Supergirl: sezon 3, odcinek 2 – recenzja
Ostatni odcinek Supergirl pokazuje, że twórcy konsekwentnie chcą wprowadzać w całą historię wielopoziomowe zmiany. Na każdy udany zabieg fabularny przypadają jednak dwa nieudane posunięcia narracyjne - ot, Dziewczyna ze Stali w pełnej krasie.
Ostatni odcinek Supergirl pokazuje, że twórcy konsekwentnie chcą wprowadzać w całą historię wielopoziomowe zmiany. Na każdy udany zabieg fabularny przypadają jednak dwa nieudane posunięcia narracyjne - ot, Dziewczyna ze Stali w pełnej krasie.
Twórcy Supergirl nadal szukają sposobu na to, aby powiedzieć widzom: nadszedł czas na zmiany. Raz wychodzi im to lepiej, raz gorzej - ryzyko w kwestii fabularnej miesza się na ekranie z wyświechtanymi do bólu schematami. Wielowątkowa narracja zostaje więc uzupełniona przez takie kwiatki, jak dyskusja Alex i Maggie o wyższości DJ-a nad zespołem w czasie ceremonii ślubnej. Upiory Kary z dzieciństwa, sprowadzające się do jej ostatnich wspomnień z planety Krypton, z niejasnych przyczyn zaczynają rezonować w dwuznacznych spojrzeniach Jamesa w kierunku Leny. Tajemnicza historia i podwójna natura Samanthy Arias kontrastuje z zachowaniem jej córki, Ruby, która z braku laku poszła na pizzę, by potem czekać, aż uderzy ją w głowę ogromna kula. Wiadomo, tylko tak można sprawdzić czy mama posiada jakiekolwiek supermoce. Odcinek Triggers udowadnia, że odpowiedzialni za serial jedynie pozornie chcą wychodzić poza sprawdzone mechanizmy. Bardziej interesuje ich to, by pokazać, że między walką z kolejnymi złoczyńcami główni bohaterowie oddają się swojej ulubionej czynności: nieustannemu zakochiwaniu i cierpieniu po utracie ukochanego.
Supergirl trawi więc ta sama choroba, na którą w ostatnim czasie zapadły wszystkie seriale Arrowverse - ekspozycja wątków miłosnych przekracza wszelkie dopuszczalne granice. Nawet jeśli mamy tu do czynienia z produkcjami przeznaczonymi w pierwszej kolejności dla nastolatków, to amerykańska młodzież niewiele dowie się z nich na temat życia uczuciowego. W ekranowych historiach jest ono bowiem niewiarygodnie wręcz uproszczone, oparte na skrótowości, a w dodatku topornie wplecione w zasadniczą oś fabularną. Na szczęście w odcinku Triggers przeciwwagą dla tego typu zabiegów staje się historia Psi - antagonistki, która w kwestii telepatii nie ma sobie równych, przyprawiając tym o solidny ból głowy Marsjańskiego Łowcę Ludzi. Co prawda w żaden sposób nie wykracza ona poza rolę przewidzianą dla złoczyńcy tygodnia, ale jej działania stają się katalizatorem do zagłębiania się w psychikę Kary. Jest coś niepokojącego w scenie, w której widzimy ucieczkę dziewczyny z planety Krypton; celowa, choć chaotyczna praca kamery może wlewać w nas niepokój. Niezwykle istotny z punktu widzenia całego sezonu jest statek, który dostrzega Kara - najprawdopodobniej to nim przybyła na Ziemię Reign, mroczne oblicze Samanthy.
Gdyby nie psychologiczny wymiar pojawienia się Psi, jej niecne zamiary stawałyby się jedynie symptomem jednej z największych bolączek całego serialu - scen walk. Od dłuższego już czasu odpowiedzialni za nie choreografowie najczęściej wykorzystują ten sam schemat: groźne miny, mrużenie oczu i dwa względnie trzy ciosy, po których pokonany odlatuje kilka metrów do tyłu i koniecznie niszczy jakiś większy przedmiot. Na tym tle jatki i łupanki z Arrow jawią się tak, jakby przygotowywali je mnisi z klasztoru Shaolin. Co gorsza, właściwie nie ma żadnych przesłanek, aby sądzić, że sytuacja w ogóle się zmieni. Twórcy najwidoczniej nie chcą udawać, że się o to postarają - J'onn J'onzz już nawet nie pojawia się na placu boju, ale nader często przystawia palce do głowy i walczy umysłem. Psi spuściła mu jednak taki łomot, że padł na podłogę i musiał wziąć aspirynę. On, jeden z najpotężniejszych telepatów komiksowego świata DC.
Cieszy za to fakt, że twórcy starają się ryzykować i coraz częściej sprawnie łączą elementy wielowątkowej narracji. W odcinku Triggers widać to jak na dłoni - chodzi tu przede wszystkim o sposób, w jaki odpowiedzialni za serial wplatają wątek Samanthy w historię Kary. Gdzieś na najgłębszym poziomie pierwsza z nich staje się właściwie negatywem czy może odbiciem w mrocznym zwierciadle drugiej. Nie ma żadnego przypadku w tym, że obie bohaterki widzimy w pozornie analogicznych sytuacjach. Podobieństwo Samanthy i Kary jest jednak tylko iluzoryczne i zapewne rozdźwięk pomiędzy nimi będziemy systematycznie odkrywać. Daje to nadzieję na lepsze jutro w Supergirl, choć by w pełni osiągnąć wyznaczone cele, należałoby zmodyfikować ekranowy sposób zachowania Ruby. Córka Samanthy co prawda jeszcze nie irytuje, ale zachowuje się tak, jakby była pozbawiona piątej klepki - szkolną koleżankę potraktowała z pięści przez błahostkę, a tuż przed zdawałoby się nadchodzącą śmiercią wysyła mamie wiadomość z prośbą o pomoc, oczywiście dołączając mapę. Albo to przejaw fabularnej głupoty, albo mamy tu do czynienia z mistrzynią gry na miarę Heli z Thor: Ragnarok.
Na drugim planie oczywiście także spore zmiany - Lena postanowiła być aktywną uczestniczką codziennego życia CatCo, co można wytłumaczyć tylko na dwa sposoby: albo twórcy zdali sobie w końcu sprawę z niezwykłego wdzięku Katie McGrath i postanowili powierzyć jej większą rolę, albo panna Luthor zwyczajnie poszukuje absztyfikanta. James Olsen pasuje jak ulał, więc prawdopodobniejsza wydaje się ta druga opcja. Najmocniejszymi punktami Triggers okazała się gra aktorska Melissa Benoist, która pokaz umiejętności dała głównie w scenach zmagania się Kary z ograniczeniami własnej psyche, oraz zapowiedź intrygujących wydarzeń na horyzoncie - w końcu J'onn J'onzz już w najbliższym odcinku zabierze nas na Marsa. Tylko dzięki tym elementom widz może odnieść wrażenie, że Supergirl wciąż nie powiedziała ostatniego słowa, a nadzieja na fabularną poprawę istnieje.Wam i sobie życzę, abyśmy po raz kolejny nie dali się na tym polu oszukać.
Źródło: Zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat