Wojna i śmierć
Może konwencja z dynamicznymi skokami w czasie sprawdza się w literaturze, ale z każdym kolejnym odcinkiem mamy dowód na to, że odbiera ona jakąkolwiek przyjemność z oglądania serialu. Do tego w dwóch recenzowanych odcinkach pozbyto się jedynych zalet produkcji.
Może konwencja z dynamicznymi skokami w czasie sprawdza się w literaturze, ale z każdym kolejnym odcinkiem mamy dowód na to, że odbiera ona jakąkolwiek przyjemność z oglądania serialu. Do tego w dwóch recenzowanych odcinkach pozbyto się jedynych zalet produkcji.
Przez oba odcinki fabuła brnie do przodu w tak szybkim tempie, że żadne wydarzenia nie mają większego sensu. Serial sprawia wrażenie wypranego z emocji historycznego streszczenia, które nie potrafi zaciekawić. Wszystko jest niebywale chaotyczne, a kolejne fabularne nowości przyjmuję z niemałym znużeniem. Cierpią na tym papierowe postacie, których przemiana jest oszałamiająco mało wiarygodna. Jak mam przekonać się do twardej Anny Neville, skoro w przeciągu półtora odcinka z naiwnej dziewczynki staje się strudzoną kobietą? Jest to wielkie wyzwanie dla aktorki, która nie jest w stanie mu sprostać. Dlatego też zachowanie Anny Neville jest komiczne, kompletnie nieprzekonujące. To samo jej relacja z siostrą, która ni stąd ni zowąd przeobraziła się w bezwzględną wiedźmę.
5. odcinek pokazuje doskonale, jak nie kręcić scen batalistycznych. Twórcy próbują nam wmówić, że oglądamy wielką bitwę dwóch armii, ale ponoszą kompletną porażkę w tworzeniu tej iluzji. Wrażenie jest takie, jakbyśmy byli świadkami kameralnego starcia paru osób, które w dodatku jest słabo wyreżyserowane. Jeśli nie potrafimy kręcić scen akcji, nie mamy na to pieniędzy, nie róbmy tego, bo wrażenie jest ogromnie negatywne. I tym samym serial pozbył się jednej z niewielu zalet, czyli Jamesa Fraina w roli Warwicka.
[video-browser playlist="635737" suggest=""]
Pojawienie się nowej postaci Małgorzaty Andegaweńskiej również wpisuje się idealnie w wymienione wady. Kilka scen to za mało, by zbudować serialowego bohatera, który ma w jakikolwiek sposób przemawiać do odbiorcy. Przez to pobieżne opowiadanie historii serial traci najważniejszą zaletę produkcji historycznych - ciekawe, wielowymiarowe postacie.
Pozbyto się także kolejnego plusa The White Queen, czyli Janet McTeer w roli Jakobiny - postaci, która kradła sceny w każdym odcinku, dając nam popis gry na niezłym poziomie. Śmierć nudna, pozbawiona emocji i zbyt szybka. Co temu serialowi teraz pozostanie, skoro pozbyto się jedynych postaci, które cokolwiek do niego wnosiły?
Pomiędzy pierwszym a szóstym odcinkiem minęło kilka dobrych lat. Dlatego też scena rozmowy króla z Elżbietą, w której mówi, że nie są już tacy młodzi, jak kiedy się poznali, jest niezwykle mało wiarygodna. Nie potrafię uwierzyć po tych odcinkach, że cokolwiek się zmieniło w bohaterach. Pod względem osobowości król jest taki sam, jedynie Elżbieta odrobinę spoważniała, a wizualnie nawet nie pokuszono się o odrobinę charakteryzacji mającej na celu postarzenie. Nie mówię tu o siwych włosach, ale minęło sporo czasu przepełnionego trwogą i walką o życie. To musiało odbić się na ich obliczu. Jak mamy traktować takie sceny na poważnie, skoro nikt nie próbuje oddać realizmu wypowiadanych słów?
[video-browser playlist="635739" suggest=""]
Strasznie męczy płytkość w pokazaniu Małgorzaty Beaufort. Na początku jeszcze było to do przełknięcia, ale z każdym odcinkiem twórcy brną z uporem w ukazaniu jej jako bezmyślnej religijnej fanatyczki. Co z tego, że aktorka gra tę postać z werwą, skoro Małgorzata jest taka... nijaka? Dlaczego z wytrawnego polityka, inteligentnej kobiety w tym serialu skupiają się tylko na jednej z jej cech? To tyczy się także innych postaci kobiecych, które są nudne, nie wykazują cech w politycznej grze, które im historia przypisuje. Sama Elżbieta zawęża swoje działania do rodzenia dzieci. Po co ukazywać nam serial o kobietach tamtego okresu bez położenia akcentu na ich istotną rolę w walce o władzę? Nie da się ukryć, że taką odgrywały chociażby pośrednio i miały wpływ na działania mężczyzn.
The White Queen jest przykładem na to, co się dzieje, gdy próbuje się dosłownie adaptować powieść bez wprowadzania potrzebnych zmian. Dynamiczne tempo akcji może sprawdzać się na kartach powieści, ale w medium serialowym jest nie do przyjęcia. Nie da się zbudować postaci, emocjonalnej więzi z widzem ani historii, która potrafi zaciekawić. Jeśli chcę obejrzeć historyczne streszczenie, wolę przeczytać książkę lub znaleźć jakiś dokument, który będzie przedstawiać to w o wiele ciekawszy sposób. Od serialu oczekuję emocji, ciekawych postaci, a nie pustej wydmuszki po serialu historycznym, któremu trudno oddać realia ówczesnej epoki.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat