Poranek dnia zagłady: przeczytaj początek postapokaliptycznej klasyki
Niedawno do księgarń trafił jubileuszowy, pięćdziesiąty tytuł w serii Wehikuł Czasu. Mamy dla Was pierwsze dwa rozdziały Poranka dnia zagłady.
Niedawno do księgarń trafił jubileuszowy, pięćdziesiąty tytuł w serii Wehikuł Czasu. Mamy dla Was pierwsze dwa rozdziały Poranka dnia zagłady.

Wehikuł Czasu to seria wydawnictwa Rebis, w której prezentowane są powieści i zbiory opowiadań science fiction. Redaktorzy wybierają do niej teksty klasyczne, które albo domagają się przypomnienia polskim czytelnikom, albo (rzadziej) nie były jeszcze znane w naszym kraju.
Jubileuszowym, pięćdziesiątym tomem serii jest Poranek dnia zagłady amerykańskiej pisarki C.L. Moore. Książka ukazała się w zeszłym tygodniu, a wydawca udostępnił początek powieści w przekładzie Jerzego Moderskiego. Znajdziecie go poniżej, pod opisem i okładką powieści. Miłej lektury!
Poranek dnia zagłady - opis i okładka

Po wojnie jądrowej w rozbitej Ameryce ponowny porządek zaprowadza Komus. System totalitarny kontroluje wszystkie aspekty życia: od komunikacji przez transport po sztukę i rozrywkę. Powoli pojawiają się oznaki rozkładu, charyzmatyczny przywódca się starzeje, a Kalifornia wyłamuje się spod wszechwładzy Komusu. Niespodziewanie losy kraju znajdują się w rękach upadłego gwiazdora filmowego Howarda Rohana.
Komus wyprawia go na czele trupy aktorskiej do zbuntowanego stanu, żeby odnalazł tajemniczy Anty-Kom. Rohan wychodzi jednak ze swej roli, sympatyzuje z rebeliantami i w końcu, jako podwójny agent, nie wie już, po której stronie stoi.
Poranek dnia zagłady - fragment
Rozdział I
Kiedy podskoki autokaru złapały pewien rytm, zdołałem się do nich dostosować. Z każdym szarpnięciem pył unosił się z moich jeansów i nawet w gorącym mroku było dość światła, abym mógł dostrzec pod paznokciami brud z sadów Ohio. Jestem w żałobie, pomyślałem. Zapytajcie, dlaczego noszę się na czarno. Jestem w życiowej żałobie. Jak… kto? Ach tak, jak Masza z filmu Mewa.
Autokar grzechotał i śmierdział. Cuchnął potem i środkami owadobójczymi. Te drugie dostarczał rząd, aby powstrzymać roślinną zarazę przed przeniesieniem się za Żniwiarzami na sady Illinois. Działały też zniechęcająco na pchły i wszy pasażerów, choć większość z nas nie przejmowała się nimi zupełnie. Inaczej nie bylibyśmy Żniwiarzami.
Przywykłem do kołysania i smrodu, odchyliłem się nieco w tył, zamknąłem oczy, wyłączyłem się i zacząłem myśleć o czymś innym, kiedy w autokarze wybuchło nagłe zamieszanie. Miałem wrażenie, jakby ktoś ukląkł mi na piersiach. Ludzie cisnęli się na mnie, śmiali się i wrzeszczeli. Ocknąłem się pośrodku sporego chaosu.
Nacisk tłumu unieruchomił mi ręce i ledwo mogłem się ruszyć. Poczułem na policzku napór lepkiej i zimnej okiennej szyby, kiedy jakiś gwałtowny ruch pchnął mnie w bok. Zostałem przygnieciony do ściany przez mężczyzn przepychających się między siedzeniami, aby wyjrzeć przez okna po mojej stronie. Autokar przechylił się w lewo. Większość siedzeń po drugiej stronie przejścia opustoszała. Szamotałem się, aby uwolnić ręce.
— Złaź ze mnie, do diabła — powiedziałem.
— Spokojnie, Rohan — odezwał się ktoś.
— Powiedziałem: złaź ze mnie.
— Zamknij się. Popatrz na to.
Ścisk zelżał nieco, a ja spojrzałem przez wysmarowaną szybę w gorącą, ciemną noc. Pół mili dalej stał plenerowy ekran kinowy, dostatecznie wielki, aby widoczna na nim dziewczyna nawet z tej odległości wyglądała na ogromną. Przez dobrą minutę, widząc ją żywą i poruszającą się, myślałem, że śnię.
— Miranda! — rzucił ktoś i gwizdnął przeraźliwie.
— Patrzcie na to! Patrzcie na nią!
— Co to była za sztuka…
Pomyślałem, że tak, była niezłą sztuką. Zimnym kąskiem na tacy martwego Cezara, oto czym była teraz Miranda. I kto by pomyślał? Przed jej śmiercią kto by o tym pomyślał?
— Zwolnij! — wrzasnął ktoś do kierowcy.
On jednak nie zwrócił na to uwagi. Autokar pędził dalej. Nie dość szybko jak dla mnie. Ekran, gdy go mijaliśmy, zdawał się obracać, ale działo się to wolno, zbyt wolno. Znałem film, który oglądaliśmy. Znałem tę scenę. Wiedziałem, co nastąpi za chwilę lub dwie, i nie chciałem na to patrzeć, ale nic nie mogłem poradzić. Nawet gdybym zamknął oczy, to kolory i ruch tych żywych obrazów w odległości ćwierć mili za mijanym polem trwałyby dalej pod moimi powiekami. Tak dobrze znałem ten film.
Teraz wielkie drzwi za ogromną Mirandą otworzyły się i ćwierć mili dalej do jaskrawo pomalowanego pokoju wszedł mężczyzna. Miał barczyste ramiona, mocny kark i szybkie, stanowcze ruchy. Krótko obcięte czarne włosy wyglądały jak mycka na gołej czaszce, która zdaniem wielu krytyków miała bardzo udany kształt. Szkoda, że pod nią nie było nic.
Ktoś w tłumie przecisnął się ku mnie i krzyknął:
— Hej, Rohan, on wygląda jak ty!
— Zamknij się! — powiedział ktoś inny niskim, groźnym głosem.
Nie zwracałem na to uwagi. Obserwowałem młodego Rohana sprzed czterech lat, jak stanął za żoną i położył dłonie na jej biodrach, ujmując je z obu stron jak pasem. Ona odchyliła głowę do tyłu i oparła ją na jego ramieniu. Było to jak oglądanie dwojga bogów uprawiających miłość, pięknych, potężnych, bardziej żywych niż samo życie i oddalonych w czasie i przestrzeni. Barwy i kształty były olśniewające w tym magicznym pokoju, w którym stali, nietknięci przez gorące nocne powietrze, nietknięci przez czas, niezmienni.
Ekran obrócił się nieco, gdy przejeżdżaliśmy pylistą drogą. Para ludzi w barwnym pokoju zbliżała się, a potem robiła coraz cieńsza, aż stała się tylko migotliwą cienką pionową linią, a wreszcie zniknęła.
Zniknęła.
Nie ja. Miranda owszem. Była już poza tym wszystkim i chyba dobrze, biorąc pod uwagę, jak umarła. Co do mnie, to tkwiłem uwięziony, bezradny w tym autokarze, który przebijał się przez czas, koła się kręciły i mój dawny, zapamiętany świat zwężał się, aż stał się tylko tą migotliwą linią. Linią, która zniknęła, unosząc ze sobą Mirandę.
— Wszystko minęło i koniec z tym — powiedziałem do siebie. — Stało się to trzy lata temu i nikt już o tym nie pamięta. Nawet ty…
Naparłem dziko na cisnący się wokół mnie tłum ciał. Zaczął się rozstępować, stękając i gwiżdżąc. Oparty o moje ramię mężczyzna stracił równowagę, gdy autokar podskoczył. Zobaczyłem, jak pada na mnie. Spróbował czegoś się złapać. Jego ręka oparła się o szybę, a druga spoczęła ciężko na mojej piersi.
Uderzyłem go.
Uderzyłem tak mocno, jak tylko zdołałem z siedzącej pozycji, a tępy wstrząs w pięści był jak nagły błysk reflektora na ciemnej scenie. Włożyłem w to całą siłę ramienia. W umyśle pojawiła się nagła, czysta pewność. Poczułem się bardzo chętny, czułem się dobrze. Teraz będziemy walczyć, pomyślałem. To łatwy sposób.
Nie udało się. Facet chwycił oparcie następnego fotela i wygramolił się do przejścia. Stał tam, masując szczękę i patrząc na mnie. Nie powiedział ani słowa. Rozległ się jednak krótki szmer komentarzy mężczyzn wokół.
— Co jest?
— To znowu Rohan.
— Hej, Rohan, dlaczego nie poderżniesz sobie gardła? Spojrzałem na mężczyznę w przejściu. Byłem spięty i gotowy do bójki. Autokar warczał. Błysk światła w mojej głowie powoli zbladł. Wiedziałem już, że facet nie zechce się bić. Krótkie uczucie ulgi opuściło mnie.
Wzruszyłem ramionami i usiadłem. Gość odszedł. Sięgnąłem do kieszeni jeansów i wyjąłem butelkę. Odkręciłem i napiłem się. Smakowało jak trucizna na szczury, ale pierwszy łyk zawsze ma taki smak.
— Dasz trochę, Rohan? — zapytał siedzący obok mężczyzna.
— Nie ma tego dużo — odparłem, zakręcając butelkę.
— Na pewno jest.
— Do Springfield długa droga.
— Przecież nie wypijesz wszystkiego.
— Poczekaj, to zobaczysz.
Poddał się. Wciąż słychać było zgiełk rozmów pozostałych mężczyzn i kierowca jęknął ze znużeniem, po czym włączył telewizyjny ekran na przodzie autokaru. Wyświetlali film typu policjanciizłodzieje i wszyscy gliniarze wyglądali szlachetnie w strojach Komusu, a główna bohaterka miała puszystą fryzurę z burzą loków naśladującą uczesanie Mirandy w filmie Oczywiste złudzenie. Żniwiarze powoli się uspokoili.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 2006, kończy 19 lat
ur. 1985, kończy 40 lat

