The 100: sezon 3, odcinek 11 – recenzja
Kiedy patrzy się na The 100 jako na guilty pleasure, to łatwo jest słabsze odcinki usprawiedliwiać, a te lepsze wychwalać pod niebiosa.
Kiedy patrzy się na The 100 jako na guilty pleasure, to łatwo jest słabsze odcinki usprawiedliwiać, a te lepsze wychwalać pod niebiosa.
Mimo że już pod koniec pierwszego sezonu serial ten udowodnił, iż takich forów nie potrzebuje, to obecna seria momentami przynudzała słabszymi wątkami. Odcinek Nevermore (swoją drogą za tytuł nawiązujący do wiersza Edgara Alana Poe należy się twórcom kciuk w górę) pokazuje, że The 100 wciąż potrafi sprawić niekłamaną przyjemność.
Jeśli miałbym jakoś inaczej nazwać Nevermore, wpadłbym pewnie na Egzorcyzmy Raven Reyes. Gwiazdą odcinka była bez wątpienia wcielająca się w Raven Lindsey Morgan. To, jak przechodziła ze wzburzonej agresją, nieliczącej się z bólem furiatki w wyrachowaną diablicę o wężowym języku, było popisem nielichego aktorstwa, szczególnie jak na teen drama. To właśnie jej sceny tworzyły gęstą atmosferę, która nadała charakter odcinkowi. Wątek „opętania” był kluczowy, ale pokazał też bardzo zgrabnie, że w świecie The 100 konsekwencje wcześniejszych działań nie rozwiewają się w powietrzu. Kierują bohaterami i ich emocjami. To chyba najbardziej dojrzały element tej produkcji. To wciąż obraz skierowany do starszych nastolatków, który choć czasem próbuje podbić swoją dojrzałość tanimi chwytami, to szanuje wewnętrzną spójność. Postacie, dokonując wyborów, pozostają pod ich wpływem w każdym kolejnym odcinku. To, jak Raven manipulowała Clarke, Jasperem czy Bellamym, pokazało, że to wcale nie są papierowi bohaterowie, którym łatwo wymazać gumką niewygodne wspomnienia i ich znaczenie. Nie zawsze motywacje wszystkich w tym serialu są naturalne, ale w większości przypadków nie ma na co narzekać. To żaden dramat psychologiczny, ale brak takiego ciężaru właściwie pomaga temu serialowi zachować lekką – nomen omen - formę. W rzeczonym odcinku trochę wewnętrznych rozterek nie zaszkodziło, a nawet były one potrzebne i naturalne.
Clarke ugina się pod ciężarem tego, co zrobiła w Mount Wether, i robi krok ku porozumieniu z Jasperem. Bellamy zastanawia się nad tym, czy jest złym człowiekiem. Wyświechtane? Niekoniecznie. Te sceny nie stanowią tła dla tego, co dzieje się z Raven - wręcz przeciwnie. Raven pod wpływem ALIE jest katalizatorem relacji w grupie. Chcąc ich skłócić, sprawia, że robią finalnie poważny krok ku sobie – budują zespół. To, w jaki sposób scenariusz doprowadził wszystkich do tego miejsca, było przemyślane i nienachalne. Przetrwali razem od początku, przetrwają i teraz. Cena, jaką przychodzi im za to zapłacić, bywa czasem wysoka.
To, co musiał zrobić Monty, niektórym może się wydawać używaniem tej samej formuły raz po raz. Ot, nasz bohater lub bohaterka musi wybrać: zabijam A, by ratować B, lub pozwalam A zabić B – nie ma dobrej odpowiedzi, ale i tak wiemy, co postać zrobi. Jednak w tym wypadku ten schemat wpasowuje się bardzo dobrze w nastrój Nevermore. Monty stanął przed dramatycznym wyborem, który bez wątpienia wpłynie na jego rozwój.
Krótko podsumowując, bo i odcinek był raczej treściwy: w słabszym sezonie trzecim dostaliśmy naprawdę dobry epizod. Fabuła wpadła na właściwe tory, ważne postacie znów działają razem i dynamika grupy może nadać kolejnym odcinkom impetu, jakiego ostatnio brakowało. Pierwszy raz od kilku tygodni jestem żywo zainteresowany tym, co się wydarzy.
zdjęcie główne: Diyah Pera / The CW
Poznaj recenzenta
Paweł KicmanDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat