Supergirl: sezon 6, odcinek 9 - recenzja
Supergirl w tym tygodniu nie zawodzi. Oczywiście wszystkich tych, którzy tęsknią za fabularnym brodzikiem i pozorowaniem, że produkcja posiada jakiś scenariusz.
Supergirl w tym tygodniu nie zawodzi. Oczywiście wszystkich tych, którzy tęsknią za fabularnym brodzikiem i pozorowaniem, że produkcja posiada jakiś scenariusz.
Tytuł nowego odcinka Supergirl to Dream Weaver. Po seansie dochodzę jednak do wniosku, że gdyby zamiast "Tkaczki Snów" znalazło się w nim odwołanie do "beavera" - bobra, taka konstrukcja słów lepiej oddawałaby to, co zobaczyliśmy na ekranie. Udające scenariusz gryzmoły są już bowiem tak dalece posuniętą karykaturą, że wprowadzenie do historii humanoidalnego gryzonia, który byłby, dajmy na to, metaforą położenia najbiedniejszych Amerykanów, nikogo by nie zdziwiło. W tym tygodniu w opowieści rządzi przecież wygłaszająca tyrady na temat mądrości sowa, zakute w kajdanki dzieciaki z supermocami i alegoria sytuacji uchodźców, reprezentowanych w produkcji stacji The CW przez wykorzystywanych od rana do wieczora przez bezduszny system kosmitów. Ambicje odpowiedzialnych za serial są tak ogromne, że co kilka dni raczą nas jakimś groteskowym odwołaniem do problemów współczesnego świata. Czasem takie zabiegi wołają o pomstę do nieba, w innym zaś miejscu wzbudzają wrażenie przebywania w alternatywnej rzeczywistości, co najlepiej podsumowują pokazane na początku odcinka gierki w skojarzenia. "Powinna być królową" - powie zadowolona z siebie Alex. Werble, bębny, kotły. Tak, chodzi o Meghan Markle. Jeśli zgadłeś, czym prędzej skontaktuj się z psychiatrą.
W ostatniej odsłonie serii scenarzyści wzięli na warsztat aż 3 różne wątki, co samo w sobie przywodzi na myśl sytuację, w której niemowlę zabiera się za zaawansowaną mechanikę kwantową. Tytuł nawiązuje do położenia Nii, która w snach chce połączyć się z matką i towarzyszącą jej sową. Bohaterka najpierw zasypia na stojąco, by później zdać sobie sprawę, że w jej wizjach pojawia się również podstępna Nyxly z 5. wymiaru, mamiąca ją ożywieniem rodzicielki na 24 godziny. Konia z rzędem temu, kto się w tej układance połapie. Na przeciwległym biegunie fabularnym Kelly odkrywa, że obdarzone nadnaturalnymi mocami dzieci w jednej ze specjalnych placówek stają się ofiarami przemocy. Kabelek, zajumanie nagrań, mała dziewczynka nazwie kobietę "aniołem stróżem" i panna Olsen jest już gotowa do przejęcia spuścizny Guardiana. Ten sam trop początkowo podejmuje Kara, lecz prowadzone przez nią śledztwo zmierza w iście zatrważającym kierunku: to, co miało być cudownym programem resocjalizacyjnym, okazało się ostatecznie ciemiężeniem kosmitów z wyrokami, którzy na zlecenie tajemniczego mocodawcy porywają niebezpieczne substancje i bezwiednie uczestniczą w gromadzeniu materiałów potrzebnych do konstrukcji brudnej bomby. Wow, cóż za wolta; Quentin Tarantino mógłby się zawstydzić. Dziewczyna ze Stali i sekundujący jej Marsjański Łowca z Williamem są jednak na posterunku. No bo gdzie, do cholery, mieliby być? Nawet jak ich tam nie ma, to i tak są, taki już ich elektronowy los.
W tym tygodniu nie jest mi znowu tak do śmiechu. A to już o czymś świadczy, skoro w Dream Weaver oddano hołd serialowej tradycji, pokazując sceny przelotu zastygających w powietrzu strażników kosmitów - po otrzymanym ciosie, rzecz jasna. Sekwencje walk bawiły mnie jeszcze podczas seansu poprzedniego odcinka, lecz tym razem są one tylko dopiskiem do zamachnięcia się twórców na krwiożerczy, choć z drugiej strony bliżej niezidentyfikowany "system". Uchodźcy mają przewalone, wcale nie chcą kraść, zmusza ich do tego życiowe położenie, decydenci grają z mediami w kotka i myszkę, ale na całe szczęście są jeszcze media z prawdziwego zdarzenia. Lekcja z zaangażowanego dziennikarstwa i społecznej empatii odrobiona. Nie zrozumcie mnie źle: znacie mnie na tyle, by wiedzieć, że z przekazywanymi przez Supergirl ideami i postawami najczęściej się utożsamiam, jednak nie mogę dać zgody na ich spłaszczanie w fabularnym imadle, towarzyszącą im nachalność ekspozycji czy skrótowość, mającą służyć jako trampolina do trafienia w serca i umysły amerykańskich nastolatków. Nie da się stworzyć produkcji moralno-społecznego niepokoju, jeśli nieustannie musi być ona filtrowana za pomocą różowych okularów, przez które spoglądają na świat bohaterowie. Jakiś problem dostrzegą, ale pod koniec dnia walka z nim okazuje się zaledwie przerywnikiem w spędzaniu czasu na emocjonalnych pogaduszkach i strojeniu głupawych minek. No albo na rozmowie z sową.
Co może najbardziej zaskakujące, gwoździem do trumny nowego odcinka wcale nie jest koślawa eteryczność sekwencji marzeń sennych Nii, a finałowa scena rozmowy Kelly i Alex. Gdyby przełożyć ją na nasze życie, schemat wydarzeń prezentowałby się mniej więcej następująco: rzucasz pajdę chleba gołębiowi pod śmietnikiem, co skłania cię do przemiany w superbohatera, dobrze byłoby też, aby w międzyczasie ktoś określił cię mianem "gołębia pokoju". Przy kolacji, obżerając się gołąbkami w pomidorowym sosie, wyznajesz swoje zamiary partnerce/partnerowi, która/który ma już dla ciebie strój Człowieka Gołębia. Teraz możesz napisać własną legendę. Rzecz w tym, że w obecnej kondycji Supergirl daleko do mitu, ikoniczności czy choćby dobrze oddziałującej na widza symboliki. To raczej posklejane na kilkunastu kartkach papieru zrzynki ze scenariuszowego wysypiska śmieci, które mają kamuflować to, czym dzisiejsza Dziewczyna ze Stali jest. Parodią siebie samej, ekranowym pośmiewiskiem, który pod płaszczykiem dbałości o palące problemy współczesności przemyca zbyt duże pokłady głupoty. Sowa Minerwy według Hegla wylatywała o zmierzchu. Sowę Supergirl powinno się czym prędzej ukatrupić.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat