Wiedźmin: sezon 2, odcinek 7 – recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 20 grudnia 2019W raportach dotyczących 2. sezonu pojawiało się imię Voleth Meir, bohaterki wymyślonej na potrzeby serialu. Zapewne nikt wówczas nie spodziewał się, że owa Voleth Meir napsuje tyle krwi trójce bohaterek, ale także widzom.
W raportach dotyczących 2. sezonu pojawiało się imię Voleth Meir, bohaterki wymyślonej na potrzeby serialu. Zapewne nikt wówczas nie spodziewał się, że owa Voleth Meir napsuje tyle krwi trójce bohaterek, ale także widzom.
Wiedźmin na chwilę przed finałem rozczarowuje. Wychodzą na powierzchnię wszystkie niedostatki i jeszcze mocniej widać źle wybrany koncept spajający drugi sezon. Voleth Meir nie jest złym pomysłem, bo nigdy nic podobnego nie miało miejsca w książkach (jest sprytnie dopisanym wprowadzeniem do zapowiadanego spin-offa). Voleth Meir nie działa, bo staje się tanim wytrychem scenarzystów do nadania swoim postaciom nietypowych dla nich motywacji, do prostego wywoływania emocji i popychania fabuły w kierunku widowiskowego, ale niekoniecznie sprawnie utkanego finału. Matka Bezśmiertna sprawia, że Francesca, Fringilla i Yennefer postępują niekonsekwentnie, nielogicznie i niezrozumiale przez większość sezonu, a my jako widzowie musimy obserwować ich poczynania napędzane koślawym pismem scenarzystów.
Matka Bezśmiertna mogłaby się nawet wybronić, gdyby nie zdominowała całego sezonu. Wyobrażam sobie, że postać zainspirowana bajkami ludowymi o takiej mocy, mogłaby być ciekawym potworem do pokonania w dwa, maksymalnie trzy pierwsze epizody, ale w tej sytuacji nie tylko ciągnie się do samego finału, ale też idzie w parze z wątpliwą decyzją o pozbawieniu mocy Yennefer. Dokonano takiego wyboru i nie świadczy to najlepiej o scenarzystach, którzy szukali pomysłu na motyw spójny dla większości zaplanowanych na ten sezon wątków. Matka Bezśmiertna jest niskiej jakości przyczynkiem do napędzania wydarzeń, ale nie ma w sobie nic interesującego. A to też nie reklamuje najlepiej Rodowodu Krwi.
Słusznie wykombinowano, że trzeba w Krwi elfów dodać wątek splatający ze sobą wszystkich bohaterów, ale dokonano złego wyboru. Scenarzyści wybrali koncept przestarzały, tani i nijaki. Okazja do pastwienia się nad Voleth Meir przyjdzie jeszcze przy okazji omawiania finału, ale dobrze widać w tym miejscu główny problem drugiego sezonu. Nie jest nim odchodzenie od materiału źródłowego, ale robienie tego w nieumiejętny sposób. Dla równowagi należy dodać, że wiele pomysłów było trafionych i nie zawsze zmiana oznaczała coś złego. Najważniejszy jednak koncept, który miał rozbudować i zdynamizować relacje między bohaterami, całkowicie poległ, a nawet namieszał w charakterze jednej z ważniejszych postaci.
Mowa oczywiście o Yennefer, która napędzana przez Matkę Bezśmiertną prowadzi Cirillę na śmierć do Cintry. W pewnym momencie księżniczka stwierdza, że Geralt na pewno został schwytany przez Nilfgaard i ludzi Rience'a, więc musi prędko udać się do swojego starego domu i uwolnić wiedźmina. Właśnie tak, nasza popielatowłosa bohaterka stwierdza, że samodzielnie odbije swojego przybranego ojca z rąk armii żołnierzy atakujących kraje Północy. Niczego nie zmyślam, to naprawdę jedyna jej motywacja do zignorowania wszystkich nauk Geralta i rzucenia się prosto w ręce wroga. Scenarzyści sprawili, że trudno ją traktować poważnie, bo nie jest to mała smarkula, ale coraz dojrzalsza dziewczyna, która postępuje zwyczajnie głupio. Przez to nie można nawet cieszyć się z tego, że Yennefer i Ciri są wreszcie razem, że mają nawet drugą okazję do pouczenia się magii, co w książkowym oryginale odbywało się w Świątyni Melitele. Wywrócono wszystko do góry nogami, ale na szczęście Kontynent spełnia życzenia i zostawił bohaterkom dwa idealnie przygotowane do jazdy konie przy chatce uśmierconej Złotolitki i jej męża. Dwuosobowa armia może zatem rozpocząć szturm na Cintrę.
Wiedźmin ma na szczęście mocne fundamenty i nawet indolencja twórcza scenarzystów nie jest w stanie sprawić, że serial będzie się źle oglądało. Geralt ratuje Jaskra z celi w Oxenfurcie i wreszcie jest okazja do tego, aby naprawić ich haniebne pożegnanie z pierwszego sezonu, kiedy to wiedźmin nakrzyczał na barda i uwypuklił tak naprawdę brak prawdziwej chemii między nimi. Książkowy Geralt nie był mistrzem w okazywaniu uczuć, ale zawsze szczerze traktował Jaskra jako swojego najbliższego przyjaciela. W premierowym sezonie można było mieć wrażenie, że trubadur jest dla niego kulą u nogi i tylko mu przeszkadza, coś jak Shrek i Osioł na początku swojej znajomości. Henry Cavill bez słowa jednak przytula Jaskra i możemy chociaż na chwilę zapomnieć o tej niefortunnej scenie z pierwszego sezonu.
Powrócę jeszcze do Matki Bezśmiertnej (nie da się niestety od tego uciec). Nie do końca zrozumiały jest sposób, w jaki napędza ona Fringillę. Działając przecież dla Nilfgaardu od początku podkreślała swoją wierność Emhyrowi. Motywowana przez Voleth Meir ucieka się do radykalnych środków, wybijając generałów Nilfgaardu, ale nie jest to nic, czego nie mogłaby zrobić sama bez siedzącego w jej głowie dziwadła. Analogicznie jest w przypadku Franceski, która nawet jeśli urodziła zdrowe dziecko dzięki Matce Bezśmiertnej, to jednak nie zrobiła nic, co byłoby dobre lub złe, po prostu odpoczywała w komnatach i chodziła na spacery. Koncept staje się w ich przypadku zbędny, nic nie wnosi i równie dobrze mogłoby go nigdy nie być.
Brak logiki i konsekwencji na szczęście nie jest przypisany do wątków politycznych. Nie są one jeszcze tak ogrywane jak w Grze o tron, ale coraz mocniej rozpychają się łokciami. Szkoda tylko, że rola królów w tym świecie jest marginalna i nie ma ani jednego władcy, którego moglibyśmy brać na poważnie. Rolę mocnych graczy pełni Bractwo, ale czarodzieje są zwyczajnie nudni i jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć realnego wpływu ich działań na Kontynent. O ich działaniach się jedynie mówi, a dobrze byłoby to podkreślić dosadniej, aby uwierzyć w ich potęgę.
Na koniec odcinka Geralt łączy kropki, że skoro Matka Bezśmiertna karmi się bólem, to na pewno Yennefer zaprowadziła Ciri do Cintry. Po rozmowie z Jaskrem stwierdza, że faktycznie mogła być do tego zdolna, a nasz bohater na szczęście przyjeżdża w odpowiednim momencie z ekipą krasnoludów i ratuje dziewczyny z opresji. Spotkanie z kompanią Yarpena, nowa Płotka i wszystkie sceny rozmowy z Jaskrem wypadają tak dobrze, że odejście od tego przygodowego wątku odebrało jedyną przyjemność w tym odcinku. Nowa kompania miała w sobie luz, klimat wiedźmińskich opowieści, natomiast wszystko, co związane z Yennefer i Ciri w siódmym odcinku ma znamiona teatralności, sztuczności i chyba same aktorki nie do końca były zadowolone z tego, co przyszło im zagrać.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat