The 100: sezon 4, odcinek 10 – recenzja
The 100 w końcu pokazało, że stać ich na przemyślaną akcję. Nie obyło się również bez kilku sentymentalnych scen, które bardzo dobrze uzupełniły wydarzenia. Odcinek Die All, Die Merrily jest zdecydowanie najciekawszą propozycją 4 sezonu!
The 100 w końcu pokazało, że stać ich na przemyślaną akcję. Nie obyło się również bez kilku sentymentalnych scen, które bardzo dobrze uzupełniły wydarzenia. Odcinek Die All, Die Merrily jest zdecydowanie najciekawszą propozycją 4 sezonu!
Stało się, doczekaliśmy się ostatecznego pojedynku o to, komu przypadnie w udziale bunkier, czyli najlepsze znane schronienie przed zbliżającą się śmiercionośną radioaktywną falą. Trzeba przyznać, że epizod nie rozczarowuje, a całość wyszła wartko, ciekawie i brawurowo. Cały odcinek skupiony był na śmiertelnej walce pomiędzy reprezentantami klanów. Zwycięzca mógł być tylko jeden i osobiście cieszę się, że dotrzymano słowa. Nawet jeśli oznacza to pożegnanie się z kilkoma znaczącymi postaciami w serialu.
Na wyrazy uznania zasługuje przede wszystkim pomysł, aby cały pojedynek ubrać w otoczkę ceremonii i nadać temu symboliczny wymiar. Oczywiście, nie da się ukryć, że w ostatecznym wyglądzie całość przypomina prymitywną wersją Igrzysk Śmierci, w której zamiast nowoczesnych technologii posiadamy jedynie kawał żelastwa i stertę śmieci. Z drugiej strony jednak, przeistoczenie całego centrum Polis w arenę walki niczym labirynt, pełną zakamarków, uliczek, rozpadających się budynków, nadało większy sens całemu przedsięwzięciu. I co ciekawe, okazało się nad wyraz realne. Zwłaszcza jeśli przyjrzymy się bliżej zachowaniu Octavii.
To właśnie młodsza z rodzeństwa Blake’ów została reprezentantką Skaikru. I o ile jej serce jest waleczne, to jej umiejętności widziały lepszych od niej. Tym razem scenarzyści poszli po rozum do głowy i nie zrobili z niej superbohaterki, która po kilku miesiącach treningów byłaby w stanie pokonać wieloletnie doświadczenie wojowników. Sięgnęli do korzeni jej postaci i rozegrali to mądrze. Octavia wcale nie musiała pokonać dwunastu wojowników z innych klanów. Jej strategia, by ukryć się przed wzrokiem innych, jak za starych dobrych czasów na stacji kosmicznej, sprawdziła się również i teraz. Tych kilka pojedynków, które przypadły jej w udziale wyszły naturalnie i przekonująco. Chwilowy sojusz z Roanem też zdecydowanie wpłyną na jej sukces, bo jak się można było spodziewać – to właśnie ona ostała się na arenie jako zwycięzca. I to w gruncie rzeczy za sprawą sprzyjających okoliczności i odrobiny sprytu, a nie przesadzonych fabularnie umiejętności w walce. Jak nigdy The 100 postawiło na pewien realizm, który można nawet polubić.
Jak zostało wspomniane, pożegnaliśmy też kilka kluczowych postaci. Roan, Luna oraz Ilian polegli w trakcie pojedynku. O ile przystąpienie Iliana do walki było równoznaczne z wyrokiem śmierci, o tyle sposób śmierci wzbudzał mieszane uczucia. Zdradzieckie zagranie Echo, która podstępem próbowała pomóc królowi Roanowi i polowała z łukiem na walczących, zaskoczyło zwłaszcza samego Iliana. To zagranie było brutalne i bezwzględne. Dokładnie odzwierciedla postać Echo i jej charakter. Jej strzała, która utkwiła w gardle Iliana, była przyczynkiem do miłosiernego pozbawienia go życia przez Octavię. Takie lekkie nawiązanie do Clarke i Finna sprzed dwóch sezonów nie do końca się sprawdziło. Już to przecież widzieliśmy.
Z kolei wątek Luny i Roana był bez wątpienia wisienką na torcie tego epizodu. Przede wszystkim Luna wyjawiła główny motyw, dla którego przystąpiła do pojedynku. To nie była walka o ludzkość, ale raczej o jej zagładę, ponieważ według niej ludzie nie są godni siebie nawzajem. Jej całkowity nihilizm zostały spowodowany postępowaniem Skaikru, którzy byli gotowi sięgnąć po każdą z metod, byle tylko przetrwać. Dlatego jeśli Luna by wygrała, nikt nie miałby wstępu do bunkra. Roan tymczasem walczył już tylko w imieniu swojego klanu, a sojusze i lojalnościowe gierki, które oferowała mu Clarke pozostawił dawno za sobą. I to właśnie ten pojedynek, pomiędzy Roanem a Luną, oglądało się najlepiej i najciekawiej. Dobrze odegrana choreografia walki, klimat ostateczności spotęgowany przez czarny deszcz parzący skórę (jedynie Roana) i w gruncie rzeczy dość mało spektakularna scena śmierci króla, sprawiły, że ten wątek nie był ani odrobinę przesadzony. Był bolesny i surowy, czyli właśnie taki, jakiego można się było spodziewać.
Całości obrazu dopełnia kilka sentymentalnych scen. Pełnią one dwojaką rolę. Przede wszystkim mają za zadanie wypełnić pewne luki w dotychczasowych charakterach naszych postaci. Krótka wymiana zdań pomiędzy Indrą a Octavią uzmysławia, że istniejąca między nimi więź, jest czymś więcej niż relacją mentor – uczeń. Ociera się tutaj niemalże o więzy rodzinne. Dodatkowo, te krótkie chwile, podczas których gaśnie nadzieja poszczególnych klanów na przetrwanie, uzmysławia jak krótkowzroczne i bezduszne jest takie podejście ludzkiego istnienia. Z drugiej jednak strony, sentymentalne wstawki są zasłoną dymną, mającą zwieść widzów. Ostatnie wydarzenia epizodu uzmysławią prawdę: ten pojedynek był jedynie farsą. Okrutną drwiną z tradycji i honoru Ziemian. Skaikru, a zwłaszcza Clarke, która rzekomo stała za pomysłem ujawnionym w kilku ostatnich minutach, jawi się dokładnie tak, jak ich postrzegała Luna. Jako okrutne do bólu potwory w ludzkiej skórze.
Zaproponowany na końcu cliffhanger sprawdza się w całości. Wzbudza emocje, niedowierzanie i… rezygnację. Przekracza kolejne granice moralności i łamie resztki sympatii wobec postaci, które do tej pory jeszcze je posiadały. Ledwo widoczny zarys happy endu, zniknął na dobre, zanim jeszcze się tak naprawdę pojawił. A szkoda, bo nie zaszkodziłyby jeśli serial dałby choć odrobinę oddechu swoim bohaterom. Odcinek Die All, Die Merrily ogląda się zdecydowanie najlepiej z całego czwartego sezonu. Wzbudza również najwięcej emocji, nawet jeśli są one negatywne.
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat