The Grand Tour: sezon 2, odcinek 4 – recenzja
Data premiery w Polsce: 24 listopada 2024Najnowszy odcinek The Grand Tour można uznać za jeden z najdziwaczniejszych w dotychczasowej krótkiej historii tego programu. Czy jednak dziwactwo idzie w parze z jakością?
Najnowszy odcinek The Grand Tour można uznać za jeden z najdziwaczniejszych w dotychczasowej krótkiej historii tego programu. Czy jednak dziwactwo idzie w parze z jakością?
Kiedy na samym początku Jeremy Clarkson daje widzom znać, że jego kolega Richard Hammond znów coś przeskrobał, wszyscy pewnie już wiedzą – w głowach samoczynnie wyświetla się wizja kolejnego płonącego samochodu w rowie. To tylko zapowiedź tego, jak dziwnym odcinkiem okaże się Unscripted. Nazwa mówi wszystko, bowiem to godzinny zapis kontrolowanego chaosu, który ma być chaosem autentycznym i niewyreżyserowanym, ale chyba nikt w to nie wierzy. The Grand Tour bez ustalonych dialogów, scenariusza, znalezienia odpowiednich lokacji, dogadania się w kwestii wyzwania – brzmi wspaniale, pod warunkiem, że cóż, naprawdę taki byłby odcinek. W pełni spontaniczny. Telewizja rządzi się jednak swoimi prawami i gdyby ten epizod byłby absolutnie i kompletnie bez scenariusza, zapewne nie dałoby się go oglądać. Choć kto wie, może byłby to pierwszorzędny kabaret z próbą rozmawiania o samochodach… Ale po kolei.
Richard Hammond w tym sezonie ma takiego pecha, że w kwestii demolowania przez niego samochodów trudno nie wietrzyć jakiegoś spisku. Ewentualnie to jakieś fatum, w każdym razie niewiele jest ludzi na świecie, mogących sobie pozwolić na zepsucie McLarena 720S, następcę McLarena 650S. Tym razem jednak nawet Hammond przebija samego siebie, wlewając rzekomo do baku supersamochodu wodę, zamiast paliwa. Ot, nie ten kanister. Da się? Da się. Test McLarena 720S, a właściwie dwóch z racji zepsucia pierwszego, to klasyczna przejażdżka po torze, prezentująca różne oblicza tego fantazyjnego samochodu, naszpikowanego elektroniką. Przy okazji pojawia się w końcu nowy kierowca (kierowczyni?) programu, czyli Abbie Eaton. Mam nadzieję, że nie będzie ona pełnić tylko roli osoby, kręcącej kółka na torze i w którymś z przyszłych odcinków prowadzący opowiedzą o niej coś więcej, w końcu ta młoda kobieta ma na koncie sporo motoryzacyjnych sukcesów. Ewentualnie niech po prostu zaproszą ją do studia.
Bardzo dobrym pomysłem jest niewątpliwie rozdanie samochodowych nagród zwanych Nigel. Nominowane pojazdy, na przykład ze względu na swoją brzydotę rzeczywiście zasługują na swojego Nigela, choć Hammond i tak tankowaniem auta wodą wygrywa wszystko. Przy okazji to ta część programu, w której widz nie może mieć już żadnych wątpliwości – albo coś ma ze wzrokiem, albo… no właśnie, co takiego? Już wcześniej trio prowadzących jasno i wyraźnie mówi, że McLaren 720S okazuje się wolniejszy od swojego poprzednika, jednak na tablicy wyświetlają się dokładnie te same czasy. Nikt nie zwraca na to uwagi, więc ewentualnie można uznać, że pewnie różnice w czasie zahaczały o jakieś setne sekundy, co zostało już przemilczane. Kiedy jednak Jeremy Clarkson podaje Hammondowi butelkę z wodą jako nagrodę Nigela, a ten w następnym ujęciu trzyma już wielki baniak, łatwo dojść do wniosku, że albo serio coś mamy ze wzrokiem, albo tytuł odcinka Unscripted nabiera mocy prawnej. Kulminacja tego uosobienia chaosu to wyprawa do Chorwacji bez żadnego planu. Bez dogadania się, jakie samochody będą panowie testować, gdzie jechać, po co, co właściwe testować? Wielką naiwnością byłoby uwierzenie, że naprawdę oglądamy spontaniczną wycieczkę bez wymyślonych wcześniej dialogów, bo takich cudów nie ma. Tak więc część chorwacka to mimo wszystko zabawa Clarksona, Hammonda i Maya z testowaniem samochodów gdzieś tam w tle. A te są naprawdę z różnych bajek – Audi TT RS, Ariel Nomad oraz stara Łada. No bardziej kontrastowo się nie dało. Generalnie zamysłem było pokazanie, jak to jest, kiedy te wszystkie eksplozje nie widnieją już na poziomie scenariusza, jednak nie do końca się to udało. Pomysł był wyśmienity, jednak dość szybko okazało się, że gdzieś w tym wszystkim giną same samochody, ponieważ jak słusznie zauważa Clarkson, prawie nic prowadzący nie zrobili. Dwa wyścigi i tyle, poza tym snucie się po chorwackich drogach bez celu i pomysłu. Jedynym urozmaiceniem jest James May i jego amatorska straż pożarna, która nie ma czego gasić, bo jak na złość nic nie chce się palić. Przyznaję, że jedyny moment, który sprawił, że miałam jakąś dziką i nie wytłumaczalną satysfakcję z oglądania chorwackiego tournée, to oglądanie płonącej łąki. Nie krzaczka – łąki. I ten wcale, ale to wcale niespecjalnie celujący w Ładę Maya samolot straży pożarnej z 6 tonami wody na pokładzie. Same przypadki!
Dla porządku trzeba dodać, że gośćmi są tym razem aktorzy musicalowi, Michael Ball oraz Alfie Boe – panowie opowiadają rzeczywiście ciekawe fakty ze swojego samochodowego życia. Mimo wszystko jakoś w 2. sezonie programu nie pojawiła się gwiazda naprawdę wielkiego formatu. Wciąż czekamy, a podsumowując ten odcinek – miało być głównie do śmiechu i pewnie jest, jednak pomysł z brakiem scenariusza nie sprawdza się do końca. Wnioski są proste: Audi TT RS jest trochę szybsze od Ariela Nomad, Ładą da się zgasić co najwyżej grill, a Hammond seryjnie psuje bardzo drogie auta.
Źródło: zdjęcie główne: Amazon
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat