Reagan – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 27 września 2024Reagan to film, który nie zamierza bawić się w subtelności i zarówno w realizacji, jak i przedstawieniu świata odrzuca swoją sztucznością i niezamierzoną groteską.
Reagan to film, który nie zamierza bawić się w subtelności i zarówno w realizacji, jak i przedstawieniu świata odrzuca swoją sztucznością i niezamierzoną groteską.
Kino jest najważniejszą ze sztuk – mawiał Włodzimierz Lenin. I normalnie może bym nie decydował się zaczynać recenzji od słów lidera partii bolszewickiej, ale niestety po zobaczeniu Reagana te skojarzenia nasuwają się same. Film Seana McNamary (człowieka mającego w CV m.in. Małolaty Ninja w lunaparku, Bratz Kidz: Opowieści niesamowite i Psy i koty 3: Łapa w łapę) to okropnie zrealizowana hagiografia, niezainteresowana w ogóle opowiadaniem o ważnych punktach z historii. Jedynym celem było pokazanie, że Ronald Reagan – późniejszy sojusznik Papieża i Margaret Thatcher – najpierw ratował ludzi na plaży jako ratownik, a potem bez większego wysiłku robił to samo, tylko że na jeszcze większą skalę.
W trakcie seansu złapałem się na tym, że najpierw kiwałem głową na liczne sceny z niedowierzania, a potem już tylko chciało mi się śmiać. Szalona jest sama idea wyjściowa, aby wszystko śledzić poprzez narrację czy bardziej wspomnienia rosyjskiego agenta, opowiadającego młodszemu koledze historie o wielkim i niepowstrzymanym Reaganie, który doprowadził do utemperowania potęgi Mateczki Rosji. Wybierane niekiedy anegdoty opowiadane przez Viktora Petrovicha (panie Voight, dlaczego?) są bardziej niż groteskowe i brakowało tylko, aby były agent powiedział, że pewnego razu Reagana uderzył samochód, ale maszyna była bez szans w starciu z wybranym przez Boga przyszłym prezydentem.
Zacznijmy jednak od samej realizacji filmu, która – stosując swego rodzaju eufemizm – pozostawia wiele do życzenia. Na jakość wręcz telewizyjną wpływają okropny montaż, koślawo wycinani bohaterowie z green screena, a prawdziwą „perełką” jest 70-letni Dennis Quaid, zmuszony do odgrywania swojej postaci z okresu, gdy ta miała nieco ponad 30 lat. Jeszcze kilka z tych aspektów może dałoby się obronić lub przynajmniej byłyby gotowe do przełknięcia, ale niestety absurdalnie zły jest sam scenariusz, który nie ma struktury typowej dla filmu biograficznego. W dodatku na warsztat wzięto masę wątków rozgrywających się na przestrzeni kilku dekad – walka z komunistami w Hollywood, zamach na prezydenta, potem zamach na Papieża, upadek Muru Berlińskiego i na koniec negocjacje na szczycie ze Związkiem Radzieckim. Jest tego dużo, są to niesamowicie ciekawe punkty na osi czasu, a Reagan w ogóle tego nie wykorzystuje.
Niestety, ale niezależnie od prawdziwości prezentowanych zdarzeń płynie z Reagana smutny wniosek – prawicowa sztuka wciąż nie potrafi być subtelna. Karykaturalna i przepełniona nieznośnym patosem opowieść, próbująca lawirować między realizmem a unikaniem moralnych rozterek i pozbawiając tytułowego bohatera jakichkolwiek wad. Wszystko jest tutaj kartonowe, sztuczne i nieprzyjazne, a jedyną drogą w moim przypadku do wytrwania w kinowym fotelu było odbieranie Reagana na poziomie absurdu i parodii. Jest nawet taka samoświadomie zaproponowana przez twórców sekwencja, gdzie w montażu przypominającym pracę wykonaną przez początkującego YouTubera przedstawione są pogrzeby ruskich przywódców, którzy albo za dużo piją, albo za dużo palą, albo robią obie rzeczy na raz i Reagan nie jest w stanie się z nimi dogadać, bo tak szybko umierają. W tym widać było nawet jakiś pazur, ale to były jedynie dwie minuty na trwający ponad dwie godziny seans.
I żebyśmy mieli jasność – nie czepiam się patosu samego w sobie, tak samo nie mam problemu z uduchowionym aspektem całości. Absurdalne jest po prostu zrównywanie Reagana do kogoś świętszego od samego Papieża, co nieprzypadkowo ma wręcz memiczny wymiar. Gdy żona tytułowego bohatera, Nancy Davis (grana przez Penelope Ann Miller) mówi do męża: „Rób to, co umiesz najlepiej: mów prawdę”, to trudno jest takie słowa wziąć na poważnie i nawet gdyby Reagan rzeczywiście nigdy w swoim życiu nie wypowiedział jednego kłamstwa, to biorąc pod uwagę te wszystkie konteksty, sprawny scenarzysta w życiu nie napisałby takiej linijki.
Chociaż momentów świadomego campu jest więcej niż kilka, to jednak nie zmienia to w żadnym wypadku tego, że jest to film nieszczery lub szczery wyłącznie w kochaniu 40. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wydawało mi się, że po zobaczeniu dwa lata temu Gierka w reżyserii Michała Węgrzyna nigdy nie będzie mi dane zobaczyć czegoś podobnego, ale niestety Reagan to przebija. W swojej recenzji polskiego filmu pisałem tak: „Gierek ma tylko dwie wady – dobroduszność i zaufanie, którym obdarza niewłaściwych ludzi”. W przypadku przedstawienia Ronalda Regana mógłbym napisać to samo zdanie, tylko dobroduszność i zaufanie zamienić na mówienie prawdy, co przysparza politykowi niestety więcej szkody niż pozytywów.
Reagan nie radzi sobie z ciekawym i konkretnym przedstawieniem losów tej postaci. Nie radzi sobie z prezentowaniem dramaturgii niezwykle elektryzujących momentów z historii dziejów i pozostawia wyłącznie z poczuciem obcowania z kartonową, hagiograficzną próbą postawienia pomnika człowiekowi, który nawet jeśli na to zapracował, to na pewno nie zasłużył na taki film. Dennis Quaid oczywiście może być chwalony za to, jak wcielił się w rolę prezydenta USA – jedni powiedzą, że się nim stał, inni pomyślą, że to kolejny skecz SNL – nie ma to znaczenia, bo w tym przypadku treść i otoczka skutecznie przyćmiły jakikolwiek performance. To jest nieudolna filmowa robota, której oglądanie szczerze odradzam.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat