Tropem mordercy – recenzja filmu
Tropem mordercy to thriller detektywistyczny z udziałem Samuela L. Jacksona. Czy warto obejrzeć?
Tropem mordercy to thriller detektywistyczny z udziałem Samuela L. Jacksona. Czy warto obejrzeć?
Głównym bohaterem filmu Tropem mordercy jest Dan Lawson, detektyw z Chicago, który niegdyś rozwiązywał sprawę seryjnych zabójstw w swoim mieście – ich sprawcy nigdy nie ujęto, a temat w końcu ucichł. Kiedy więc podobne wydarzenia zaczynają mieć miejsce w Szkocji, mężczyzna rusza w tamtym kierunku, aby wspomóc lokalną policję. Morderstwa wyglądają kropka w kropkę jak te sprzed lat, co prowadzi do wniosków, że brutalny zabójca ponownie wyruszył na łowy. Śledczy mają coraz mniej czasu – muszą namierzyć sprawcę, zanim życie straci kolejna osoba. W roli głównej występuje Samuel L. Jackson, któremu na ekranie towarzyszą Vincent Cassel i Gianni Capaldi. Reżyserem jest Terry McDonough.
Jednym z nielicznych plusów, jakie można z całą pewnością dostrzec w tej produkcji, jest klimat i wdzięczny świat przedstawiony. Dzięki temu, że akcja rozgrywa się w Szkocji, zyskujemy parę fajnych, nastrojowych ujęć i ładne kadry. Spowite mgłą miasto i sąsiadujące z nim gęste zielone lasy wyglądają w oku kamery naprawdę dobrze. Przywodzą na myśl skandynawskie lub brytyjskie miniseriale policyjne i kojarzą się z wysoką jakością. To jednak tylko pozory, ponieważ pod ładną powłoczką skrywa się kiepska i grubymi nićmi szyta fabuła, w którą – mimo autentycznych chęci – trudno uwierzyć.
Początkowo historia zdaje się sensowna. Twórcy korzystają z tradycyjnych schematów kina detektywistycznego, więc otrzymujemy sceny niespodziewanego odkrycia zwłok i ataki sprawcy, gdy jest sam na sam z ofiarą. Sprawca, co oczywiste, atakuje w pelerynie z kapturem, przez co widz nie wie, kto tak naprawdę nim jest. Tanie zagranie, ale jestem w stanie przymknąć na nie oko, bo przecież to główna niespodzianka fabuły. Przez długi czas jest dość typowo, jednak w dalszej części tej historii do akcji wkraczają twisty fabularne – niestety jest ich zdecydowanie za dużo. Gdy już wydaje nam się, że mamy mordercę na muszce, za chwilę okazuje się, że to zmyłka. Do pewnego czasu można to zaakceptować, ale twórcy widocznie nie wyczuli, kiedy powiedzieć stop. Prowadzi to do rozczarowania finałem, który jest najzwyczajniej w świecie pozbawiony sensu. Zdaje się, że twórcy tak bardzo chcieli zaskoczyć widza, że sięgnęli po najbardziej nieprzewidywalny zwrot akcji, jaki mieli do dyspozycji. To działa w produkcjach, jeśli fundamenty historii są dobre. Tutaj jednak stopień nieuzasadnionego pogmatwania fabuły staje się już nie do zniesienia, a całość po prostu męczy i kpi z inteligencji widza.
W filmie wielokrotnie widać też uchybienia techniczne – część scen jest ucinana w kulminacyjnym momencie, by za chwilę przedstawić bohatera w innym położeniu, co trudno mi w sensowny sposób uzasadnić. Jeśli celem miało być chronienie widza przed brutalnością, to niestety odbyło się to kosztem płynności narracji. Przez takie zabiegi historia zdaje się zatracać tempo, a my wraz z bohaterami zostajemy przerzucani po kolejnych scenach jak po niezależnych od siebie slajdach. W takiej formule nie ma mowy o budowaniu napięcia – śledzi się to w zasadzie bez żadnych emocji, nawet mimo tego, że na ekranie rozgrywają się naprawdę brutalne rzeczy. Sceny zabójstw są tak wykadrowane, by nie było widać nadmiernego rozlewu krwi – ta, jeśli w ogóle jest nam pokazywana, raczej ujawnia się w szybkich fotograficznych przebłyskach. Kamera zdaje się skupiać na miejscach zbrodni w absolutnym minimum. W szale toczącego się śledztwa twórcy pokusili się też o zarysowanie prywatnej sytuacji życiowej głównych bohaterów, ze szczególnym naciskiem na szkockiego detektywa Glena Boyda (Capaldi). W zamyśle pewnie miało to podbić stawkę, o jaką toczy się gra, ale finalnie jego doświadczenia mają zerowe znaczenie dla wydarzeń. Szkoda, bo aktor stara się i momentami jest w swojej roli naprawdę wiarygodny – sprawia pozytywne wrażenie i chce się mu kibicować. W scenach z Samuelem L. Jacksonem zwyczajnie jednak nie ma siły przebicia, a gdy na ekranie pojawia się jeszcze Cassel, w pewnym momencie trudno już połapać się w tym, kto dla tej opowieści jest najważniejszy. Efekt? Zupełny brak zainteresowania postaciami.
Film Tropem mordercy ugina się pod ciężarem namnożonych twistów fabularnych, a finalnie staje się chaotyczny i prowadzi donikąd. Nie oferuje ani ciekawego punktu wyjścia, ani satysfakcjonującego rozwiązania, a wszyscy bohaterowie, mimo wysiłków obsady, są nam po prostu obojętni. Gdy wreszcie identyfikujemy prawdziwego mordercę, okazuje się, że jego motywacje są absurdalne, co jest idealnym podsumowaniem produkcji. Twórcy, chcąc zaskoczyć widza na każdym kroku, poprowadzili tę historię chyba w najgorszym i najmniej logicznym z możliwych kierunków. Po seansie nie pozostaje nam już nic innego, jak przewrócić oczami nad miernością tego wszystkiego. Słabe i pozbawione jakichkolwiek emocji. Do zapomnienia.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat