Życie z samym sobą: sezon 1 - recenzja
Netflix wypuścił nowy serial Życie z samym sobą, w którym w głównych rolach zobaczycie gwiazdę Ant-Mana, Paula Rudda oraz… gwiazdę Ant-Mana, Paula Rudda. Czy Życie z samym sobą jest warte polecenia? To stanowczo zbyt fundamentalne pytanie, jak na format recenzji, ale w odpowiedzi zawężę się do serialu pod niniejszym tytułem.
Netflix wypuścił nowy serial Życie z samym sobą, w którym w głównych rolach zobaczycie gwiazdę Ant-Mana, Paula Rudda oraz… gwiazdę Ant-Mana, Paula Rudda. Czy Życie z samym sobą jest warte polecenia? To stanowczo zbyt fundamentalne pytanie, jak na format recenzji, ale w odpowiedzi zawężę się do serialu pod niniejszym tytułem.
Serial Życie z samym sobą jest świetny! Nie tylko bierze na warsztat fascynujący motyw, ale wyciska z niego wszystkie soki. Jestem zachwycony, jak dobrze wykorzystuje tę swoją odcinkową strukturę i medium. Opowiedziana w formie filmu po prostu nie mogłaby być aż tak dobra.
Milesowi, Bohaterowi Paula Rudda nie układa się najlepiej. Jego małżeństwo przechodzi kryzys, a praca nie przynosi mu satysfakcji. Kolega z pracy poleca mu salon spa, z którego każdy klient wychodzi jak nowo narodzony. Tymczasem budzi się w foliowym opakowaniu, pogrzebany żywcem na leśnej polanie. Jego miejsce zajmuje klon, który zachował wszelkie wspomnienia oryginału, ale jest najlepszą wersją jego samego, ze wszystkimi parametrami podkręconymi do maksimum. Na domiar złego klon ten nie ma pojęcia, że jest klonem i cała sytuacja jest dla niego równie kłopotliwa, jak dla oryginału.
Taka historia spokojnie mogłaby się wydarzyć w serialu Black Mirror i można sobie przyjąć, że Życie z samym sobą jest częścią tej serii. Komediowy ton absolutnie nie odejmuje tej historii grozy. Przeciwnie, w przekonujący sposób przedstawia, jak mógłbyś się poczuć, wiedząc, że masz klona, albo będąc klonem. Zgodnie z tytułem, pokazuje, jak rzeczywiście mogłoby wyglądać takie życie. Zadaje te same pytania, które sam zadawałbyś sobie w tej sytuacji. Miles czerpie z tego profity i spełnia naszą fantazję o posiadaniu klona, który chodziłby za nas do pracy, ogarniał życie i zajmował się brudną robotą. Szybko zauważa, że takie położenie przysparza mu więcej problemów niż pożytku. Jeżeli ktoś odkrywa jego tajemnicę, reaguje na to mniej więcej tak, jak można by sobie wyobrazić.
W pewnym momencie przestraszyłem się, że serial pójdzie najprostszym możliwym tropem: oryginał odkryje, że przecież jego wady i niedoskonałości czynią go tym, kim jest, a taka wydestylowana, idealna wersja jego samego w istocie jest złym, nieludzkim klonem, którego trzeba się pozbyć. Na szczęście narracja nie porzuca tej drugiej perspektywy i pozwala zrozumieć motywacje obu wcieleń. Im trudniej było stwierdzić, któremu wcieleniu Milesa kibicować, tym ciekawiej obserwowało się ten jego konflikt.
Wspominałem o tym, jak dobrze serial wykorzystuje tę swoją serialowość. Każdy odcinek prowadzi do jakiegoś punktu zwrotnego, a kolejny zmienia perspektywę i pokazuje, co w tym czasie robiła druga wersja bohatera, albo jak te same wydarzenia wyglądały z innej perspektywy. Pełno tu wycieczek w przeszłość, pozwalających lepiej zrozumieć decyzje, które podejmują bohaterowie. Świetnie wypada odcinek z perspektywy żony Milesa, Kate, bezwiednie wrzuconą w kuriozalny, miłosny trójkąt. Kate staje przed dylematem, który jest totalnie niedorzeczny, ale fascynujący i przemawiający do wyobraźni. Irlandzka komiczka Aisling Bea, wyciągnęła dużo komizmu i uroku ze swojej postaci. Przez wszystkie odcinki ewoluuje, wychodzi z drugiego planu, stając się wreszcie równorzędną postacią względem serialowego męża.
Wciąż jednak Paul Rudd ma tę przewagę, że w serialu jest go dwóch. Nawet bez graficznego rozróżnienia obu postaci za pomocą różnych fryzur, bez trudu można się rozeznać, którą wersję Milesa oglądamy. Świetnie wypadły sceny bezpośrednich konfrontacji obu panów. Podwójna rola dała Ruddowi ogromne pole do popisu. Potrafił poruszyć, rozbawić i wywołać ciarki na plecach, nierzadko jednocześnie!
Timothy Greenberg to nazwisko, które dotychczas nic mi nie mówiło. Tym bardziej cieszę się, że Netflix pozwolił mu zrealizować swoją wizję, sypnął mu kasą, pozwalającą na zatrudnienie aktora z obsady hitowych filmów Marvela. To rola zdecydowanie bliższa komediowym wcieleniom aktora z filmów Judda Apatowa, ale sprawiła, że pożałowałem, że filmowy Ant-Man nie wcieli się w mutanta Multiple Mana. Dawno nie widziałem niczego tak świeżego. Lekki serial, który porusza nie takie znów lekkie problemy i co ważnie, nie robi tego po łebkach. Zarówno fani komedii, obyczajówek rozgrywających się na amerykańskiej suburbii, science fiction, jak i rasowych thrillerów powinni sprawdzić ten serial i raczej będą podobnie usatysfakcjonowani jak wyżej podpisany.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dominik ŁowickiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat