Zabij to i wyjedź z tego miasta - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 5 marca 2021Zabij to i wyjedź z tego miasta to jeden z najoryginalniejszych polskich filmów ostatnich lat. Mariusz Wilczyński zabiera widza do labiryntu własnych wspomnień, tworząc historię o śmierci i zarazem miłości. Ten seans może Was solidnie przytłoczyć.
Zabij to i wyjedź z tego miasta to jeden z najoryginalniejszych polskich filmów ostatnich lat. Mariusz Wilczyński zabiera widza do labiryntu własnych wspomnień, tworząc historię o śmierci i zarazem miłości. Ten seans może Was solidnie przytłoczyć.
Istnieją filmy odporne na próbę jednoznacznej klasyfikacji, wymykające się z interpretacyjnego klucza, które trafiają do widzów nawet nie tyle jako samodzielna, ekranowa opowieść, ale poprzez przekraczające granice jakiejkolwiek konwencji kinowe doświadczenie. Właśnie taka jest animacja Zabij to i wyjedź z tego miasta w reżyserii Mariusza Wilczyńskiego, projekt, nad którym jego twórca spędził aż 14 lat życia. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, ten fakt może budzić podziw: sama historia jest bowiem podszytą przeogromną wrażliwością i czułością artystyczną wędrówką po mapie umysłu autora, w której aż roi się od melancholii, dojmującego smutku i przeraźliwych widm przeszłości. Posępny wydźwięk tej podróży od i zarazem do wspomnień przytłacza niemal na każdym kroku; w świecie Wilczyńskiego czas płynie we wszystkich kierunkach jednocześnie, zakrzywiając pamięć i przestrzeń. Nie jesteśmy pewni, gdzie przebiega granica pomiędzy prawdą a wyobrażeniem, realne sytuacje giną w odmętach nierzeczywistych sekwencji, w których zaraz obok ludzi pojawiają się duchy i sam Diabeł. "Wracaj", "unikaj" - ten sprzeczny komunikat widzimy na ekranie w kilku miejscach. Tylko dokąd wrócić? I czego właściwie uniknąć? Z pomocą w udzieleniu odpowiedzi na te pytania przychodzi sztuka, prawdopodobnie najlepsza platforma do tego, aby skonfrontować się z własnymi upiorami i samym sobą.
Ocean wspomnień Wilczyńskiego przybiera formę wyzutej z nadziei, odpychającej ponurym pejzażem Łodzi, miasta przez reżysera tak ukochanego, jak i przeklętego. Albo próbujesz stąd uciec odjeżdżającymi zawsze przed czasem pociągami i tramwajami, albo konserwujesz się w szarej codzienności Fabrycznej. Diaboliczny krajobraz miejsca uderza tym mocniej, że zaczyna stopniowo rezonować w serwowanych na bazie trafnych, przenikliwych obserwacji zachowaniach mieszkańców. Ekspedientka w sklepie bardziej niż na pracy skupia się na własnej fryzurze, ludzie defekują na pobliskie trawniki niczym psy, a matka staje się werbalnym oprawcą swojego płaczącego ze strachu dziecka. Jest coś niebywale hipnotyzującego w tym, że w tak nakreślonym mikroświecie upiorów Wilczyński stara się odnaleźć ścieżkę wspomnień, przeplatając zewnętrze diagnozy z fundamentalnymi dla opowieści wątkami autotematycznymi. Kluczowa w tym pryzmacie jest próba swoistego wywoływania duchów w postaci oddania głosu zmarłym rodzicom reżysera. Twórca wraca do przeszłości, do Wigilii 1966 roku czy momentu śmierci matki, dopisując post scriptum do sytuacji, które ukształtowały go jako człowieka. Te niepozorne rozmowy po dziś dzień trwają w jego głowie, podobnie jak przyjaźń z nieżyjącym już Tadeuszem Nalepą, którego utwory w fenomenalny sposób okraszają ekranowe wydarzenia. Zabij to i wyjedź z tego miasta gdzieś na najgłębszym poziomie staje się więc autoterapią poprzez sztukę, pocztówką do ludzi, miejsc i sytuacji, które - wydawałoby się - odeszły bezpowrotnie. Nie liczcie jednak na to, że film prowadzi nas w stronę pokrzepienia, światła. Mrok u Wilczyńskiego jest wszechogarniającą siłą, która strąca z piedestału życie i w jego centrum stawia śmierć. Nie będzie nic zdrożnego w tym, jeśli animację określimy mianem jedynych w swoim rodzaju, kinowych Zaduszek.
Bohaterów pogłębiających optykę odbioru i poszerzających trajektorię opowieści jest tu znacznie więcej. Niekiedy mówią głosami, które dobiegają do nas już spoza punktu, w którym śmierć spotyka się z życiem. W obsadzie znaleźli się prawdziwi tytani rodzimej sceny artystycznej: Andrzej Wajda, Gustaw Holoubek, Barbara Krafftówna, Irena Kwiatkowska, Marek Kondrat, Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Tomasz Stańko, Janusz Kondratiuk, Zbigniew Rybczyński, Krzysztof Kowalewski, Anna Dymna, Magdalena Cielecka, Małgorzata Kożuchowska czy nawet Anja Rubik. Lista tych nazwisk imponuje i jest najlepszą wizytówką animacji, potwierdzającą, z jak szeroko zakrojonym projektem mamy do czynienia. Każdy z artystów wciela się w postać na pierwszy rzut oka wyrwaną z fabularnego kontekstu; Rubik przypada w udziale rola kioskarki, a Wajdzie i Krafftównie pary przezabawnych staruszków w pociągu, którzy pomiędzy "kiziami-miziami" potrafią zdemaskować w przedziale "hipisów". Gdy wydaje się, że pogrążający nas w melancholii Wilczyński chce nade wszystko tańczyć swoje ekranowe tango ze śmiercią i przeszłością, w niektórych momentach z porażającą precyzją pokazuje, iż nawet w obliczu cierpienia i umierania możemy odnaleźć drobinki piękna. To właśnie dlatego bohaterowie nieustannie poszukują przybierających przeróżną formę aktów czułości: stanie się nim choćby przelotny romans, uspokajająca informacja o dojeździe najbliższych do celu, przebywanie z psem czy taniec na dancingu w "Jubileuszowej". Trwają zaledwie chwilę, lecz posiadają oczyszczającą moc, władną burzyć ten ufundowany na skrywanych emocjach, nieuchronności losu i komunikacyjnych problemach porządek. Reżyser doskonale rozumie, że Eros i Tanatos są najważniejszymi dla naszego życia siłami, skrzydłami, na których unosi się ludzka natura. Dzięki nim Zabij to i wyjedź z tego miasta zamienia się w wyjątkową mieszankę żałobnego rapsodu, elegii, epitafium i poematu, w którym miłość jest nierozerwalnie połączona ze śmiercią.
Wilczyński w swojej historii odkrywa przed nami pradawną, choć rozumianą nawet szerzej niż w buddyjskiej perspektywie prawdę o wyzierającym zewsząd cierpieniu. To wszystko przeminie: znikną rojące się od robactwa podłogi i zamglone od wydobywającego się z kominów dymu powietrza. Odejdzie każde, najskrzętniej skryte wspomnienie, historia pochłonie wszystkich ludzi wraz z całą ich spuścizną. Nie ma więc przypadku w tym, że w Zabij to i wyjedź z tego miasta czas na zegarach się zatrzymał, a twórca próbuje pokonać barierę teraźniejszości, zespalając na ekranie rozmaite płaszczyzny czasowe. Film Wilczyńskiego ma co prawda niezwykle osobisty wymiar, ale z drugiej strony magnetyczny staje się uniwersalny charakter historii, zaklęty przede wszystkim w znajomo wyglądających postawach Polaków. Ci mówią językiem, który doskonale kojarzymy: fonetyczne wygibasy w typie "myszki fiki-miki" idą tu w parze z siarczystymi przekleństwami. Ludzie zamieniają się miejscami ze zwierzętami i odwrotnie. Czasami prezentuje się to iście komicznie, w innym miejscu zdamy sobie sprawę z tragicznego podłoża tego typu zabiegów. Ważne są zarówno wypowiadane przez bohaterów słowa, jak i wszędobylskie skowyty czy charknięcia, jakby ludzka mowa z biegiem czasu przepadała w procesie wielkiego przemijania wartości, uczuć, człowieka jako takiego. Szkoda tylko, że te skądinąd kapitalne pomysły nie przełożyły się na samą warstwę wizualną dzieła. Owszem, jestem pewny, że wykonana ręcznie, mocno toporna kreska w zamierzeniu reżysera miała wzmocnić oniryczno-surrealistyczny przekaz. Nazwijmy jednak rzeczy po imieniu: wygląd animacji pozostawia sporo do życzenia, a dopatrywanie się w materii graficznej drugiego dna byłoby jedynie przejawem pobożnych życzeń. W dobie współczesnej znajdziemy znacznie lepsze środki na to, aby eksponować ekranową brzydotę; sięganie po dosłowność na tym polu wydaje się artystyczną drogą na skróty.
Zabij to i wyjedź z tego miasta siłą rzeczy staje się jednym z najbardziej wymagających doświadczeń kinowych, jakie rodzima X Muza zaproponowała nam na przestrzeni ostatnich lat. Cieszy fakt, że wciąż jest w niej miejsce na bezkompromisowe projekty, których twórcy nie szukają relatywnie najprostszego sposobu komunikacji z widzem. Patrząc przez ten pryzmat, animacja Mariusza Wilczyńskiego doskonale pokazuje, że sztuka była i nadal jest bodajże najlepszą płaszczyzną do pogodzenia się z wszystkimi zasadami rządzącymi procesem przemijania. Reżyser zaprasza nas do przekraczającego czas i przestrzeń labiryntu wspomnień; cierpliwość popłaca - wyjście z niego może bowiem okazać się tyleż przytłaczające, co pokrzepiające w całej swej posępności. Dziś naprawdę łatwo tytułowe "To" zabić i uciec w stronę niepamięci. Nie "wracać", "unikać". Zaklinać rzeczywistość, przekonując samych siebie, że śmierć jest jedynie odległą przyszłością, która póki co zupełnie nas nie dotyczy. Sęk w tym, że widmo Tanatosa wisi nad nami nieustannie. Im szybciej się z nim skonfrontujesz, tym prędzej znajdziesz ukojenie.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat