Venom. Tom 1 - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 16 czerwca 2021Venom. Tom 1 to komiks, w którym Donny Cates zabiera nas w długą podróż w stronę rewolucji świata symbiontów. Psyche postaci ma tu równie wielkie znaczenie, co fakt, że na horyzoncie widać już Knulla...
Venom. Tom 1 to komiks, w którym Donny Cates zabiera nas w długą podróż w stronę rewolucji świata symbiontów. Psyche postaci ma tu równie wielkie znaczenie, co fakt, że na horyzoncie widać już Knulla...
Venom to bez dwóch zdań jeden z najpopularniejszych bohaterów komiksowych w Polsce. Z tym większą radością przyjąłem fakt, że firma Egmont tuż po starcie linii wydawniczej Marvel Fresh w naszym kraju zdecydowała się wypuścić na rynek serię o symbioncie, której scenarzystą jest Donny Cates. Mamy tu do czynienia z tytułem, który przychodzi do nas w glorii i chwale zza Wielkiej Wody; twórca opowieści zdecydował się bowiem odświeżyć i przesunąć akcenty w dobrze zakonserwowanej mitologii postaci. Efektem tych zabiegów jest historia, która pozwoli nam zupełnie inaczej spojrzeć na protagonistę i prześledzić jego niezliczone mentalne (i nie tylko) metamorfozy. Venom. Tom 1 to początek długiej podróży, która czeka na czytelników; wędrówka w stronę zagłębienia się w psychice symbionta i nadania mu nowej, niespodziewanej roli w uniwersum Domu Pomysłów. Chcę podzielić się z Wami znakomitą wiadomością: otwarcie tej serii spełni wszystkie pokładane w niej oczekiwania, rozbudzając Wasze apetyty na kolejne odsłony cyklu. Balansujący na granicy szaleństwa Venom zmienia się w końcu na naszych oczach. Niby symbiont, ale w ciele Eddiego Brocka eksponujący całą paletę aż do bólu ludzkich postaw i zachowań. Takich tandemów we współczesnej popkulturze jest stanowczo zbyt mało.
W toku lektury najprawdopodobniej dojdziecie do wniosku, że premierowa odsłona opowieści złożona jest z 2 wyraźnie różniących się od siebie części. Pierwsza z nich, nazwijmy ją umownie "superbohaterską", została zaserwowana z typowym dla konwencji rozmachem, choć już w niej odnajdziemy całkiem sporo mrocznych tropów. Druga w fenomenalny sposób uwypukla skomplikowaną relację Venoma i Brocka, akcentując jednocześnie kwestie związane z psyche postaci i próbując osadzić symbionta na tle spuścizny całej swojej rasy. Czytelnik systematycznie zdaje sobie sprawę, że niektóre wątki są tylko pozorną ślepą uliczką. Każdy element fabuły w zgrabnym stylu dopełnia poprzedni, jakby razem miały utworzyć swoistą układankę. A zaczyna się przecież od kolejnej jatki z jeszcze jednymi złoczyńcami. Nie wiedzieć kiedy, odbiorca zostaje zabrany w stronę starcia rozciągającego się na cały kosmos, w którym coraz mocniej daje o sobie znać przedwieczne i spersonifikowane Zło. By pomóc robiącemu tu za nieproszonego gościa i zarazem brata symbiontowi, Eddie musi zmierzyć się z tym, przed czym całe życie uciekał. Widząc charakterystyczny język Venoma i życiową niemoc Brocka z miejsca zaczniesz kibicować im obu. Nie liczcie jednak na łatwy sprint z fabularnego punktu A do punktu B; liczba wybojów na tej bieżni przytłacza w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Cates to jeden z najzdolniejszych pracowników Marvela obecnej doby, czego dowodzi w znakomitej większości pisanych przez siebie historii. Jego podejście do Venoma jest świeże i odważne; gdy trzeba, scenarzysta rewolucjonizuje postrzeganie planety Klyntar i ugruntowaną przez lata pozycję zamieszkującej ją rasy. To w końcu komiks, w którym po raz pierwszy tak dobitnie daje o sobie znać uwielbiany przez Was Knull, łotr nad łotrami, stwórca i władca symbiontów. Na tym etapie historii poszerzanie mitologii kosmicznych pasożytów nie ma jednak (jeszcze!) tak dużej mocy sprawczej, jak próba zrozumienia arcyskomplikowanej relacji łączącej Venoma z Brockiem. Cates nie sili się na budowanie prostych opozycji emocjonalno-personalnych. Eddiemu daleko do chojraka, który jest magnesem na śmiertelne zagrożenie, a panoszącemu się w jego ciele symbiontowi do nie tak znowu strasznego potwora, co to najpierw urwie głowę, a później zje na kolację czekoladę. Razem i z osobna są czymś więcej - jakimś cudownie pomyślanym tandemem, który jest na siebie skazany. Skoro nie ma drogi ucieczki, obaj muszą się odkryć na każdym możliwym poziomie. Jeszcze lepiej, że ich nieustanna konfrontacja odbywa się w samym centrum kosmicznych wydarzeń, które czasoprzestrzeń mogą wywrócić do góry nogami. Czapki z głów, panie Cates - właśnie tak podaje się czytelnikom gatunek superbohaterski u progu 3. dekady XXI wieku.
Bardzo mocną stroną otwierającego tomu jest również jego warstwa graficzna, za którą odpowiadali Ryan Stegman, Joshua Cassara i Iban Coello. Najbardziej przypadły mi do gustu prace pierwszego z nich; na marginesie - mam wrażenie, że Stegman z Catesem mogą swoje zamiary artystyczne odczytywać w sposób niemający analogii w branży komiksowej. Rysownik znakomicie szkicuje i potęguje wszechobecną atmosferę grozy, a jego charakterystyczna kreska świetnie komponuje się z udzielającym się odbiorcy poczuciem przebywania w bezpośredniej bliskości nadchodzącej makabry. Plansze Cassary i Coella cechuje bardzo podobna, choć nie tak intensywna jak u Stegmana stylistyka.
W komiksie Venom. Tom 1 Donny Cates ustawia podwaliny pod inne spojrzenie na tytułową postać, lepiej przystosowane pod współczesnego odbiorcę. Wbrew pozorom ta fabularno-narracyjna rewolucja przychodzi po cichu, mimo wszystko najpełniej wybrzmiewając w głowie czytelnika. Jeszcze 3 lata temu, gdy cykl debiutował w Stanach Zjednoczonych, pokaźna grupa fanów Marvela próbowała odsądzać scenarzystę od czci i wiary za majsterkowanie przy mitologii ich ukochanego symbionta. Dziś tych głosów jest znacznie, znacznie mniej, a perspektywa, którą zaproponował Cates, wydaje się powszechnie obowiązującą. To już inny Venom; w jego świecie światło tańczy tango z mrokiem, prowadząc nas w stronę nowej rzeczywistości kosmicznych pasożytów. Zabawne, jeszcze niedawno wydawało się, że tytułowego symbionta nie można już pokochać mocniej...
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat