Supergirl: sezon 6, odcinek 10 - recenzja
Supergirl zamienia sowy na kruki i rusza przeprowadzić na widzu lobotomię. Po seansie nowego odcinka będziecie otumanieni - głupotą, której doświadczycie.
Supergirl zamienia sowy na kruki i rusza przeprowadzić na widzu lobotomię. Po seansie nowego odcinka będziecie otumanieni - głupotą, której doświadczycie.
Gdybyście obejrzeli materiał wideo dokumentujący zapis zabiegu kolonoskopii, wciąż spożytkowalibyście czas lepiej, niż poświęcając go na seans ostatniego odcinka Supergirl. Nie mam żadnych wątpliwości, że Still I Rise może powalczyć o miano najgorszej odsłony 6. sezonu; wszystko dzięki wykorzystaniu w opowieści nieodłącznego dla produkcji stacji The CW schematu: emocjonalne "re re kum kum" zostaje obwarowane odwołaniami do problemów współczesnego świata, tym razem sprowadzonych do skutków wymykającego się spod kontroli procesu gentryfikacji. Teoretycznie to nadal ta sama fabularna studnia, lecz tym razem twórcy pukają w dno od spodu. Trudno o inny wniosek, skoro scenarzyści uraczyli widzów absolutnie absurdalną sekwencją mentalnej metamorfozy Nii, będącej w gruncie rzeczy ciągiem dyrdymałów na temat życiowych powinności, w którym sporo do powiedzenia mają metafora zmarłej siostry w postaci skrzeczącego kruka i alegoryczne podejście do gubienia piór. Tak, odpowiedzialni za serial pretendują ostatnimi czasy do miana ornitologów. Możemy więc zakładać, że widzieli orła cień, który najpierw wzbił się niczym wiatr, a później wyrżnął dziobem o glebę i zdechł. Zupełnie jak cała seria.
Nyxly, jak sama podkreśli - "słowna kobieta", decyduje się dotrzymać danej Dreamer obietnicy i na 24 godziny tworzy iluzję rzeczywistości, w której jej matka nadal żyje. Obie niewiasty zakasały rękawy i biorą się do roboty, przy czym chodzi tu o przeprowadzenie lobotomii na Bogu ducha winnych odbiorcach. Bohaterki bez ładu i składu prawią o traumach przeszłości, błędach, konfrontacji z cierpieniem, cokolwiek im ślina na język przyniesie. Coś w stylu rozmów Ewy Drzyzgi, tylko bez krzeseł. W tym samym czasie Dziewczyna ze Stali najpierw wraz z Brainiaciem-5 nagrywa wideo zachęcające do jedzenia warzyw (liczba odsłon większa niż w przypadku youtube'owych kotków), by następnie odkryć, że rada osiedla, w którym mieszka ocalony przez Kelly młodzieniec, dąży do jego wyburzenia. Bądźcie gotowi na kilka rozciągniętych w czasie pogadanek o robieniu tego, co należy. No i na dziwaczne przygody Nyxly, która wykorzystuje położenie walczącego z Supergirl kosmity o imieniu Mitch, by odzyskać utracone moce. Za drugi plan w tym tygodniu robią dziwadło określone jako "kriogeniczna bomba nuklearna" oraz tablica, którą Olsenówna zasłania jedną z radnych przed poruszającym się po popcornowych trajektoriach lodem. Jest klawo.
Jeśli już po kilku minutach zorientujecie się, że komentarzowi społecznemu do życiowych bolączek społeczności czarnoskórych Amerykanów niekoniecznie do twarzy z nawijką o krukach przeplataną ekspozycją chochlika z 5. wymiaru, to twórcy i tak pokażą Wam środkowy palec, dalej grając swój mecz, w którym "piłka jest okrągła, a bramek 150". Scenarzyści w materii budowania alegorii do prawdziwego świata stosują przecież nieustannie taktykę oblężniczą, serwując widzowi, co się da, i licząc, że jakiś element ich wykładni rzeczywistości do głowy jednak wejdzie. Zapominają o tym, że najważniejsza w tej rozgrywce jest sama konstrukcja fabularna, która w trymiga rozpada się jak domek z kart. Wiele wskazuje na to, że poza wrzuceniem Kelly w szatki Guardiana głównym spoiwem kolejnych odcinków stanie się starcie Nyxly z Teamem Supergirl, któremu w ostatniej scenie odcinka na odsiecz przybywa przywołany przez Karę Pan Mxyzptlk. Batalia dwóch chochlików jako klamra całego, na szczęście kończącego się serialu to zabieg powodujący, że nóż w kieszeni otwiera się sam. Główną motywacją szalonej krucjaty Nyxly jest fakt, że Dziewczyna ze Stali oszukała ją w Strefie Widmo. Stąd już rzut beretem do słynnego niegdyś materiału wideo, w którym trzymający na swoim ciele reklamę jegomość krzyczy: "Oszukali mnie! Banda złodziei! Polskich decydentów, kur...!". Wystarczy zamienić słowo "polskich" na "tych ze stacji The CW" i macie prawidłową reakcję widza na to, co dzieje się w ostatnich odcinkach.
Oczywiście scenarzyści nie byliby sobą, gdyby w tym tygodniu po raz enty nie zaakcentowali targającej bohaterami frustracji. Prym na tym polu wiedzie walcząca o odzyskanie nadnaturalnych zdolności Nyxly, ale znakomicie wtórują jej Kelly "Wytrzeszcz Oczu" Olsen, Alex "Czemu Lód Się Nie Topi?" Danvers i hasająca sobie niczym sarenka na tym łez padole Kara. W odwodzie zostaje jeszcze wspomniana wcześniej Nia, która zyskałaby chyba tylko wówczas, gdyby ją na ekranie uśmiercono. Trupy, trzymane przez twórców w fabularnej szafie, w jakiś przedziwny sposób zyskują na wartości po powrocie - miejmy nadzieję, że to główny powód pozostawania Leny Luthor w scenariuszowej zamrażarce. Dobrze byłoby też utemperować zapędy w kwestii społecznych komentarzy; Supergirl nie może dłużej aspirować do miana połączenia papieskiej encykliki z otumaniaczem młodzieży w typie franczyzy After. Na koniec czas na trzecie życzenie od widza z Polski: kończcie ten serial. I nie wracajcie.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat