The 100: sezon 4, odcinek 7 – recenzja
Po serii kilku słabszych odcinków, The 100 w końcu zaproponowało intrygującą i przyjemną rozrywkę. Co prawda nie obyło się bez kilku wpadek, ale w ostatecznym rozrachunku siódmy epizod jest miłym zaskoczeniem, zwłaszcza dzięki postaci Emori.
Po serii kilku słabszych odcinków, The 100 w końcu zaproponowało intrygującą i przyjemną rozrywkę. Co prawda nie obyło się bez kilku wpadek, ale w ostatecznym rozrachunku siódmy epizod jest miłym zaskoczeniem, zwłaszcza dzięki postaci Emori.
Czarny deszcz przybył do bram Arkadii. To, czego wszyscy się obawiali, okazało się być jeszcze gorsze, niż można było się spodziewać. Skażona promieniowaniem woda momentalnie zostawiała bolące oparzenia na skórze wystawionych na nią ludzi. Co ciekawe, tym razem Jasper nie zdecydował się zostać na zewnątrz i grzecznie przeczekał nawałnicę pod dachem. Nie wszystkim jednak udało się wrócić bezpiecznie do schronienia. Jeden z mieszkańców, a z nim jego syn, utknęli poza bramami Arkadii i zostali wystawieni na deszcz. Jak można było się tego spodziewać, Bellamy był pierwszym, który ruszył im na pomoc. Niestety, mimo wielu prób i zwykłego ugrzęźnięcia samochodu w błocie, nie udało się ich uratować. Ewidentnie los (albo niecni scenarzyści, jak zwał tak zwał) uwziął się na Bellamy’ego, nie pozwalając mu nie tylko zaznać chwili spokoju i odpoczynku, ale również powoli odbierając mu każdą szansę, by naprawiać swoje stare błędy. Kolejny raz doświadcza porażki, co zaczyna przynosić coraz wyraźniejsze efekty widoczne w jego zachowaniu. Czyżby w końcu można dostrzec świadomy i sukcesywny rozwój jego postaci? Przyznam szczerze, że byłby to warte zarówno czasu jak i uwagi.
Po drugiej stronie lasu Clarke przybyła do laboratorium, w którym trwają badania nad czarną krwią. Lekko oszołomiona jego rozmachem wdaje się w krótką rozmowę ze swoją matką na temat metody pozyskania czarnej krwi. Jak się okazuje, jest nią przeszczep szpiku kostnego od Luny. Pomysł nie jest nowy, stanowił główne podłoże konfliktów w drugim sezonie serialu. Na ile się sprawdzi, ciężko teraz ocenić. Niemniej jednak, potwierdzenie jego skuteczności wymaga brutalnego eksperymentu na ludziach. Zaopatrzonego w szpik kostny “ochotnika” należy wystawić na promieniowanie i obserwować zachodzące zmiany w organizmie. I trzeba przyznać, że zaproponowany zwrot fabularny oglądało się nadzwyczaj dobrze, mimo początkowych obiekcji i dość pospolitego wprowadzenia przypadkowego Ziemianina jako kozła ofiarnego. Główną rolę odegrała tutaj Emori, która zastała za tym okrutnym planem wykorzystania nadarzającej się okazji. Warto zauważyć, że sceny z jej udziałem przypadają coraz bardziej do gustu, ponieważ dynamika pomiędzy Murphym a Emori jest chwilowo jedną z lepszych w obecnym sezonie.
Całkowicie osobny wątek stanowi postać Octavii i jej widoczne załamanie nerwowe. Młodsza z rodzeństwa Blake’ów w dalszym ciągu jest w stanie żałoby po Lincolnie, a ostatnie wydarzenia związane z Ilianem i spaleniem części Arkadii nasiliły jedynie potęgujące się poczucie depresji. Jak można się było tego spodziewać, w trakcie swojej wędrówki natknęła się na nikogo innego, jak właśnie Iliana. Obydwoje zaskoczeni przez czarny deszcz nie mieli innego wyjścia, jak udać się razem do przygodnego schronienia, czyli jaskini. Duży plus dla twórców za taki mały drobiazg, jak opieka nad koniem i oczyszczenie go z radioaktywnego deszczu. Zazwyczaj nasza uwaga jest tak bardzo skupiona na ratowaniu gatunku ludzkiego, że kwestia zwierząt po prostu ucieka niezauważona. To jednak nie powstrzymało Octavii przed próba samobójczą. Półnaga chciała wystawić swoje ciało na działanie morderczego deszczu, choć jeszcze parę chwil temu dokładnie się obmywała z jego szkodliwego działania. Scena bardzo symboliczna i wymowna (lekki ukłon w stronę fanów Zmierzchu i Edwarda Cullena), skutkująca miłosnym zbliżeniem między Ilianem i Octavią. Jak widać, każdy radzi sobie inaczej z żałobą, choć biorąc pod uwagę poprzednie sezony serialu, takie rozwiązanie staje się już standardowym elementem fabuły...
Nie ma co się oszukiwać, że The 100 sili się na oryginalność. Wręcz przeciwnie, bardzo często powtarza wykorzystane już we wcześniejszych sezonach zagrania, modyfikując je albo po prostu wybielając ich moralny wydźwięk. Motyw szpiku kostnego – niegdyś jako śmiertelne zagrożenie – teraz ma być wybawieniem. Co jest całkowitym przeciwieństwem do tego, co spotykało Skaikru w Mount Weather. Przyzwyczajeni już do wtórności przestajemy zwracać na nią uwagę. Z niecierpliwością czekamy raczej na rozwinięcie nurtujących pytań dotyczących przetrwania nie tylko w kontekście uodpornienia organizmu na radioaktywną falę, ale w takim typowym, zdroworozsądkowym. Laboratorium i przyległy do kompleksu dom wyglądają naprawdę imponująco i mogą stanowić potencjalne schronienie dla kilku, jeśli nie kilkunastu osób. Choć póki co, nikt o tym nie wspomina. Jeśli terapia szpikiem kostnym zadziała, ile czasu potrzeba, by “zaszczepić” wszystkich ludzi? Ile Luna będzie musiała poświęcić by uratować świat?
Cały epizod, utrzymany głównie w konwencji thrillera, oglądało się zdecydowanie lepiej niż poprzednie. Mniej niż zazwyczaj przeszkadzały logiczne wpadki, takie jak chociażby jedzenie, które jest zdatne do spożycia po niecałych stu latach w opuszczonym domu byłej pani komandor. Sam budynek przetrwał zresztą w nienagannym stanie, z dostępem do gorącej wody i działającej kuchni. Ekipa odpowiedzialna za montaż odcinka też popełniła kilka pomyłek (brak zgodności czasu pomiędzy scenami), ale ostatecznie intryga, za którą odpowiedzialna była Emori rekompensuje te niedomagania. Jak się skończy czwarty sezon? Ciężko ocenić, wiadomo jednak, że nasi bohaterowie mają coraz mniej czasu i możliwości, by zapobiec nadchodzącej katastrofie.
Źródło: zdjęcie główne: Dean Buscher/The CW
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat