„The Walking Dead”: sezon 5, odcinek 5 – recenzja
W połowie 4. sezonu The Walking Dead scenarzyści doszli do błędnego wniosku, że rozbicie grupy bohaterów i odcinki centryczne to dobry pomysł na rozwój historii. Już wtedy byli w błędzie. Początek 5. serii napawał optymizmem i sugerował powrót do "normalności". Nic z tego. Zeszłotygodniowa przeprawa z Beth i najnowszy odcinek, skupiony wokół Abrahama i Eugene’a, są znacznie słabsze niż te z początku serii.
W połowie 4. sezonu The Walking Dead scenarzyści doszli do błędnego wniosku, że rozbicie grupy bohaterów i odcinki centryczne to dobry pomysł na rozwój historii. Już wtedy byli w błędzie. Początek 5. serii napawał optymizmem i sugerował powrót do "normalności". Nic z tego. Zeszłotygodniowa przeprawa z Beth i najnowszy odcinek, skupiony wokół Abrahama i Eugene’a, są znacznie słabsze niż te z początku serii.
O ile jeszcze w przypadku Beth można stwierdzić, że odcinek poświęcony jej osobie był obowiązkowy i rozwijał to, co nie zostało wyjaśnione w 4. serii, tak trudno wytłumaczyć decyzję scenarzystów o kolejnym podziale grupy bohaterów, jaka nastąpiła w 3. odcinku 5. serii. Wątek Beth jest o tyle istotny, że zahacza nie tylko o Daryla, ale również (jak wskazuje cliffhanger z odcinka 4) o Carol, sugerując przy okazji zaangażowanie w sprawę Ricka i reszty ekipy z kościoła (cliffhanger z odcinka 3). Problem w tym, że te stosunkowo ciekawe i mające potencjał wątki odłożone zostały na boczny tor. A wszystko po to, by sprawdzić, co u dzielnej ekipy udającej się w kierunku Waszyngtonu, której podróż zakończyła się na kilkudziesięciu kilometrach.
Od początku wątek Abrahama i Eugene’a traktowałem z dystansem, zdając sobie sprawę, że jest on zwykłym kłamstwem (wiedziały o tym m.in. osoby czytające komiks). Wizja ratunku ludzkości i wyeliminowania wirusa była momentami wręcz karykaturalna, tak jak trójka bohaterów, którzy w pewnym momencie dołączyli do serialu. Eugene świetnie i jednocześnie trochę nie do końca świadomie odegrał swoją rolę, udając przez naprawdę długi czas kogoś "ważnego" i tym samym totalnie manipulując pogrążonym w żałobie po stracie żony i dzieci Abrahamem. Cała ta sytuacja kolejny raz udowodniła, że sposobów na przetrwanie w świecie opanowanym przez zombie jest wiele, a wykorzystywanie ludzkiej naiwności to tylko jeden z nich.
[video-browser playlist="632886" suggest=""]
Jestem rozczarowany, że The Walking Dead powiela błędy z drugiej połowy 4. sezonu, za które serial był momentami niezwykle mocno krytykowany. Rozwijanie pobocznych wątków nie przynosi niczego dobrego, szczególnie gdy poświęca się na nie cały odcinek. Równie dobrze Eugene mógł przyznać się do nie bycia naukowcem w kościele, razem z Rickiem i resztą ekipy. Bohaterowie nie dość, że oszczędziliby środek transportu, to dodatkowo mieliby większe szanse przetrwania w liczniejszej grupie.
Pozostaje pytanie: co teraz? Nie byłbym zaskoczony, gdyby Abraham dopiął swego i po wyznaniu Eugene'a strzelił sobie w łeb (co zresztą chciał zrobić kilka miesięcy wcześniej, a co widzieliśmy w końcowych retrospekcjach). Ambitna misja dotarcia do Waszyngtonu dała bohaterom nadzieję na lepsze jutro i cel, do którego mogli dążyć. Trudno spodziewać się, by grupa połączyła się ponownie szybciej niż w jesiennym finale. Choć kto wie, co ciekawego szykują dla nich scenarzyści.
Czytaj również: Patrick Fugit zagra główną rolę w "Outcast" Roberta Kirkmana
Od sceny kończącej 3. odcinek 5. sezonu czekam z niecierpliwością na rozwój głównego wątku z udziałem Ricka i Daryla. I zmuszony jestem czekać na to 3 tygodnie. Co dostaję w zamian? 2 rozczarowujące odcinki centryczne, które udowadniają, że fabuła The Walking Dead rozwijana w ten sposób to zły pomysł. Szkoda, że scenarzyści sądzą inaczej.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat