Mroczna zagadka w powieści Demon i mroczna toń: przeczytaj fragment w dniu premiery
Demon i mroczna toń to kryminalna łamigłówka, której akcja toczy się na XVII statku płynącym z Batawii do Europy. Przeczytajcie fragment dzisiejszej premiery.
Demon i mroczna toń to kryminalna łamigłówka, której akcja toczy się na XVII statku płynącym z Batawii do Europy. Przeczytajcie fragment dzisiejszej premiery.
3
Sara Wessel ruszyła wzdłuż orszaku pod palącym słońcem Batawii, czując na sobie świdrujące spojrzenia dworzan, żołnierzy i pochlebców. Szła jak skazaniec: ze spiętymi ramionami, rękami wzdłuż boków, zaciśniętymi pięściami i wzrokiem wbitym w ziemię. Wstyd rozpalał jej policzki do czerwoności, którą większość gapiów błędnie brała za wypieki od gorąca.
Sama nie wiedziała, dlaczego nagle zerknęła przez ramię. Bez trudu wypatrzyła Arenta, wyższego o półtorej głowy od stojących wokół niego ludzi. Sammy polecił mu przyjrzeć się z bliska zwłokom i Arent właśnie grzebał w łachmanach trędowatego długim kijem używanym do transportowania koszy.
Poczuł na sobie spojrzenie Sary, podniósł wzrok i popatrzył jej w oczy. Speszona, błyskawicznie odwróciła głowę.
Kiedy podeszła do męża, jego koń – przeklęta bestia, której nigdy nie zdołała obłaskawić – parsknął i wierzgnął ze złością. W przeciwieństwie do Sary, rumak lubił być dosiadany przez gubernatora.
Ta myśl sprawiła, że na jej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek; nie udało jej się go pozbyć z twarzy nawet wtedy, gdy już zatrzymała się przy mężu, który zwrócony do niej plecami i z pochyloną głową rozmawiał ściszonym głosem z Corneliusem Vosem.
Vos był jego szambelanem, najważniejszym spośród gubernatorowych doradców i jednym z najbardziej wpływowych ludzi w mie
ście. Na pierwszy rzut oka nic o tym nie świadczyło, nosił się bowiem ze swą władzą bez werwy i charyzmy. Nie był ani wysoki, ani niski; ani dobrze zbudowany, ani szczupły. Miał szare jak błoto włosy i ogorzałą twarz pozbawioną jakichkolwiek znaków szczególnych, jeśli nie liczyć błyszczących zielonych oczu, których spojrzenie zawsze wędrowało ponad ramieniem rozmówcy.
Nosił sfatygowane, ale nie złachmanione ubranie. Otaczała go tak silna aura beznadziei i rozpaczy, że chyba nikogo by nie zdziwiło, gdyby tam, gdzie stąpał, więdły kwiaty.
– Co z moim osobistym frachtem? Jest już na pokładzie? – spytał gubernator, ignorując żonę.
– Główny kupiec osobiście nadzorował załadunek, panie.
Nie przerwali rozmowy i nic w ich zachowaniu nie wskazywało na to, że w ogóle zauważyli Sarę. Jan nie cierpiał, kiedy mu przerywano, a Vos służył gubernatorowi wystarczająco długo, by o tym wiedzieć.
– Rozumiem, że zadbano o dyskrecję?
– Komendant straży Drecht osobiście czuwał nad załadunkiem. – Niespokojne palce szambelana zdradzały jakąś wewnętrzną kalkulację. – Porozmawiajmy o drugim ważnym ładunku, panie. Zechcesz zdradzić, gdzie życzysz sobie, abyśmy umieścili Kaprys na czas podróży?
– Myślę, że moja kajuta będzie do tego odpowiednia.
– Obawiam się, panie, że Kaprys ma na to zbyt duże rozmiary – powiedział Vos, poruszając palcami złożonych dłoni. – Może lepiej w luku towarowym?
– Mam pozwolić, by upchano przyszłość Kompanii w ładowni jak niechciany mebel?
– Niewielu ludzi wie, czym właściwie jest Kaprys – przypomniał szambelan. Na chwilę jego uwagę odwrócił plusk wioseł zbliżającej się łodzi. – Jeszcze mniej osób zdaje sobie sprawę, że będzie na Saardamie. Być może najlepszym sposobem na ukrycie Kaprysu okaże się właśnie potraktowanie go jak niechciany mebel.
– Pomysłowe. Ale luk jest za bardzo odsłonięty.
Zamilkli, głowiąc się nad rozwiązaniem.
Promienie słońca grzały kark Sary. Na jej czoło występowały grube krople potu i spływały po twarzy, zbierając drobinki białego pudru, którym Dorothea obficie posypała oblicze swej pani, aby ukryć piegi. Sara miała ochotę poluzować suknię, zdjąć opinającą szyję krezę i odkleić wilgotny materiał od ciała, ale jej mąż nie znosił, kiedy ktoś się wiercił, równie mocno jak nienawidził, gdy mu przeszkadzano.
– Wobec tego może w prochowni? – zaproponował Vos. – Jest zamknięta i strzeżona. Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać w niej czegoś tak cennego jak Kaprys.
– Doskonale. Zajmij się tym.
Kiedy szambelan odszedł w stronę orszaku, gubernator wreszcie odwrócił się do żony.
Był od niej dwadzieścia lat starszy. Jego głowa miała kształt łzy i z wyjątkiem łączącej parę wielkich uszu ciemnej tonsury była zupełnie łysa. Większość mieszkańców Batawii nosiła kapelusze, które chroniły przed ostrym słońcem, ale Jan Haan uważał, że w takim nakryciu wygląda głupio. W rezultacie skóra na jego czaszce świeciła wściekłą czerwienią i jej złuszczone cząstki zbierały się w fałdach krezy.
Zmierzył Sarę ciemnymi oczami, które kryły się pod prostymi brwiami. Podrapał się po długim nosie. Był brzydkim mężczyzną, jakkolwiek patrzeć, lecz w przeciwieństwie do szambelana otaczał go nimb władzy. Każde słowo padające z jego ust brzmiało tak, jakby miało trafić na karty historii; każde spojrzenie zawierało subtelną naganę, zachętę dla innych, by stanęli obok niego i przekonali się, jak bardzo są niedoskonali. Był człowiekiem, który uważał się za żywy wzór kindersztuby, dyscypliny i moralności.
– Żono – odezwał się tonem udającym życzliwy.
Podniósł dłoń, by dotknąć jej twarzy, na co zareagowała wzdrygnięciem. Położył kciuk na jej policzku i usunął płat zlepionego pudru.
– Upał wyraźnie ci nie służy.
Przełknęła zniewagę i spuściła wzrok.
Byli małżeństwem od piętnastu lat, lecz Sara mogła policzyć na palcach jednej ręki sytuacje, w których zdołała wytrzymać jego spojrzenie.
To przez te czarne jak inkaust oczy. Ich córka miała identyczne, tyle że podczas gdy oczy Lii skrzyły się życiem, źrenice jej ojca przypominały dwie puste ciemne dziury, przez które dawno uleciała jego dusza.
Sara poczuła to już przy pierwszym spotkaniu, gdy razem z czterema siostrami została nagle, z dnia na dzień, przewieziona do jego salonu w Rotterdamie, dostarczona jak mięso zamówione na targu. Porozmawiał z każdą z nich osobno i bez wahania wybrał Sarę. Wygłosił przed jej ojcem starannie przygotowane oświadczyny, w których wymienił korzyści płynące z połączenia ich rodów. W skrócie: miała zostać zamknięta w pięknej klatce i dysponować mnóstwem czasu na przeglądanie się w lśniących prętach.
Przepłakała całą drogę powrotną do domu, błagając ojca, by jej nie odsyłał, ale nic nie wskórała. Wiano było zbyt nęcące. Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest hodowana na sprzedaż jak cielę, tuczona manierami i wykształceniem.
Poczuła się zdradzona, ale tylko dlatego, że była wtedy młoda. Teraz znacznie lepiej rozumiała świat i wiedziała, że mięso nie ma nic do powiedzenia w kwestii tego, na czyim haku zawiśnie.
– Twój popis był niestosowny – zbeształ ją półgębkiem mąż, nie przestając uśmiechać się do dworzan, którzy podeszli bliżej, aby niczego nie przegapić.
– To nie był popis – bąknęła wyzywająco. – Nieszczęśnik cierpiał.
– Umierał. Sądziłaś, że wydobrzeje, gdy napoisz go miksturą? – Obniżył głos tak bardzo, że jego słowa miażdżyły biegające po ziemi mrówki. – Jesteś impulsywna, lekkomyślna i głupia, do tego masz zbyt miękkie serce. – Obrzucał ją obelgami, tak jak wcześniej tłum ciskał kamieniami w Samuela Pippsa. – Przymykałem oko na twoje słabości, kiedy byłaś dziewczęciem, ale przecież młodość dawno masz za sobą.
Reszty już nie słuchała; nie musiała. Same znajome reprymendy, pierwsze krople deszczu przed gwałtowną burzą. Wiedziała, że cokolwiek powie, niczego to nie zmieni. Kara nastąpi później, gdy zostaną sami.
– Samuel Pipps uważa, że naszemu statkowi zagraża niebezpieczeństwo – wypaliła.
Gubernator, nieprzyzwyczajony do tego, że mu się przerywa, ściągnął brwi.
– Pipps jest spętany – zauważył.
– Tylko jego ręce są skute łańcuchami – sprostowała. – Oczy i umysł pozostają wolne. Twierdzi, że trędowaty był cieślą i być może pracował na statku należącym do floty mającej zabrać nas do Amsterdamu.
– Trędowatym nie wolno służyć na indiamanach.
– A jeśli choroba ujawniła się dopiero po tym, jak przybył do Batawii?
– Zgodnie z moim zarządzeniem każdy trędowaty ma zostać stracony, a jego ciało spopielone. W Batawii nie ma dla nich miejsca. – Pokręcił z rozdrażnieniem głową. – Dałaś się zmamić paplaninie szaleńca i przestępcy. Nie ma żadnego zagrożenia. Saardam to świetny statek, którym dowodzi doskonały kapitan. Najsolidniejsza jednostka w całej flocie. Dlatego ją wybrałem.
– Pippsowi nie chodzi o obluzowaną deskę – odparowała, szybko ściszając głos. – Obawia się sabotażu. Ci, którzy wejdą dziś na pokład Saardama, w tym nasza córka, będą narażeni na śmiertelne niebezpieczeństwo. Naprawdę chcesz na to pozwolić po tym, jak straciliśmy synów… – Nabrała powietrza, by zapanować nad wzburzeniem. – Czy nie byłoby rozsądne porozmawiać z kapitanami floty, zanim wypłyniemy? Trędowaty miał odcięty język i kulał. Jeśli służył na którymś z tych okrętów, ktoś z pewnością musiał go zapamiętać.
– Czego ode mnie oczekujesz? – spytał, wskazując brodą setki tłoczących się na nabrzeżu spoconych dusz. Gapiom udało się bezszelestnie podejść na tyle blisko gubernatora i jego żony, żeby słyszeć wymianę zdań. – Że na rozkaz przestępcy każę tym wszystkim ludziom wracać do twierdzy?
– Kiedy sprowadziłeś Pippsa z Amsterdamu, żeby odzyskał dla ciebie Kaprys, wtedy jakoś potrafiłeś mu zaufać.
Gubernator groźnie zmrużył oczy.
– Czy ze względu na Lię nie moglibyśmy chociaż przesiąść się na inny statek? – naciskała dalej Sara.
– Nie. Popłyniemy na pokładzie Saardama.
– W takim razie niech sama Lia…
– Nie.
– Dlaczego? – Była tak skonfundowana uporem męża, że lekkomyślnie drążyła temat, zupełnie nie zważając na jego gniew. – Na innym statku będzie nam tak samo wygodnie. Czemu tak ci zależy, żebyśmy…
Mąż uderzył ją wierzchem dłoni. Policzek boleśnie zapiekł. Stłumiony okrzyk zdumienia dworzan wymieszał się z pojedynczymi chichotami.
Gdyby wzrok mógł zatapiać statki, wszystkie okręty w porcie poszłyby na dno, lecz gubernator generalny przyjął spojrzenie żony ze spokojem. Wyjął z kieszeni jedwabną chusteczkę. Wściekłość, która w nim narastała, nagle jakby wyparowała.
– Przyprowadź naszą córkę, abyśmy mogli wejść na pokład całą rodziną – powiedział, wycierając puder z palca. – Nasz czas w Batawii dobiegł końca.
Sara zacisnęła zęby i odwróciła się plecami do orszaku.
Wszyscy jej się przyglądali, rechocząc i szepcząc między sobą. Wbiła spojrzenie w palankin.
Lia z nieprzeniknioną miną przypatrywała się matce zza zerwanej zasłonki.
Niech go diabli, pomyślała Sara. Niech go diabli.
Źródło: Źródło: Albatros
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat