Supergirl: sezon 6, odcinki 3-4 - recenzja
Twórcy Supergirl budują już na ekranie odwołania do pandemii koronawirusa i pozwalają bohaterom częściej płakać. Źle się dzieje w świecie Dziewczyny ze Stali.
Twórcy Supergirl budują już na ekranie odwołania do pandemii koronawirusa i pozwalają bohaterom częściej płakać. Źle się dzieje w świecie Dziewczyny ze Stali.
Widmonado! W Supergirl zaroiło się od upiorów, przy czym wcale nie chodzi tu wyłącznie o kosmicznych harcerzyków paradujących przed kamerą w odpustowych maskach, mających w dodatku dla niepoznaki udawać krwiożerczych złoczyńców. W 3. i 4. odcinku 6. sezonu w pierwszej kolejności dają o sobie znać koszmary emocjonalne głównych bohaterów i dawne bolączki produkcji, które wybiły niczym popioły nad Krakatau w trakcie monstrualnej erupcji z 1883 roku. Sami wiecie: tsunami tak potężne, że zachybotało statkami u wybrzeży Afryki, podobnie jak kołyszą się rozedrgane wnętrza protagonistów, wyraźnie przygniecionych egzystencjalnym cierpieniem powstałym po przepadnięciu Kary w Strefie Widmo. Trochę się tu płacze, trochę śmieje przez łzy, gdzie indziej wsuwa się pączki. Ob-La-Di, Ob-La-Da, dzień za dniem. Gorzej tylko, że po seansie 2 ostatnich odsłon serii możemy dojść do wniosku, iż Dziewczyna ze Stali z niejasnych przyczyn drepcze w miejscu. Punkt ciężaru fabularnego ani myśli drgnąć, za to w typowym dla siebie stylu twórcy wciąż pretendują do miana Wielkich Komentatorów rzeczywistego świata. Nie ma więc przypadku w tym, że bohaterowie wspominają o pandemii i zarazie. Pal licho nawiązanie do koronawirusa; Supergirl doby obecnej sama zamienia się w ekranową gangrenę.
Wydaje się, że w Phantom Menaces idzie przede wszystkim o to, by pokazać jak najwięcej Widm na metr kwadratowy planu zdjęciowego. Odpowiedzialni za produkcję akurat tę sztukę opanowali do perfekcji, wciskając pokracznych zombie ze Strefy gdzie tylko się da. Ani oni straszni, ani śmieszni, ale na złowrogim bezrybiu i rak ryba. Antagoniści infekują M'gann, by potem realizować swój niecny plan wysysania energii życiowej z kolejnych ofiar. Sposób, w jaki to robią, z wizualnego punktu widzenia woła o pomstę do nieba. Podobnie jak poprowadzenie wątku Luthorów, którzy właściwie w każdym odcinku serialu ścierają się według tego samego schematu: przetrącona dysputa intelektualna - Lex robi chochlika, w tym przypadku wysadzając w powietrze dziecięcy szpital - Lena jest bliska płaczu i chce opowiedzieć o traumie. Chciałoby się, by na tym tle lepiej wypadły pląsy Kary po Strefie Widmo, ale spotkanie przez nią Nyxly z 5. wymiaru to po prostu kolejna fabularna zapchajdziura. Scenarzyści raz po raz pragną uświadomić widzowi, że Dziewczyna ze Stali jest już bliska ucieczki, choć koniec końców i tak nic z tego nie wynika. Trzeba przecież dać jakiś powód pozostałym na Ziemi postaciom, by sobie popłakały w poduszkę, przykryły się kocem albo próbowały zajeść stres wysokokalorycznym posiłkiem. Na marginesie: mam nadzieję, że na rynek trafi kiedyś koszulka opatrzona nadrukiem: "Nie płakałem po Supergirl".
Jeśli sądziliście, że liczba Widm w Phantom Menaces osiągnęła punkt kulminacyjny, to poczekajcie na Lost Souls. Idę o zakład, że ostatni raz tyle mar widzieliście po pamiętnym meczu Polski ze Słowenią z 2009 roku, po którym Dariusz Szpakowski stworzył epitafium dla rodzimej piłki nożnej. Słowem: jest ich od groma i wypełzły na ulice, ewentualnie machają rączkami w stworzonych na poczekaniu więzieniach. Dzielni Alex, J'onn, Nia, Brainy, Lena i Kelly robią wszystko, by odzyskać dusze zainfekowanych osób, przy okazji próbując sprowadzić Karę. Scenarzyści błądzą w oparach absurdu, szukając panaceum na sytuację tytułowej bohaterki w wizjach Dreamer o licealnych czasach Supergirl i Alex bądź w pogoni za pozyskaniem DNA pierwszej z nich. Czeski film, nikt nic nie wie. Na przeciwległym biegunie fabularnym okazuje się, że pogodnie usposobiona Nyxly to istna wiedźma, która solidnie przeszkadza w rodzinnej posiadówce Zor-Elów. Szansa na wydostanie się ze Strefy Widmo za pomocą luster, a jakżeby inaczej, bezpowrotnie przepada, więc siłą rzeczy wracamy do narracyjnego punktu wyjścia. Odnotujmy jeszcze triumf ziemskich bohaterów nad Widmami; na razie nie wiemy jednak, czy jest on ostateczny, skoro przywódca antagonistów ma się całkiem dobrze, a w M'gann, J'onnie i Brainym jakaś złowroga cząstka pozostała. Z ekranu dowiadujemy się, że to nawet 18% cząstki, ale scenarzystom zalecałbym raczej doznania 40-procentowe, byśmy razem z nimi mogli przeżywać kaca.
Jest coś niesłychanie niepokojącego w stwierdzeniu, że wszystkie dotychczasowe odcinki 6. sezonu Supergirl oparte są z grubsza na tym samym schemacie fabularnym, a twórcy nie mają absolutnie żadnego pomysłu na to, jak zagęścić akcję bądź nadać jej nową trajektorię. Jeśli Widma będą pełnić rolę głównych złoczyńców obecnej odsłony serii, powinniśmy bić na alarm - nic dobrego z tej zbudowanej z braku laku metafory pandemii nie wyniknie. Na tym jednak nie koniec złych wieści: przed nami odcinki, które cofną bohaterów do czasów licealnych, pokazując m.in. bal maturalny Kary i Alex. Ta wędrówka to oczywiście nic innego jak koślawa pogoń za Końcem gry, ot, bieda-Endgame dla nastolatków. Wygląda na to, że już niebawem przyjdzie mi stworzyć epitafium dla całego rozklekotanego serialu stacji The CW. Tylko czy ja właściwie nie robię tego co tydzień?...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat