje ukojenie. Córka Claire, wraz ze swoim mężem, wreszcie może odpocząć od bolączek i zgryzot. Serial nie daje im jednak zbyt dużo czasu na oddech, bo z marszu stawia przed nimi nowy dylemat. 11. epizod, jak żaden już od bardzo dawna, poświęcony jest motywom fantastycznym. Odsłona rozbudowuje również całą mitologię Outlandera, skupiając się na podróżach w czasie. Odcinek rozpoczyna się szokującą sceną, podczas której Roger musi ulżyć w cierpieniu konającej kobiecie. Wydarzenie to stanowi jeden z motywatorów do podjęcia ważnej decyzji. Gdy okazuje się, że syn Brianny i Rogera może podróżować w czasie, młodzi postanawiają uciec z przeszłości.
Epizod ma spokojny charakter i skupia się na rozterkach związanych z pożegnaniem. Twórcy ukazują uczucia i emocje każdego z czwórki głównych bohaterów. Dodatkowo na pierwszym planie pojawia się Ian, który wreszcie poznaje prawdę o kamieniach i podróży w czasie. Dobrze, że ten bohater okazał się czymś więcej niż tylko narzędziem fabularnym popychającym akcję do przodu. Jego przeszłość u Indian kryje tajemnicę i istnieje duże prawdopodobieństwo, że i ona dostanie wkrótce swój wątek. Epizod ma dwa cliffhangery. Jeden z nich dotyczy już wspomnianego wcześniej powrotu do przyszłości. Drugi skupia się na porwaniu Claire. Ten pierwszy ma dużo większy potencjał fabularny, bo dalsze losy lekarki są łatwe do przewidzenia. W finałowej odsłonie Jamie zapewne uratuje żonę z rąk oprychów. Jeśli tak się nie stanie, zjednoczenie kochanków będzie zapewne tematem kolejnej serii.
Mimo pewnej przewidywalności w tej materii omawiane odcinki dały olbrzymi zastrzyk jakości serialowi. Były ciekawe, głębokie i wartościowe artystycznie. Co ważne przyniosły wydarzenia o wielkim fabularnym znaczeniu. Miejmy nadzieję, że finał nie zatrze dobrego wrażenia, które pozostawiają po sobie najnowsze odsłony.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat