Mała draka w fińskiej dzielnicy: przeczytaj przedpremierowo fragment powieści Marty Kisiel
Już za parę dni do sprzedaży trafi nowa powieść Marty Kisiel pt. Mała draka w fińskiej dzielnicy. Mamy dla was przedpremierowo fragment!
Już za parę dni do sprzedaży trafi nowa powieść Marty Kisiel pt. Mała draka w fińskiej dzielnicy. Mamy dla was przedpremierowo fragment!
Puszka, o którą jej chodziło, stała tam, gdzie zawsze, czyli na szerokim kuchennym parapecie. Babcia lubiła trzymać tam wszystko, co musiała mieć nie tylko pod ręką, ale również na widoku, gdyż wiesz, co z oczu, to nie tylko z serca, lecz również z pamięci i potem człowiek kończy z czterema wyciskaczami do czosnku. Albo gorzej. Jako dziecko byłam głęboko przekonana, że taki parapet to domowy odpowiednik baśniowej skrzyni skarbów, tyle że prawdziwy, no i bez piratów. I bez piasku. I piratów, i piasek uważałam za element doskonale zbędny w swoim życiu – co innego porządny śrubokręt albo moździerz kuchenny. Albo nożyczki do robótek ręcznych, stare, z prawdziwego żelaza. Wszystko to, i wiele więcej, krył właśnie parapet w naszej kuchni. Były tam puszki i puszeczki z herbatą, kawą i gumkami recepturkami, opakowania z lekami albo po lekach, książki, sterty krzyżówek, kwity z magla, kalendarze sprzed lat, takie zrywane, kompas, mała poziomica, kłębek sznurka i długopisy w kubku z utrąconym uszkiem, z których część nie pisała chyba od zawsze, a i tak nikt ich nie wyrzucał. Ostatni skrawek miejsca zajmowało legowisko uszyte ze starego koca. Kiedyś sypiał tam miniaturowy pinczer mojej babci – cztery kilogramy czystej czujności i dominacji. Nikt mu nie podskoczył, chociaż woziłam go po podwórku w sposób kompromitujący, mianowicie w wózeczku dla lalek. Pinczera dawno już z nami nie było, ale posłania nikt nie ośmielał się ruszyć.
A teraz cały ten majdan gdzieś przepadł. Czyjaś ręka sprzątnęła go skrupulatnie, razem z posłaniem, pominęła jedynie puszki. Nawet ładnie się teraz prezentowały na takim pustym parapecie. Przeciągnęłam palcem po odsłoniętym drewnie, podziwiając wzór pociemniałych sęków i próbując coś z tego zrozumieć, zanim sięgnęłam po największą puszkę, tę niebieską. Ale po saszetkach z imbirowo-miodową herbatką nie został nawet pyłek na dnie.
– Skończył się – potwierdziłam, podnosząc głos. Z pokoju na tyłach odpowiedziało mi mruknięcie. Odstawiłam puszkę z powrotem na parapet i rozejrzałam się po kuchni. – W ogóle… W ogóle wszystko ci się skończyło…
Jakoś wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale nie tylko pod oknem zapanowały dziwne porządki. Ktoś tu był. Ktoś tu się rządził, ktoś jadł z mojej miseczki, pił z mojego kubeczka! Po cichu, żeby nie niepokoić babci, zaczęłam zaglądać do szafek. Talerze, szklanki i garnki niby stały na swoim miejscu, tyle że stały… no… inaczej. Ewidentnie obca ręka poustawiała je po swojemu, zamiast tak jak zawsze – wiesz, kubki uchem w tę stronę, w tej przegródce widelce, w tej noże, a wałek do ciasta w tamtym kącie. I gdzie się podziała cała reszta tego wszystkiego, co zwykle można znaleźć w każdej kuchni? Gdzie te pudełka, paczki i torebki, zapasy soli i cukru, przyprawy, trzy typy mąki, pięć rodzajów ryżu i kaszy? W lodówce samo światło, ani okruszka w chlebaku
Tknięta nagłą myślą nachyliłam się nad blatem i kilkakrotnie pociągnęłam nosem. No i proszę. Czyżbym wyczuwała dyskretną nutę środków czyszczących? Okej. Chyba już wiedziałam, co zaszło. Takie pustki widziałam w naszej kuchni jeden jedyny raz, kiedy moja mama przyniosła w orzechach włoskich mole spożywcze, idealnie na święta. Zanim się zorientowałyśmy, te małe dranie latały już wszędzie. Skończyło się wtedy na mozolnym wydłubywaniu kokonów wykałaczką ze szpar we wszystkim oraz szorowaniu mebli i ścian wodą z octem przy dostojnych dźwiękach kolęd, wiesz, „wśród nocnej ciszy woń się rozchodzi, spływajcie, mole, w octu powodzi” i tak dalej. Pewnie mole wróciły i babcię nieco poniosło. Sorry, agencie Mulder, prawda nie zawsze jest gdzieś tam – czasem można ją wywęszyć znacznie bliżej.
Wygięłam się w przeciwną stronę i wyjrzałam zza framugi. Prawdopodobnie wyglądałam teraz jak pół dupy zza krzaka i mniej więcej tak się czułam, ale chwilowo wolałam nie wystawiać się na bezpośredni ostrzał. Najpierw śniadanie, a osąd i potępienie potem.
– Babciu, kiedy ostatnio robiłaś zakupy? – zagaiłam jak gdyby nigdy nic.
– Jakie zakupy? – zapytała, nie odrywając się od robótki. Biały wąż u jej stóp zwijał się kolejnymi kłębami.
– Jakiekolwiek?
– A bo to ja pamiętam? – Babcia znieruchomiała z szydełkiem w prawej dłoni i włóczką nawiniętą na wskazujący palec lewej. Głowę miała pochyloną, więc nie widziałam jej oczu, ale coś mi mówiło, że dostrzegłabym w nich teraz głęboki namysł. A potem szydełko znów poszło w ruch, jak gdyby ktoś wcisnął play, a ten moment zawahania nigdy się nie wydarzył. – Weź moją portmonetkę, wiesz, gdzie leży. Kup, co tam potrzebujesz.
– Bardzo chętnie, babciu, oczywiście, babciu, byle ci zejść z oczu, babciu, zanim sobie przypomnisz, że przecież miałyśmy poważnie porozmawiać, jak tylko przyjadę – mruczałam pod nosem, czym prędzej wycofując się z kuchni, zanim babcia zmieni zdanie.
W sumie… wiesz, nawet mi to pasowało. Zamienię godność osobistą na kraciastą torbę na kółkach i przejdę się z nią do najbliższego dyskontu. Muszę kupić chleb. I herbatę. Jak herbatę, to i cukier, a jak chleb, to masło, koniecznie, no i jajka, jakieś mleko, warzywa, coś na obiad… Zanim wrócę do domu, zanim rozpakuję zakupy, przygotuję sobie śniadanie i tak dalej, zrobi się południe i trzeba będzie się brać za gotowanie. W to mi graj.
Przewijając w głowie rozrastającą się listę podstawowych zakupów, zgarnęłam telefon i nerkę z pokoju i zaszłam jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby. Wyszłam stamtąd parę minut później z miejscowym szokiem termicznym. Babcia zapomniała nie tylko o zakupach – o uruchomieniu bojlera też, bo z kranu wciąż płynęła lodowata woda. Podczas szorowania niemal czułam, jak w zetknięciu ze szczoteczką pęka mi szkliwo. Jak to mówiła babcia? Że od zimnej wody jeszcze nikt nie umarł? No cóż. W takim razie istniała szansa, przynajmniej teoretycznie, że bakterie próchnicy o tym nie słyszały i właśnie konały w męczarniach.
Na zewnątrz dla odmiany było ciepło i słonecznie. Przez chwilę stałam na progu, rozkoszując się tym faktem. A potem zamknęłam drzwi na klucz, wzięłam głęboki wdech i ciągnąc za sobą emerycką torbę na kółkach, ruszyłam przez fińską dzielnicę.
Źródło: Mięta
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat