Supergirl: sezon 6, odcinek 1 - recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Supergirl wraca z 6. sezonem, próbując nadgonić stracony czas. Czy po premierze nowej odsłony serii dla produkcji pojawia się nadzieja na lepsze jutro?
Supergirl wraca z 6. sezonem, próbując nadgonić stracony czas. Czy po premierze nowej odsłony serii dla produkcji pojawia się nadzieja na lepsze jutro?
Supergirl znowu nadaje i, o dziwo, przynajmniej na razie tę wiadomość trzeba opatrzyć bardziej wykrzyknikiem niż wielokropkiem. 6. sezon serialu The CW rozpoczyna się od całkiem mocnego uderzenia - akcja jego premierowego odcinka pędzi na łeb, na szyję, emocjonalne dyrdymały ograniczono do niezbędnego minimum, a tańczący do dźwięków We Are The Champions Jon Cryer w roli Lexa Luthora serwuje widzom jedną z najlepszych scen w całej historii produkcji. Zanim jednak w związku z tym wszystkim popadniemy w euforię, warto zdać sobie sprawę, że dobre otwarcie serii jest w pierwszej kolejności pokłosiem pandemii. Twórcy rzucili nas więc na fabularną głęboką wodę - nie scenariuszowym mistrzostwem i realizacyjną wirtuozerią, ale głównie z racji tego, że na ekranie próbują oni nadrobić stracony czas i zrzynki z niedokończonych odcinków poprzedniego sezonu zamienić w podwaliny dla kolejnego etapu opowieści. Z tego zadania autorzy wywiązali się niezwykle sprawnie, przy czym trudno póki co orzec, czy ekranowa Dziewczyna ze Stali faktycznie dryfuje już w dobrym kierunku. Nie zmienia to faktu, że właśnie rozpoczęliśmy 6. rok popkulturowego związku z Supergirl - cieszy mnie, że tej rocznicy nie kończymy z poobijaną od bólu oglądania jej przygód głową.
Natężenie akcji we wstępie do obecnej odsłony serii potrafi przytłoczyć; nie mija nawet kwadrans, a Kara wraz z jej sojusznikami bierze się za łby najpierw z Gamemnae, później zaś z Luthorem, Alex wyczarowuje kolejne przedmioty, jakby wyciągała króliki z kapelusza, z ekranu padają słowa o Równaniu Anty-Życia. Gęsto tu od wydarzeń, dynamika interakcji pomiędzy postaciami też prezentuje się naprawdę dobrze. Widz odniesie w dodatku wrażenie, że stawka całej batalii faktycznie ma olbrzymie znaczenie dla świata, przez co dużo łatwiej będzie nam przyswoić przeprowadzane raz po raz jatki i przeskoki pomiędzy kolejnymi lokacjami. Znakomicie wypada przede wszystkim Lex, który po strategicznej partii szachów ze swoimi wrogami delektuje się tańcem z broniami w ręku i postrzeganiem samego siebie jako zbawcy kosmosu - niedaleko stąd do motywacji Thanosa, choć pamiętajmy o skali produkcji i przedstawionych zdarzeń. Na plus z całą pewnością należy zaliczyć również sposób, w jaki twórcy korzystają z bohaterów, tworząc pomiędzy nimi coraz to nowsze sojusze. Raz stają oni do walki całą bandą, by w innym miejscu przegrupować szeregi i planować precyzyjne uderzenia. Wygląda na to, że jeśli spoiwem działań protagonistów jest gigantomachia z Luthorem, scenarzyści potrafią wyciskać drzemiący w opowieści potencjał jak cytrynę. Jakże to przewrotne, że Lexowi nie udaje się zbawić wszechświata, ale całą produkcję już chyba tak.
Nie oznacza to jednak, że w pierwszym odcinku 6. sezonu udało się zupełnie wyeliminować wpadki. Rozmowy Brainy'ego i Nii, Kelly z szlochającą Andreą Rojas czy wybudzanie heroicznej powinności w Alex przez J'onna są najlepszym dowodem na to, że autorzy produkcji w dalszym ciągu zamierzają uderzać w emocjonalny bębenek, aż ogłuchniemy. Irytuje zwłaszcza usilne eksponowanie siostry Kary jako zastępczej głównej bohaterki historii - teraz dostanie ona zapewne jeszcze większe pole do popisu jako superbohaterka Sentinel, tym bardziej, że Dziewczyna ze Stali przepadła w otchłani kosmosu. Nie wiedzieć czemu twórcy zdecydowali się także na nadużywanie efektów specjalnych, od których w ostatniej odsłonie serii aż się roi. Do tego stopnia, że w Fortecy Samotności folia zdaje się imitować lód, a unoszący się nad ziemią Luthor wygląda tak, jakby wyrwano go żywcem z pierwszych wersji Simsów. Idę o zakład, że część z widzów będzie też przerażona po scenie, w której Marsjański Łowca prezentuje Alex symbole postaci mające wybudzić skojarzenia z Ligą Sprawiedliwości. Na Boga, odpowiedzialnym za produkcje The CW ambicji bez dwóch zdań odmówić nie można, ale gdy tylko starają się ze swoich opowiastek uczynić monumenty gatunku superbohaterskiego, powinniśmy drżeć z obaw. Szkoda też, że tasując niedokończonymi wątkami, nieco zapomniano o zbudowaniu fundamentów pod kolejne odcinki - na razie wiemy jedynie, że Kara zniknęła z pola widzenia radaru, Alex będzie nawet bardziej klawa niż dotychczas, a dawne waśnie ustąpiły miejsca, a jakże, miłości.
Sporo tu przewinień, lecz dzięki dynamicznej akcji i sprawnie poprowadzonej narracji tym razem możemy na nie przymknąć oko. 6. sezon Supergirl zaczyna się od odcinka, który wybudza nadzieje na lepsze jutro, zwłaszcza w kontekście absolutnie nijakiej na poziomie fabularnym poprzedniej odsłony serii. Możemy rzecz jasna spróbować tłumaczyć twórców, którym konstrukcja historii rozleciała się w drobny mak w następstwie pandemii koronawirusa - wiele wskazuje na to, że jeszcze w zeszłym roku trzymali asy w rękawie. Wyciągając je teraz, odsłaniają karty i ryzykują; czas pokaże, czy stanie się tak z korzyścią dla odbiorców. Na dzień dzisiejszy trzeba mocno zaakcentować fakt, że ekranowa Dziewczyna ze Stali straciła odrobinę z typowego dla niej fabularnego plastiku i emocjonalnej błazenady. To naprawdę dobra wiadomość i nie ma w tym aspekcie żadnego znaczenia, że przekazuję ją Wam w prima aprilis...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat