Czarny Świt: przeczytaj fragment kryminału z tajemnicą ukrytą w mrokach przeszłości
Mamy dla Was przedpremierowo fragment powieści Urszuli Kusz-Neumann pod tytułem Czarny Świt. Miłej lektury!
Mamy dla Was przedpremierowo fragment powieści Urszuli Kusz-Neumann pod tytułem Czarny Świt. Miłej lektury!
Jechali w milczeniu od dziesięciu minut. Wieś, w której znajdował się dom odziedziczony po babci, była położona około pięćdziesięciu kilometrów od Szczecina. Mieli więc spory zapas czasu na rozmowę, której żadne z nich nie chciało rozpocząć. Różniło ich wszystko: od charakteru i wyznawanych poglądów zaczynając, na posturze ciała kończąc. Jedyną oznaką, że łączyły ich jakiekolwiek więzy krwi, był ten sam odcień oczu. Głęboki niebieski z domieszką szarości. Wiktoria miała czasami wrażenie, że w ich rodzinie to taki pattern nadany im przez przodków. Nie mogła jednak znieść faktu, że ta piękna cecha tak mocno wiązała ją ze swoim bratem. To było wbrew jej woli.
- O nic nie pytasz? – powiedział ze spokojem Rafał. – Czy coś kombinujesz?
- Nic nie kombinuję – westchnęła. – Czekam cierpliwie, aż sam zaczniesz gadać. Przestań przygryzać tę war gę. Ran sobie narobisz.
- Brzmisz jak matka – skontrował, siląc się na słaby uśmiech.
- Bo odziedziczyłam po niej charakter. – Wiktoria sięgnęła bez pytania do schowka i wyciągnęła z niego paczkę gum do żucia. – Mów, co wiesz. Zamieniam się w słuch.
Hanza zaczekał, aż jego siostra przestanie szarpać się z szeleszczącym opakowaniem, i zaczął opowiadać:
- Dzisiaj zadzwonił do mnie ten wioskowy listonosz, Henryk Stawski. Wiesz który? Ten świr, co nam babcia o nim historyjki opowiadała, jak do niej jeździliśmy. Kolega ojca.
- Ten sam, co kiedyś nas kombajnem po polu gonił, bo mu żyto deptaliśmy? On listonoszem został? – spytała zdziwiona Wiktoria, przypominając sobie te beztroskie chwile w dzieciństwie, kiedy jedynym zmartwieniem było to, żeby nie zostać przejechanym przez maszynę rolniczą.
- Nie, mówisz o innym gościu. Henryk i jego matka nigdy nie mieli pól uprawnych.
- Możliwe, nie pamiętam – odpowiedziała szeptem.
Po wypadku, jaki miała w dzieciństwie, nie pamiętała wielu wydarzeń ze swojego życia. I tych, które były przed nim, lecz także wielu po nim. Czasami udawało jej się wypełniać ciemne luki niewyraźnymi przebłyskami wspomnień, ale to były tylko pojedyncze krople w oceanie niepamięci.
- Nic nie szkodzi. Masz prawo – odpowiedział, lekko się przy tym uśmiechając. – Heniek był woźnym w szkole, a teraz jest listonoszem.
- Człowiek orkiestra.
- Żebyś wiedziała – potwierdził. – Jak byłem ostatnio, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku z domem, to go spotkałem. Wrzucał nam jakieś śmieci do skrzynki. Pogadaliśmy chwilę, a on poprosił o numer telefonu, w razie gdyby coś… Jak widać, to „coś” właśnie się wydarzyło.
- Mówisz jakimiś ogólnikami – wtrąciła. – On znalazł tę dziewczynę? Kim ona jest? Najważniejsze jednak pytanie brzmi: co jej trup robił na naszej posesji?
Rafał zsunął szybę do połowy, nie zwracając uwagi na wpadający do środka śnieg, i odpalił papierosa. Lubił ten sport. Potrafił koić jego skołatane nerwy, wspomagał myślenie i co najważniejsze – denerwował jego siostrę. Ale tym razem Wiktoria się nie odezwała. To było coś nowego, przez co Rafał prawie zakrztusił się pierwszym machem dymu do płuc.
- Może doprecyzujmy. – Spojrzał kątem oka na Wiktorię. Bał się jej reakcji na to, co za chwilę usłyszy. – Zwłoki dziewczyny zostały znalezione na ganku pod samymi drzwiami. Tak, znalazł je Henryk i dlatego do mnie zadzwonił.
- No kurwa jego pierdolona mać! Podwórko a ganek to różnica, nie sądzisz? – Wybuchnęła gniewem, a jej oczy przybrały ciemnoniebieski kolor. – W pizdu.
- Jezusie, jak ty, kobieto, klniesz!
- Ty za to wzywasz tego swojego Pana Boga nadaremnie. Obydwoje trafimy do piekła – warknęła.
Rafał pokręcił bezradnie głową. Dalsza dyskusja nie miała sensu. Wiktoria od najmłodszych lat była butna, krzykliwa i mówiła, co jej ślina na język przyniesie. Pierwsza biegła do każdej bójki na podwórku, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś jest większy, sprawniejszy oraz jakiej jest płci. Najgorsze jednak było to, że nie przejmowała się konsekwencjami swoich słów i czynów, jakby świat, w którym funkcjonowała, miał obowiązek wybaczać jej wszystko.
- Nieważne. – Machnął ręką i zmienił pas, wyprzedzając przerażonego chłopaka, który najwidoczniej po raz pierwszy prowadził auto w zimowych warunkach. – Jedziemy do Ubożego, żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło i kim jest ta dziewczyna. Mam nadzieję, że nie oderwałem cię od jakiegoś ważnego zlecenia?
- Szczerze? W głębi duszy jestem ci za to wdzięczna. – Wrzuciła do ust dwie gumy i skrzywiła się, gdy tylko zaatakował ją mentol. – Nie wiem, co ci ludzie mają z tymi owockami, warzywami i zwierzątkami. Mam czasami wrażenie, że dla wielu sztuka zaczyna się i kończy tylko na tym. Jak wpadnie jakiś malowniczy widok, wtedy jeszcze mogę się wykazać, ale tak… Stary, uwierz, w tej robocie ciężko rozwinąć skrzydła. – Z jej ust wylał się żal pomieszany z frustracją. – Może powinnam zacząć pisać książki albo zająć się malarstwem ikonograficznym.
- Wiki, ja cię błagam. – Rafał przewrócił oczami. Jego wyobraźnia nie sięgała aż tak daleko. Bał się nawet pomyśleć, w jaki sposób jego siostra mogłaby namalować Trójcę Świętą. Czekałby ją ostracyzm. – Finansowo przecież nie masz na co narzekać.
- Nie, nie mam, ale nie po to otrzymałam talent, żeby się tak marnował. Przy, kurwa, malowaniu dyni. – Prychnęła ze złością. – W marcu jadę do Warszawy. Zostałam zaproszona jako gość honorowy do Muzeum Narodowego na wystawę wybitnych dzieł malarzy flamandzkich. I może w przyszłym roku uda mi się wystawić pracę w jednej z galerii. Rozmowy trwają, więc na ten moment nic więcej nie zdradzę.
- Gratuluję! – W jego głosie można było wyczuć prawdziwą szczerość. – Powiesz mi chociaż, nad czym pracujesz?
Hanza spojrzał z podziwem na siostrę. Nie znał się na sztuce, ale umiał docenić obrazy Wiktorii, która niejednokrotnie potrafiła go zaskoczyć swoją nietuzinkową wyobraźnią. Ale zdarzały się też takie prace, które przerażały Rafała do szpiku kości; pozbawione realizmu, naturalności i barw. Wszędzie była czerń, na której widok odwracał wzrok, aby nie ujrzeć w niej więcej, niż był w stanie unieść w swoich wyobrażeniach. Bał się, że zobaczy tam swoje zniekształcone odbicie, brutalną prawdę wypisaną na karykaturalnej twarzy i brudne kłamstwa płynące z ust wartkim strumieniem, aby ogłosić jego całkowity upadek. Każdy na jego miejscu robiłby to samo, bo nikt nie chciałby ujrzeć siebie na obrazie pełnym odczłowieczonych istot.
- Nad czymś, czego nawet moja wyobraźnia nie jest w stanie wytłumaczyć. – Wiktoria nie chciała brnąć w rozmowę. To, co zamierzała przedstawić światu, przerażało nawet ją samą. W tajemnicy chciała także pozostawić informację, że nie tworzy solo, a w duecie. – A ty dostałeś wolne tak bez żadnego problemu? Zazwyczaj trudno ci nawet znaleźć czas, aby kupić mi prezent na urodziny, które, przypominam, mam w marcu, czyli niedługo.
Zręcznie zmieniła temat, aby uniknąć kolejnych pytań. Nigdy nie opowiadała zbyt dużo na temat swojej pracy i wolała, aby tak pozostało. To była jej przestrzeń, do której nikogo nie dopuszczała. To były jej demony i jej świat pozbawiony kolorów. To było jej prywatne piekło bez ognia. Wyrysowała niewidzialną granicę, którą tylko ona sama mogła przekraczać.
- Dziękuję, że przypomniałaś mi, kiedy wypada rocznica najgorszego dnia mojego życia. – Uśmiechnął się pod nosem. – Mam dużo zaległego, należy mi się.
- W czepku urodzony – mruknęła Wiktoria.
- Raczej w czerwcu.
Opady śniegu przybrały na sile i koła samochodu zaczęły tracić przyczepność. Hanza zwolnił do niezbędnego minimum, przeklinając w duchu drogowców, których od samego rana było jak na lekarstwo. Uwielbiał zimę, ale tylko wtedy, kiedy siedział w ciepłym domu i nie musiał z niego wychodzić.
- Mam jakieś złe przeczucia w związku z tą sprawą. – Wrócił do pierwotnego tematu, który od czasu rozmowy z przestraszonym listonoszem rozbijał się w jego głowie. Przez chwilę wyrzucał sobie, że niepotrzebnie powiedział o tym wszystkim Wiktorii. Mógł załatwić to sam, po cichu i bez kłopotów, których jego siostra na pewno miała zamiar mu przysporzyć. Ale znów do głosu doszła ta nieznośna potrzeba kontroli, przypominając mu, że Wiktoria musi być blisko niego, niczym żądny krwi pies, któremu pod żadnym pozorem nie wolno ściągnąć kagańca.
- Co masz na myśli?
Rafał ściszył radio, w którym właśnie trwała zażarta dyskusja polityczna.
- Nie masz wrażenia, że ciało dziewczyny pod naszym domem to nie przypadek?
- To jest tak głębokie, że aż nie do uwierzenia. Rozwiń myśl.
Wiktoria odwróciła twarz w jego stronę, ściskając mocno prawą dłonią pas bezpieczeństwa, który boleśnie ocierał się o jej obojczyk.
- Posłuchaj. W tej wsi wszyscy znają się od pokoleń, więc nie ma możliwości, żeby ktoś nieporadnie pomylił domy i zostawił zwłoki dziewczyny pod niewłaściwym adresem.
- Oczywiście, ale tylko jeżeli założymy, że zabójcą jest mieszkaniec Ubożego – wtrąciła, marszcząc przy tym swoje ciemne brwi. – Chociaż prawda jest taka, że od śmierci naszej babki dom stoi pusty, nikt na stałe go nie pilnuje, a my zaglądamy tam tylko parę razy do roku. To czyni z niego idealne miejsce na pozbycie się zbędnego balastu w postaci zwłok. Niekoniecznie to musi być od razu powiązane z nami. Ale jeżeli nadal chcesz obstawać przy tym, że to nie przypadek i że ktoś zrobił to celowo, to wytłumacz mi najważniejszą kwestię, a mianowicie: po co ten ktoś miałby to robić?
- Wydaje mi się, że po to, aby za wszelką cenę ściągnąć nas do Ubożego.
Takiej odpowiedzi Wiktoria się nie spodziewała. Rafał mógł mieć rację, ale na razie to były tylko nieuzasadnione niczym przypuszczenia, które narodziły się nagle w jego policyjnym umyśle.
- Przyjmijmy na chwilę, że jest, jak mówisz – odpowiedziała spokojnie. – Ale nadal nie rozumiem, w jakim celu.
- Zemsta, w takich sprawach zawsze chodzi o zemstę. – Jego słowa zmieszały się ze świstem mroźnego powietrza, które nadal wlatywało przez uchyloną szybę. – Kiedy ona zaczyna dochodzić do głosu, to ludzie, którzy mają coś na sumieniu, zaczynają usprawiedliwiać wyrządzone przez siebie zło. Boją się jej. Boją się prawdy, która wypływa na powierzchnię. Boją się kary, którą będą musieli ponieść. Stają się ofiarami, marionetkami w rękach katów pragnących sprawiedliwości, dla których ich osobiste krzywdy są najważniejsze. Zemsta jest całym ich życiem. Oni nią oddychają, kąpią się w jej oparach i śnią o niej po nocach. Ofiara i kat to przeciwnicy, którzy mają tyle samo racji, ile błędnego myślenia. Każde z nich pragnie udowodnić światu, że prawda leży po jego stronie. A to wierutne kłamstwo, bo ona zawsze, ale to zawsze leży pośrodku.
Wiktoria dotknęła blizny, która pod naporem słów Rafała nieznośnie zapiekła, dając jej tym samym znak, aby była ostrożna.
- Jeśli ktoś był ofiarą, to będzie umiał być też katem – odrzekła cicho. – Jeżeli ktoś jest katem, to będzie też ofiarą.
- Otóż to – przytaknął. – I w tym, co powiedziałaś, zawsze należy szukać rozwiązania. Czy zrobiłaś kiedykolwiek coś, za co mogłaby cię dotknąć zemsta?
- Nie – rzuciła twardo.
- Ja też nie.
- W takim razie jeżeli wyeliminowaliśmy siebie, to ja już kompletnie nie mam pomysłu, o co może chodzić.
- O przeszłość, to zawsze chodzi o przeszłość. – Cień niewyraźnego uśmiechu przykleił się do Rafała ust, jakby nie był pewny, czy może tam zostać na dłużej.
- Jak ty mnie wkurwiasz – syknęła. – Dobrze mówią, że wiek to tylko liczba. Masz trzydzieści pięć lat na karku, a zachowujesz się jak szesnastoletni filozof.
- I po co te nerwy?
Zamilkła, bo odpowiedź mogła wywołać między nimi burzę, która od wielu lat drzemała sobie spokojnie nad ich głowami, czekając jedynie na sygnał do działania. Oboje przed paroma minutami powiedzieli „nie” i oboje byli świadomi swojego kłamstwa. Kłamstwa, o którym ta druga osoba nie wiedziała. Ktoś z nich był katem, a ktoś ofiarą. Razem byli wszystkim.
Źródło: Initium
naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1990, kończy 35 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1977, kończy 48 lat