Titans: sezon 2, odcinek 13 (finał sezonu) - recenzja
Finał 2. sezonu serialu Titans pokazuje najlepiej, z jak mizerną produkcją mamy tu do czynienia. Dość powiedzieć, że twórcy zgłosili aspiracje do nagrody dla najgłupszego uśmiercenia superbohatera na ekranie.
Finał 2. sezonu serialu Titans pokazuje najlepiej, z jak mizerną produkcją mamy tu do czynienia. Dość powiedzieć, że twórcy zgłosili aspiracje do nagrody dla najgłupszego uśmiercenia superbohatera na ekranie.
Są wśród naszych Czytelników osoby, które w serialu Titans przez ostatnie tygodnie dostrzegały prawdziwego króla platformy DC Universe. Niestety, finał 2. sezonu pokazał najdobitniej, że jeśli już król, to zupełnie nagi, lichy i bezbronny; taki, którego z tronu strąci najmniejszy nawet powiew wiatru - to najprawdopodobniej od jego podmuchów zależały serwowane nam bez żadnego ładu i składu kierunki fabularne. Druga odsłona serii o Tytanach kończy się festiwalem żenady i ekranowych idiotyzmów, które bodajże najlepiej podsumowuje absurdalny sposób uśmiercenia Donny Troy. Przygnieciona wieżą nadawczą i potraktowana prądem Wonder Girl stanie się symbolem upadku produkcji, która nieco tylko ponad rok temu aspirowała do miana nowego otwarcia w obrębie seriali superbohaterskich. Na tym polu twórcy śmiertelnie poważnie przekonywali, że mają dla nas opowieść, która zapadnie w pamięć i odmieni nasze postrzeganie herosów. Trzeba przyznać, że w pewnej perspektywie im się to udało. Jestem bowiem święcie przekonany, że po odcinku Nightwing wielu fanów, chowając twarz w dłoniach, zatęskni za popisami Olivera Queena i Barry'ego Allena z Arrowverse. A to już sztuka, która jeszcze kilka dni temu wydawała się niemożliwa.
Patrząc na właśnie zakończoną odsłonę serii przekrojowo, dojdziemy do wniosku, że jej najważniejsze wątki, od przemiany Dicka Graysona w Nightwinga po powtarzane do znudzenia rozbijanie i łączenie członków drużyny, oparte były na skrótach narracyjnych, które porównywalne są chyba tylko ze skrótowością myślenia gwiazdeczek sieci zachwalających nowe tusze do rzęs. Nie dziwi więc specjalnie, że początkowo dobrze prezentujący się pojedynek Nightwinga i Ravager z Deathstrokiem jak prędko się zaczął, tak jeszcze szybciej się skończył. Co więcej, dospawano do niego kuriozalną rozmowę z Jericho przejmującym ciało swojej siostry; papa Slade właśnie wyzionął ducha, ale przebijający się z zaświatów synalek musi pokazać Dickowi środkowy palec. Ubaw po pachy. Koniec końców okazało się, że złowrogi Wilson, bieda-wersja swojego odpowiednika z Arrow, głębszych motywacji jednak nie miał, jego krucjata od samego początku posiadała więc te same wektory i trajektorie narracyjne. Zupełnie inaczej rzecz ma się w przypadku Bruce'a Wayne'a, który przez tę historię poruszał się na zasadzie wolnego elektronu: przybierał tak wiele form, że sami twórcy nie mogli określić, która z nich jest finalna. Mentor, trefniś, głos sumienia, krzewiciel wartości rodzinnych, haker, a może wrzód na tyłku? Oto Mroczny Rycerz w wydaniu na modłę Titans - ni pies, ni wydra, coś na kształt Batmana.
Do samego końca żyłem nadzieją, że odpowiedzialni za produkcję satysfakcjonująco rozwiną wątki pojmanych przez Cadmus Beast Boya i Superboya. Scenarzyści postanowili z nich jednak zrobić fabularne mięso armatnie i bombardować, a to andronami plecionymi przez Rachel, a to Graysonem pokazującym Connerowi światełko w mrocznym tunelu - brakowało tylko, by obaj chwycili się za ręce i żyli długo i szczęśliwie. Ich uwolnienie od mentalnej kontroli Mercy Graves niebezpiecznie dryfowało w stronę upiorów stacji The CW, zaklętych w bajdurzeniu o rodzinie, życiowych powinnościach i przyjaźni, zajadaniu się sałatką po śmierci bliskiej osoby czy minie głębokiego przemyślenia. Z ekranu wszem wobec zapewniano nas, że Tytani przeszli jakąś bliżej nieokreśloną ewolucję; takowej jednak, może poza przypadkiem Dicka, nie dostrzegłem. Mało tego - raz po raz odnosiłem wrażenie, że wielu z bohaterów na tym polu zaliczyło ewolucyjny regres, a ich konfrontacja w trakcie próby powstrzymania Superboya jest tylko pretekstem, który ma doprowadzić do wspólnego poklepania się po pleckach. W Nightwingu całe fabularne napięcie było bardziej pozorowane, niż miało rzeczywisty wymiar emocjonalny. Śmierć Wonder Girl dobrze nie wybrzmiała, miłosne zaloty Hanka i Dawn przetrącono, a odbębniona już wcześniej transformacja Graysona znalazła swoje pełne rozwinięcie nie w zmianie charakteru, a w przyodzianiu się w nowe fatałaszki.
Największym problemem 2. sezonu stało się mimo wszystko systematycznie topienie się scenarzystów w morzu wątków; jeszcze przed tygodniem zachowywali się oni tak, jakby liczyli na rozciągnięcie produkcji na całe dekady. Nightwing z pełną mocą udowadnia, że niektóre elementy fabuły były wyciągane jak królik z kapelusza, następnie zaś chowane w gąszczu akcji - na litość boską, ostatni odcinek minionej odsłony serii można określić na różne sposoby, ale z całą pewnością nie była to jakakolwiek "kulminacja". Historie Gara i Connera podsumowano ekspresowo; Hank nie ma już co liczyć na dotykanie pięknego lica Dawn; Rachel nadal nie wie, jakimi mocami dysponuje; Blackfire zrobiła skok w 3. sezon, a Jason odjechał w siną dal. Pełną wędrówkę odbył chyba tylko Dick, przy czym twórcy wciąż nie zdają sobie sprawy, że w tytule produkcji pojawia się odwołanie do grupy, nie zaś do jednego bohatera. Skupienie się na emocjonalnym "w koło Macieju" protagonistów było dla scenarzystów tak ważne, że odłamkowym dostawały wątki złoczyńców - od groteskowego Doktora Light, przez naburmuszonego Deathstroke'a po zniwelowane w trymiga zagrożenie ze strony Cadmus. Dzieła zniszczenia dopełniają efekty specjalne, których wątpliwą jakość oddaje katastrofalnie wypadający na ekranie Beast Boy-tygrys; czasami spece od CGI nie nadążali za właściwym oddaniem jego rozmiaru tuż po otrzymanym ciosie.
Jak wiemy już od kilku tygodni, serial Titans powróci z 3. sezonem. To o tyle zaskakująca decyzja, że w chwili obecnej produkcja ta jest najgorszym tworem, który wyszedł spod ręki odpowiedzialnych za DC Universe - lepiej radził sobie nawet ostatecznie anulowany Potwór z bagien. Wygląda na to, że jedynym motorem napędowym kolejnej odsłony serii ma stać się popularność jej najważniejszych bohaterów. Gorzej tylko, że ci przez bite 24 odcinki zamienili się w karykatury swoich komiksowych pierwowzorów, przejmując na tym polu palmę pierwszeństwa od wiecznie uśmiechniętych trykociarzy z The CW. Tą wersją ekranowych Tytanów rządził chaos, tak charakterologiczny, jak i fabularny. Choć finał poprzedniej odsłony serii miał być wypadkiem przy pracy, po całym kolejnym sezonie dochodzimy do wniosku, że narracyjny rozgardiasz i twórcza stagnacja są w ten serial wpisane nieodłącznie. Jeśli ktoś sądzi inaczej, no cóż - niech przypomni sobie poległą na polu elektrycznej chwały Donnę, do której powinni chyba dołączyć jej koledzy i koleżanki po fachu. Tak w końcu będzie lepiej i dla nich, i przede wszystkim dla nas.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat