Roswell, w Nowym Meksyku, sezon 2, odcinki 1-3 – recenzja
Nowy sezon Roswell, w Nowym Meksyku zaczyna się z przytupem – Max naprawdę umarł i bohaterowie muszą poradzić sobie w tej rzeczywistości bez niego. Oczywiście, nie byłby to serial pod zwierzchnictwem Julie Plec, gdyby śmierć nie stała się jedynie przeszkodą do przeskoczenia. Mimo tego jest ciekawie. I lepiej niż w pierwszym sezonie.
Nowy sezon Roswell, w Nowym Meksyku zaczyna się z przytupem – Max naprawdę umarł i bohaterowie muszą poradzić sobie w tej rzeczywistości bez niego. Oczywiście, nie byłby to serial pod zwierzchnictwem Julie Plec, gdyby śmierć nie stała się jedynie przeszkodą do przeskoczenia. Mimo tego jest ciekawie. I lepiej niż w pierwszym sezonie.
Przez pierwszą minutę odcinka widzimy szczęśliwych Maxa i Liz, baraszkujących w łóżku i radośnie wspominających ostatnie tragiczne wydarzenia. I już możemy zgrzytać zębami, że znów będziemy podziwiać jedynie miłosne zawirowania tych dwojga, gdy nagle wszystko zdaje się jedynie pięknym snem. Max naprawdę nie żyje – a przynajmniej wszyscy tak uważają do końca pierwszego odcinka. Bo jak się okazuje, Rosa, bliźniaczka panny Ortecho, wciąż jest nawiedzana przez kosmitę w snach. W tym samym czasie Michael i Alex zagłębiają się coraz bardziej w przedziwną historię Roswell. Co odkryją? I czy uda się uratować Maxa?
Nie ukrywajmy – uda. I na szczęście scenarzyści nie próbują robić niepotrzebnego dramatu (jeszcze) pod tytułem „Ale może jednak umrze”. Skupiają się za to na atrakcyjniejszej stronie – czyli jak doprowadzić do tego, by główny bohater powrócił. Sam pomysł, by wprowadzić do tego naukę i w końcu dać zabłysnąć Liz, był fenomenalny. Podoba mi się również motyw opłakiwania Maxa, a także tego, że każdy radzi sobie na swój sposób. Jasne, może dla niektórych to niepotrzebne przynudzanie, jednak ponieważ bohater jest na razie martwy, dobrze zobaczyć, jak inni sobie radzą z tym. Wściekłość Isobel czy rozmowa Jenną i Liz to ważne elementy rozwoju bohaterów. Zwłaszcza cieszy mnie relacja, jaka stwarza się między byłą i obecną partnerką Maxa – fajnie, że w serialach dla młodzieży można pokazać dwie kobiety zakochane w tym samym mężczyźnie, które zamiast ze sobą rywalizować, mogą się wspierać. Sam brak głównego bohatera również wpływa na relacje pomiędzy siostrami Ortecho, bo możemy zrozumieć każdą z nich (choć oczywiście, miłość Liz i Maxa to nadal najsłabsza część tej historii). Wiem, że Rosa z jednej strony może irytować, z drugiej – to postać, która ma irytować. W końcu ma tylko dziewiętnaście lat i nieciekawą przeszłość. Szkoda tylko, że aby odmłodzić o 10 lat Amber Midthunder, tak szpetnie ją malują…
Oprócz głównego wątku – jak uratować Maxa – Roswell, w Nowym Meksyku rozwija swój świat, wzbogacając go o przeszłość kosmitów. Dzięki trzeciemu odcinkowi możemy dowiedzieć się więcej na temat tego, co wydarzyło się w 1947 roku i ten aspekt pewnie będzie się rozwijał dalej. Osobiście uważam, że to najmocniejszy element tego sezonu i oby trzymali go jak najdłużej.
Oczywiście, serial nie byłby sobą, gdyby nie skupiał się na wątkach miłosnych. W pierwszym sezonie mieliśmy głównie trójkąt Kyle-Liz-Max, w tym więcej miejsca dostali Maria-Michael-Alex. I mimo że byłam wielką fanką oryginalnej pary Marii i Michaela, tu mam wrażenie, że nie ma między nimi aż tak cudownych konwersacji, a co gorsza – wszystko rozwijane jest bardzo szybko. W zeszłym sezonie byli głównie kumplami od seksu, by szybko wskoczyć w prawie związek, który teraz się rozpadł? Szkoda, że nie rozwinięto tego bardziej lub nie poczekano trochę z całym ich wątkiem miłosnym. Tak to miałam wrażenie, że gdzieś zgubiliśmy kilka odcinków, w których widać by było, że uczucia Michaela to Marii to coś więcej niż tylko seksualne pożądanie.
Zadowolona jestem również z gry aktorów. Lily Cowles radzi sobie świetnie jako Isobel, a to ona stanowiła mój główny problem w pierwszym sezonie. Na brawa zasługuje zwłaszcza przy całym trudnym wątku związanym z aborcją, którego amerykańskie seriale nadal raczej się boją. Jeanine Mason ma w końcu coś do zagrania i pokazuje, że skoro jest materiał, potrafi z niego skorzystać. Amber Midthunder również radzi sobie nieźle, choć o wiele bardziej podobała mi się w Legionie. Reszta aktorów również gra w porządku, jedynie nie mogę uwierzyć w cierpienia, jakie przeżywa Nathan Parsons, dlatego dobrze, że mało go pokazują.
Nowa odsłona serialu jest jeszcze ciekawsza niż pierwszy sezon. Akcja zaczyna się już od pierwszego odcinka. Boję się tylko, że ta magia będzie rozwijała się tak długo, jak Max i Liz będą rozdzieleni, a jak tylko kosmita wróci do życia, my również powrócimy do ich męczących rozterek. Obym się myliła.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat