„Wataha”: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Na papierze wygląda to nieźle. Ba, mamy przełom! Oto dostajemy pierwszy polski serial od HBO. Wątek kryminalny, bieszczadzkie krajobrazy i grupa uzdolnionych aktorów w 6-odcinkowej serii – telewizja jakościowa pełną gębą! A jednak pilot serialu Wataha nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań.
Na papierze wygląda to nieźle. Ba, mamy przełom! Oto dostajemy pierwszy polski serial od HBO. Wątek kryminalny, bieszczadzkie krajobrazy i grupa uzdolnionych aktorów w 6-odcinkowej serii – telewizja jakościowa pełną gębą! A jednak pilot serialu Wataha nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań.
Wataha już bije rekordy – oglądalność 1. odcinka przekroczyła milion widzów, co jak na standardy HBO (co tam polskie, mówię o Ameryce!) jest wynikiem świetnym. Nie ma jednak co się dziwić – wydaje się, że polscy telewidzowie łakną czegoś nowego, czegoś zupełnie odmiennego od TVN-owskich i Polsatowskich obyczajówek oraz telenowel produkowanych przez telewizję publiczną. Zresztą pierwsza z wymienionych stacji przecież serwowała nam lata temu dobrze przyjętych Odwróconych, a Polsat stara się ostatnio zdobyć widzów serialem Na krawędzi. Ale któż inny miałby przecierać szlaki w tworzeniu quality TV jak nie jej prekursor, czyli stacja HBO?
Piszę o Watasze jako o pierwszym polskim serialu tej stacji, bo przecież Bez tajemnic, które ogranicza się do rozmów głównego bohatera z jego pacjentami, z jednym odcinkiem w tygodniu skupionym na nim, trudno nazwać serialem w sensie takim, jak my rozumiemy. Dlatego już łatwiej nazwać tym mianem miniserię (lub serię limitowaną, bo tak ostatnio nazywa się tego typu projekty), którą jest nowa produkcja HBO. Zresztą stacja ta (a za nią w tym sezonie także i FX) pokazała, że stworzenie 6- czy 8-odcinkowego serialu niesie za sobą same korzyści – dopieszczone do granic możliwości ujęcia, bezbłędny scenariusz i akcję tak gęstą, że można ją poczuć jeszcze długo po napisach końcowych. Na razie w Watasze nie ma żadnej z tych rzeczy.
Zobacz również: Obejrzyj już teraz serial "Wataha" HBO
Szkoda, bo oczekiwania były wielkie, a i nawet początkowa sekwencja wraz z całkiem niezłą czołówką obiecują coś fantastycznego. Jeszcze parę minut później wygląda to dobrze, aż do kluczowego dla serialu momentu, w którym giną oficerowie Straży Granicznej – wtedy wokół głównego bohatera, Wiktora Rebrowa (Leszek Lichota), zaczyna zbierać się gromada przeróżnych postaci, niestety do bólu kliszowych. Jest wśród nich stary przyjaciel, który nakłania jedynego, który przetrwał zamach, do powrotu na służbę; jest także doświadczony komendant, który musi przejąć dowództwo przy "najdzikszej granicy w Unii"; jest wreszcie i ona, zła pani prokurator, dla której liczy się tylko i wyłącznie dobro śledztwa.
Te wszystkie postacie, nawet jeśli są oklepane jak mata przez Najmana, mogłyby z sukcesem odnaleźć się w serialu, gdyby nie dwie istotne rzeczy: scenariusz i aktorstwo. Do Leszka Lichoty nie mam większych zastrzeżeń, zaś Bartłomiej Topa już od jakiegoś czasu jest jednym z najbardziej pożądanych polskich aktorów. Za to Aleksandra Popławska w roli Złej Królowej prokurator Igi Dobosz zwyczajnie odstrasza – jest pusta, bez jakichkolwiek emocji, choćby tych negatywnych, żebyśmy mogli jej nie znosić za to, że jest jędzą. Wtóruje jej zaś młodsza siostra, Magdalena, która w serialu znajduje się po drugiej stronie barykady. Młodsza z rodzeństwa Popławskich udowadniała już, że aktorką jest dobrą, tutaj jednak grać nie ma za bardzo czego.
[video-browser playlist="631109" suggest=""]
Aktorstwo mógłbym jeszcze przeboleć, gdyby scenariusz starał się w jakikolwiek sposób dać poczucie, że to, co oglądamy, jest rzeczywistością. Udało się to przecież w pierwszej (jakże efektownej) sekwencji, w której ukraińscy imigranci zostają złapani po przekroczeniu granicy. Udało się to także podczas sceny wybuchu, a przecież nieczęsto słyszymy w telewizji o zamachach na strażników granicznych. Za to piekielnie trudno uwierzyć w jakiekolwiek - bardziej lub mniej powszechne w prawdziwym życiu - sceny, które mają miejsce w dalszej części odcinka. Nie mówiąc już o tym, że bohaterowie posługują się praktycznie samymi one-linerami, a dialogów z prawdziwego zdarzenia jest jak na lekarstwo. Ale perełki nie ograniczają się tylko do rozmów. Scena rozpaczającego, bezsilnego mężczyzny pod prysznicem? Jest! Nagle znikająca dziewczynka, która jest na korytarzu z trzema osobami, w tym policjantem skierowanym w jej stronę? Jest. Alkoholizm, w który popada główny bohater po tragedii i ogólnie tradycyjny zwyczaj picia wódki wszędzie i o każdej porze? A jakże!
Złe wrażenie potęguje fakt, że w 1. odcinku Watahy akcja nie jest praktycznie w ogóle zawiązana. Na litość boską, po to jest pilot! Może nawet trwać 2 godziny, ale musi pokazać, że akcja gdzieś podąża. To nie jest Prawo ulicy, w przypadku którego kredyt zaufania zwraca się dopiero przy 4. sezonie. To nie jest Sześć stóp pod ziemią, którego puentą jest ostatnia scena. To 6-odcinkowy kryminał, który powinien w pierwszych sekundach chwycić za gardło i nie puszczać do końca. Poniekąd tak się dzieje, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą część zadania. Co się jednak stanie i w jakim kierunku serial podąży? Pewnie łatwo się domyślić, jednak powinno być to zaznaczone. Tym bardziej że tylko 1. odcinek był udostępniony szerszej publiczności. Ciekawe, kto po pilocie, który nic nie obiecuje, zechce zakupić pakiet HBO, by śledzić dalsze przygody w Bieszczadach...
Dawid Rydzek pisał w przedpremierowej recenzji, że wreszcie nie musimy posługiwać się zwrotami typu "jak na polskie warunki to i tak jest nieźle". Co do realizacji, nie można się nie zgodzić. Wataha wygląda i brzmi naprawdę dobrze. Dość prosta, ponura muzyka tworzy mroczny klimat, a niektóre ujęcia potrafią się wyryć w głowie. I nie mówię tu tylko o bieszczadzkich krajobrazach, ale chociażby o króciutkim, jakże efektownym "locie" kamery nad ulicą czy o surrealistycznej sekwencji pod koniec odcinka. Sfera audiowizualna może się podobać. Nie mogę tego jednak powiedzieć o scenariuszu.
Czytaj również: Rekordowa oglądalność 1. odcinka serialu HBO "Wataha"
Wataha w premierze kompletnie mnie zawiodła. Oczywiście nie ma takiej możliwości, bym serial sobie odpuścił, a decydują o tym dwa względy. Pierwszy z nich jest taki, że to tylko 6 odcinków, a błędy w scenariuszu zawsze mogą być zniwelowane w następnych odsłonach, bo jeśli chodzi o warstwę audiowizualną, to nie mam żadnych zarzutów. Drugi powód to fakt, że to pierwszy polski serial produkcji HBO, więc telewizyjne zacięcie i ciekawość nie pozwalają mi tak po prostu porzucić tego dzieła, szczególnie że z każdym kolejnym odcinkiem może być coraz lepiej. Bo gorzej być nie może.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat