Wonder Woman 1984 - recenzja filmu
Gal Gadot powraca jako Wonder Woman w drugim solowym filmie. Czy udało się utrzymać poziom pierwszej części? Przeczytajcie naszą recenzję.
Gal Gadot powraca jako Wonder Woman w drugim solowym filmie. Czy udało się utrzymać poziom pierwszej części? Przeczytajcie naszą recenzję.
Diana Prince (Gal Gadot) nie może sobie poradzić po utracie ukochanego Steve’a Trevora (Chris Pine). Stroni od innych ludzi i życia towarzyskiego. Nie ma przyjaciół. Wybiera samotność. By oderwać się od żałoby, skupia się na zwalczaniu przestępczości w Waszyngtonie. Podczas udaremnienia napadu na jubilera w centrum handlowym zostaje odkryty nielegalny handel starożytnymi antykami. Jednym z nich jest pewien artefakt, który pozwala swojemu posiadaczowi na spełnienie jednego życzenia. Oczywiście ta osoba będzie musiała zapłacić za to niemałą cenę. Chętnych poniesienia ofiary nie brakuje, a wśród ochotników jest biznesmen Max Lord (Pedro Pascal).
Za scenariusz drugiej części solowych przygód Wonder Woman odpowiadają: Patty Jenkins, Dave Callaham i dobrze znany miłośnikom komiksów Geoff Johns, który najprawdopodobniej czuwał nad tym, by historia pokazana w filmie miała korzenie w graficznym pierwowzorze. Niestety pojawia się pewien zgrzyt. Niektóre rzeczy, jak na przykład nowe moce Diany, są wyssane z palca i drażnią. Mowa tu m.in. o umiejętności pozwalającej Wonder Woman czynić rzeczy niewidzialnymi – w tym wypadku chodzi mi o samolot. Doskonale pamiętam, że w latach 80. księżniczka amazonek miała niewidzialny samolot i jak rozumiem, scena z filmu do tego nawiązuje. Jednak to nie bohaterka siłą woli sprawiała, że dowolny samolot stawał się niewidzialny. Scena, w której tak się dzieje, jest kuriozalna i zupełnie niepotrzebna. Na szczęście takich bzdurek w produkcji jest niewiele.
Scenarzyści bardzo się starali, by historia w filmie potrafiła zaskoczyć widza znającego komiksy. I tak Max Lord nie jest tą samą postacią, co Maxwell Lord z komiksowej Ligi Sprawiedliwości. Nazwisko może to samo, ale to zupełnie inny człowiek, kierujący się w życiu innymi priorytetami. Tu mamy do czynienia z bohaterem wywodzącym się z biedy, który najbardziej na świecie pragnie tego, by być przez ludzi docenionym, a nie traktowanym jak śmieć. Bardzo mi się podobało, że scenarzyści nie zrobili z niego typowego czarnego charakteru, a zastosowali podobne podejście jak do granego przez Michaela Keatona Adriana Toomesa z Spider-Man: Homecoming. Poznajemy człowieka, który robi złe rzeczy, ale z dobrych pobudek. Nie chce zdominować świata, bo ma taki kaprys. Zresztą Pedro Pascal jest idealny do odgrywania takich niejednoznacznych ról. Potrafi z bohaterów wyciągnąć pierwiastek człowieczeństwa i zaprezentować go widzowi tak, że ten po cichu mu kibicuje. Wie, że to przegrana sprawa, ale po prostu nie może inaczej. Pascal w Wonder Woman 1984 pokazuje, że jego aktorskie możliwości są dużo bogatsze, niż to, co dotychczas prezentował. Muszę przyznać, że kradnie trochę show Gal, gdy pojawiają się we wspólnych scenach.
Producent Charles Roven i Patty Jenkins postanowili iść w eksperymentalny casting i do roli Barbary Minervy, zwanej również Cheethą, zatrudnili Kristen Wiig znaną głównie z programu Saturday Night Live i różnych głupkowatych komedii. Dla mnie był to nieoczekiwany ruch, ale okazuje się strzałem w dziesiątkę. Wiig świetnie odnajduje się w powierzonej roli. Idealnie portretuje przemianę bohaterki z niezdarnej laborantki w pewną siebie kobietę potrafiącą postawić się światu, który dotąd ją ignorował lub nią pomiatał. Świetnie pokazuje, co się stanie, gdy kompleksy człowieka wyjdą na wierzch i ma on nareszcie szansę, by wyrównać rachunki ze wszystkimi, którzy go poniżali. Władza szybko korumpuje ludzkie umysły i Minerva jest tego najlepszym przykładem.
Gal Gadot jak zwykle wypada fenomenalnie w roli Wonder Woman. Aktorka udowadnia, że to jej postać i znakomicie się w niej czuje. Potrafi zrozumieć motywy bohaterki i przekazać je widzom. Ona nie gra Wonder Woman. Ona na te ponad dwie godziny po prostu się nią staje. Nie potrafię wymyślić lepszego castingu do tej roli.
Wonder Woman 1984 jest tradycyjnie napakowana akcją, jednak nim do tego dojdziemy, czeka nas długi i nudny wątek romantyczny, będący pewnym odwróceniem sytuacji z poprzedniej części. Teraz bowiem to Diana wprowadza Steve’a w nowy świat, pokazując mu, jak ludzkość rozwinęła się cywilizacyjnie. Dostajemy sporo śmiesznych scenek, w których Trevor zachowuje się jak dziecko w sklepie z zabawkami, podziwiając nowe zdobycze technologii. Ta część fabuły ma nam pokazać, jak bardzo tytułowa bohaterka pragnie szczęścia u boku ukochanego oraz jaką cenę jest w stanie za to zapłacić. Staje się w pewnym momencie samolubna. Przez rozwinięcie tego wątku film trwa ponad 2 godziny, a akcja ostro wyhamowuje.
Gdy jednak już rusza, to robi to spektakularnie. Sceny walki zawsze były mocną stroną tego tytułu i tym razem jest podobnie. Zwłaszcza walka Wonder Woman z Cheethą jest bardzo widowiskowa. Widać, że ekipa od choreografii długo siedziała nad sceną, by nie przypominała żadnej poprzedniej potyczki tej bohaterki.
Podoba mi się także morał ukryty w fabule, który kierowany jest nie tylko do młodszej widowni. Otóż w życiu nie da się iść na skróty. Na wszystko trzeba ciężko zapracować, a nawet to nie jest gwarancją sukcesu. Nie ma w życiu magicznej formuły, która pozwoli nam trafić na szczyt. Niekiedy same umiejętności nie wystarczą i potrzebne jest jeszcze szczęście. Jeśli jednak będziemy starali się iść przez życie najkrótszą drogą, kiedyś za to słono zapłacimy.
Nie wiem, czy jest to związane z tym, że kontynuacje przeważnie są gorsze od pierwszych części, czy przez ten zbyt długi wątek romantyczny, ale Wonder Woman 1984 nie jest tak dobra jak część z 2017 roku. Brakuje pewnego napięcia i podniesienia adrenaliny u widza, który choć raz będzie niepewny losów bohaterów na ekranie. Tu wszystko jest przewidywalne. Pięknie opowiedziane, wspaniale nakręcone, jednak pozbawione twistów i zaskoczeń. Jest to bardzo dobry film, ale poprzeczka była zawieszona dużo wyżej.
Po pokazie studio Warner Bros. poinformowało mnie, że po napisach jest jeszcze jedna scena. Niestety, była ona niedostępna dla dziennikarzy i będzie miała premierę razem z filmem.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat