Zmiana zasad gry
Trzynasty odcinek pierwszego sezonu idealnie podkreśla wszelkie zalety i wady serialu oraz udowadnia, że Marvel nie zasypia gruszek w popiele i usilnie pracuje nad poprawą jakości.
Trzynasty odcinek pierwszego sezonu idealnie podkreśla wszelkie zalety i wady serialu oraz udowadnia, że Marvel nie zasypia gruszek w popiele i usilnie pracuje nad poprawą jakości.
Osadzenie akcji w pędzącym pociągu okazuje się dość trafnym zabiegiem opartym na często eksploatowanym schemacie. Twórcy ukazują wydarzenia z różnych perspektyw poszczególnych członków grupy, a każda kolejna ujawnia nam dodatkowe informacje o tym, co tak naprawdę się stało. Chociaż motyw osoby "wsypującej" tajną misję agentów jest trochę przewidywalny, to realizacja wątku jest nad wyraz udana. Po raz pierwszy od dawna czuć lekkość rozrywki, która potrafi przyjemnie zapełnić czas i nie razić ciągle absurdami.
Odcinek świetnie ukazuje największą wadę Agentów T.A.R.C.Z.Y., którą bezapelacyjnie jest teraz agent Ward. Jego zachowanie w akcji oraz - przede wszystkim - jego podejście do uczucia względem agentki May to okropny festiwal sztuczności, drewnianego aktorstwa i tworzenia papierowej postaci, która zamiast wywoływać emocje w poważnych scenach, wprowadza zbyt wyraźną nutę niezamierzonego komizmu.
O dziwo w tym wszystkim Fitz i Simmons prezentują się z o wiele lepszej strony. Odnaleziono klucz do wykorzystania naiwności i głupkowatości Jemmy. Jej scena z agentem Coulsonem, w której dziewczyna wchodzi całkowicie w rolę i beszta go niemiłosiernie, potrafi rozbawić. W końcu w tym serialu zaprezentowano humor nie opierający się na czerstwych żartach. Mina Coulsona w tym momencie jest bezcenna. Tutaj też pojawia się Stan Lee, który niczym Hugh Hefner otoczony jest młodymi pięknościami. Standardowy epizod legendy będący smaczkiem dla fanów, choć w kinie Lee miał o wiele lepsze występy (np. ten z Niesamowitego Spider-Mana). Fitz zachowuje się w miarę poprawnie i prawdopodobnie jest to pierwszy odcinek, w którym nie irytuje (podobnie jak Jemma). Ich bełkot i dziwaczne (w negatywnym znaczeniu tego słowa) zachowanie często można było zaliczyć do wad odcinków. Fitz i Simmons nadal są do odstrzału, ale tym razem można przeżyć ich wyczyny.
[video-browser playlist="635527" suggest=""]
Melinda May znakomicie umacnia swój wizerunek maszyny do zabijania, a do tego twórcy dają jej wyjątkowy kostium. Scena z jego ukazaniem jest chyba jedyną, w której aktor grający Warda zaprezentował szczere emocje. May jest twarda i zabójcza, a jej perypetie w tym odcinku ogląda się najlepiej. Szczególnie wrażenie robi moment w samolocie, kiedy to agentka bezlitośnie zabija zdrajcę. I to tutaj działa wyśmienicie, bo Ming Na Wen w roli twardzielki jest szalenie przekonująca - nawet w tak kameralnych i niepozornych scenach jak zszywanie rany.
Debiut Deathloka również jest udany. J. August Richards tworzy jeszcze ciekawszą postać, która klimatycznie rozbudowuje główną oś fabularną. Dzięki jego wątkowi mamy wyraźną odpowiedź na pytanie, kto jest centralnym czarnym charakterem sezonu: wspominany wcześniej Jasnowidz, który współpracuje także z Centipede. Skoro jedna osoba za tym wszystkim stoi, pozostaje pytanie, kto nią jest. To musi być ktoś znany z komiksów i nie zdziwię się, jeśli w jakimś stopniu będzie mieć to związek z którymś z filmów Marvela.
Serial po raz pierwszy zaskakuje, dostarczając coś, co rzadko w nim widzimy: prawdziwe emocje. Skye to bohaterka niezwykle sympatyczna. Nie można odmówić jej także uroku, którym potrafi zdobyć przychylność i zebrać pozytywniejsze opinie od Warda, Fitza i Simmons. Scena, w której łotr strzela do Skye, jest diabelnie dobrze zrealizowana. Nawet pomimo tego, że serial nie stworzył zbyt poprawnie emocjonalnej więzi widzów z bohaterami, chwile cierpienia Skye są przejmujące. Cieszy też ludzka reakcja Coulsona, który w wielu momentach tego odcinka prezentował to "coś", za co go wszyscy polubili (trochę sztampowy, ale zabawny gag z holograficznym stołem!). Wydarzenia te miałyby o wiele ciekawszy wpływ na serial oraz na całe uniwersum, gdyby w istocie Skye od razu zginęła. To byłby szok, bo przecież Marvel nigdy nie stosuje takich trików. Trudno obecnie powiedzieć, w którą stronę się to rozwinie. Czy uda się uratować Skye? Z całą pewnością moja ciekawość jest tak pobudzona, że chcę poznać odpowiedź na to pytanie.
Agenci T.A.R.C.Z.Y. z każdym odcinkiem pozwalają odczuć, że ich jakość ulega poprawie. Sytuacja ze Skye, pojawienie się Deathloka i zbliżające się debiuty agenta granego przez Billa Paxtona oraz Lady Sif to zapowiedź tego, że serial ten jeszcze może dostarczyć nam niezłej rozrywki.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat