Supergirl: sezon 6, odcinek 14 - recenzja
Supergirl poszerza nasze rozumienie tego, czym jest ekranowa żenada - o najnowszym odcinku z pewnością będzie mówić się jeszcze długo.
Supergirl poszerza nasze rozumienie tego, czym jest ekranowa żenada - o najnowszym odcinku z pewnością będzie mówić się jeszcze długo.
Po seansie najnowszego odcinka Supergirl Wasze mózgi skisną. Pal już licho, że Magical Thinking jest kalką fabularną zeszłotygodniowej odsłony serialu, a główna antagonistka 6. sezonu, Nyxly, odwala na ekranie przetrąconą wariację na temat krucjaty Thanosa z MCU - to przecież trochę tak, jakby porównywać Blankę Lipińską z Fiodorem Dostojewskim. Największy problem tej opowieści polega na tym, że absolutnie wszystkie wydarzenia okazały się koniec końców pretekstem do ukazania adopcji małej dziewczynki przez homoseksualną parę (mowa o Kelly i Alex, rzecz jasna). Nie zrozumcie mnie źle: nie zamierzam w tym momencie wyznaczać granic społecznego postępu czy odmawiać komukolwiek prawa do szczęścia, jednak twórcy produkcji stacji The CW w materii obyczajowych rewolucji poruszają się jak słonie w składzie porcelany. Mam wrażenie, że w długofalowej perspektywie Supergirl przyniesie mniejszościom seksualnym i rasowym więcej szkód niż korzyści, skoro promocja społeczności LGBTQ odbywa się tu w wyjątkowo siermiężny i nachalny sposób. Dość powiedzieć, że skądinąd urocza Esme niedługo przed adopcją obdarowuje Kelly tęczową bransoletką, by później stwierdzić, iż "i tak nikt mnie nie zechce". To branie widza za emocjonalnego zakładnika - w dodatku podparte litością, w myśl zasady: albo ratujesz dziecko, albo jesteś złem wcielonym.
Pod względem fabularnym Magical Thinking rozgrywa się w tej samej kałuży żenady, w której przyszło się nam topić ledwie kilka dni temu. Super-Cringe-Przyjaciele urządzają sobie wieczór gier, jakby połączona już mentalnie z Karą Nyxly wcale nie chciała przejąć kolejnego artefaktu, tym razem Totemu Człowieczeństwa, wyciosanego z drzewa, pod którym... medytował Budda. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla faktu, że przedmiot ten znalazł się w rękach zawodnika MMA, chyba że za takowy uznamy wstęp do jatki wszystkich ze wszystkimi, która rozpocznie się po ostatecznym przejęciu totemu. To już znacie: ludzie okładają się po łbach, wpadają w szyby, zioną ogniem, zahaczają o krawężniki. Jaki serial, taka apokalipsa. Team Supergirl postanawia jednak wykorzystać magiczne zdolności Leny, która albo zbiera czarodziejskie roślinki, albo plecie trzy po trzy po łacinie. Te cuda i dziwy zaczynają działać, a wredny chochlik w przypływie dobroci postanawia porzucić artefakt i zwrócić mieszkańcom National City ich człowieczeństwo. Dodajmy, że William pisze dla CatCo wielki artykuł o Super-Przyjaciołach (szykujcie się na kilka lekcji z dziennikarstwa sprzed kilku dekad), a Kelly i Alex albo komplementują się wzajemnie na placu boju, albo ze skruszonymi serduszkami adoptują wprowadzoną do historii przed kilkudziesięcioma minutami Esme. Scenarzyści nie dali kolejnego dowodu na swoje lenistwo - prędzej na nieodłącznie wpisany w ich poczynania imbecylizm.
Miałem na I roku studiów wykładowcę, który stwierdził, że sam fakt uczenia przez niego ludzi po maturze jest oblaniem go "ciepłym moczem". Dziś wiem, co mógł wówczas czuć - podobne wrażenie odniosłem po seansie nowego odcinka Supergirl. Doznanie to potęguje nie tylko społeczno-obyczajowa toporność produkcji czy wygłaszanie przez bohaterów emocjonalnych dyrdymałów w każdej możliwej chwili. Największe rozklekotanie zostaje zawarte w modus operandi Nyxly, która musi zdobyć kilka potężnych artefaktów o odmiennych właściwościach, aby po połączeniu ich razem podporządkować sobie rzeczywistość. Thanos w spódnicy? Nie, raczej próba doczepienia odrażającego wagoniku serialu pod sukces popkulturowej lokomotywy MCU. Przymiarki te są tak absurdalne, że Kara i Nyxly raz po raz skrzeczą, a większe zagrożenie twórcy rysują przed odbiorcami jedynie na ekranach monitorów w Wieży. Odnotujmy, że Kelly w jednej chwili zyskała rywalkę w walce o miano najgorzej rozpisanej postaci wszech czasów w ekranowym świecie superbohaterów. To, co odpowiedzialni za serię robią z Leną, jest przekroczeniem granicy, za którą znajduje się już tylko fabularna kaszana. Przemianę panny Luthor w czarownicę możemy uznać za wrzucenie tej bohaterki pod autobus; zwróćcie uwagę, że portretująca ją Katie McGrath w większości scen ze swoim udziałem zachowuje się tak, jakby nie wiedziała, co ze sobą począć. "Abrakadabra, to czary i magia, sekretem jest przepis wykręcenie widzom wała".
Tytuł kolejnego odcinka serialu to Hope for Tomorrow. Sami już chyba jednak wiecie, że żadna nadzieja dla Supergirl nie istnieje - twórcy powoli przygotowują się do zwinięcia swojego kramiku nastoletnich marzeń. Na tym etapie produkcji musimy odnaleźć się w punkcie, w którym potwór Frankensteina ani myśli powrócić do żywych, a przepuszczanie przez jego cuchnące truchło prądu skutkuje wyłącznie mimowolnymi ruchami kończyn. Dobrze byłoby, żebyście zaczęli przygotowywać się na wiekopomne wydarzenie, do którego dojdzie 9 listopada. To właśnie wtedy odbędzie się oficjalny pogrzeb ekranowej Dziewczyny ze Stali. Dziś bardziej niż to, czy Kara pokona Nyxly albo czy Kelly z Alex okażą się dobrymi rodzicami, interesuje mnie odpowiedź na następujące pytanie: co powiecie Supergirl nad jej grobem? Ja już mam swoją wiązankę:
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat