Przeczytaj opowiadanie Instynkt wielkich artystów Harlana Ellisona
Jeszcze w tym tygodniu ukaże się pierwszy tom zbioru To, co najlepsze autorstwa Harlana Ellisona - jednego z ważniejszych twórców w historii fantastyki. Mamy dla was jego opowiadanie.
Jeszcze w tym tygodniu ukaże się pierwszy tom zbioru To, co najlepsze autorstwa Harlana Ellisona - jednego z ważniejszych twórców w historii fantastyki. Mamy dla was jego opowiadanie.
Amerykański pisarz Harlan Ellison odegrał istotną rolę w ewolucji fantastyki. Pisze głównie krótkie formy, które przyniosły mu liczne nagrody, choć w naszym kraju znany jest przede wszystkim jako redaktor antologii Niebezpieczne wizje, której premierę uznaje się jako początek tzw. Nowej Fali w fantastyce - nurt ten odmienił gatunek na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka zapowiedziało na 15 lutego premierę pierwszego tomu zbioru The Essential Ellison, vol. 1, w którym zebrane zostały najsłynniejsze opowiadania Ellisona. Wydawca udostępnił nam jeden z tekstów - zapraszamy do lektury:
Instynkt wielkich artystów
W chwili gdy to zmaterializowało się z czarnej nicości, Bart Chester szedł Broadwayem i wciskał Eloise typowy kit: „Nie, przysięgam, mówię prawdę, zapraszam cię do siebie, wypijemy po drinku, po jednym drinku, a potem wyskoczymy na przedstawienie”. Był w pełni świadom, że akurat dziś przedstawienia nie będzie, głównie dlatego, że nie miał grosza przy duszy, ale o tym Eloise nie musiała wiedzieć. Była słodką dziewczyną, Bart nie zamierzał psuć jej luksusami. Zastanawiał się właśnie, ile wysiłku będzie go kosztowało odwrócenie jej uwagi od przedstawienia i zwrócenie jej na bardziej przyziemne kwestie, kiedy usłyszał wycie. Dźwięk jakby tysiąca generatorów pracujących na pełnych obrotach wspiął się po otaczających Times Square ścianach z kamienia i odbijał się od nich grzmotem, zagłuszającym zwykłe hałasy ulicy. Głowy odwracały się, ludzie unosili wzrok do nieba.
Bart Chester też spojrzał na niebo i był jednym z pierwszych, którzy widzieli, jak znikąd pojawia się to migoczące coś. Powietrze jakby poróżowiało i zaczęło drgać niczym od dalekiej błyskawicy. A potem popłynęło jak woda. Być może tylko tak mu się wydawało, a być może coś rzeczywiście znalazło się w powietrzu, ale ono naprawdę popłynęło jak woda.
Z oczu Barta Chestera znikł chytry błysk. Nie dane mu było przeżyć numerku z Eloise. Odwrócił się od jej imponujących wdzięków i uświadomił sobie, zrozumiał, wyczuł, że ma do odegrania swoją rolę w tym, co się wydarzy. Inni też poczuli podobnie, bo szli chodnikami coraz wolniej, odwracali się i wpatrywali w wieczorną ciemność.
Wszystko potoczyło się szybko. Powietrze zadrgało jeszcze wyraźniej, po czym coś zmaterializowało się w nim niczym duch z mgły. Był to długi cylindryczny kształt, masywny i lśniący. Zmaterializował się nad Times Square.
Bart zrobił trzy duże kroki, zatrzymał się na krawędzi chodnika, wytężył wzrok, by przez blask neonów dostrzec coś więcej z tej dziwnej konstrukcji. Ludzie popychali go i potrącali, ale powoli gromadzili się wokół niego, jakby Bart był katalizatorem jakiejś reakcji chemicznej.
To coś (Bart Chester za długo pracował w show-biznesie, żeby spieszyło mu się do przyklejania etykietek) wisiało w powietrzu, zaczepione na niczym, jakby na coś czekało. Rozciągało się między ścianami budynków jak w okopie. Górowało nad najwyższym z nich o dobre dziesięć stóp. Czymkolwiek była ta struktura, zdawała się mieć przeszło dziewięćset stóp wysokości. Miliony błyskających kolorowych światełek odbijały się w jej lśniącym cylindrycznym kształcie. I dosłownie na oczach Barta w pozornie całkowicie gładkiej powierzchni pojawił się okrągły otwór, z którego wyłoniło się coś płaskiego, bardzo przypominającego tacę. Było w niej mnóstwo małych dziurek. W następnej chwili przez dziurki wyjrzały metalowe sztywne włókna. Poruszały się w powietrzu.
Wszystkie gazetowe historyjki z ostatnich lat nagle – jakby z dziecięcą wręcz łatwowiernością – połączyły się w jedno. „O mój Boże – pomyślał Chester, absolutnie pewny, że ma rację. – O mój Boże, oni analizują atmosferę. Sprawdzają, czy mogą tu żyć”. A kiedy to pomyślał, zrozumiał rzecz o wiele większą i ważniejszą: „To statek kosmiczny. To... to coś przyleciało do nas z innej planety. Z innej planety?”.
Wiele miesięcy minęło od bankructwa Cyrku Braci Emery, w który Bart włożył wszystkie swoje pieniądze. Wiele miesięcy minęło też od czasu, gdy zapłacił czynsz, i niewiele mniej od czasu, gdy regularnie jadał trzy posiłki na dobę. Rozpaczliwie szukał okazji. Jakiejkolwiek okazji. I teraz, kiedy krew urodzonego przedsiębiorcy mocno tętniła mu w żyłach, Bart pomyślał, ledwie opanowując radość: „Dobry Boże, cóż to będzie za atrakcja!”.
Koncesje. Baloniki z napisem: „Pamiątka z kosmicznej rakiety”. Popcorn, solone orzeszki, krakersy, lornetki, proporczyki. Przekąski! Hot dogi, jabłka w cukrze! Możliwości były wręcz nieograniczone. Nieograniczone! „Pod warunkiem że będę pierwszy” – pomyślał jeszcze, mentalnie trzymając kciuki za samego siebie.
Nie zwracał uwagi na gadającego przez radio rozgorączkowanego policjanta. Nie zwracał uwagi na hałas tłumów, nawet na rozlegające się tu i tam okrzyki ludzi obserwujących falujące włókna. Zaczął przebijać się z powrotem przez tłum, nie szczędząc łokci, i usłyszał jeszcze słaby głos Eloise, wypowiadający błagalnie jego imię.
– Przepraszam, kotku... – krzyknął przez ramię. Trafił łokciem w dołek tęgiej kobiety. – ...ale za długo byłem głodny, żeby odpuścić taką okazję!
– Przepraszam panią... przepraszam, kolego... uch... przepraszam, ale muszę... uch... przejść tam. Ach, dziękuję...
I już stał przy drzwiach drogerii. Znieruchomiał na chwilę, poprawił krawat, wyszeptał do siebie:
– Och nie, nie, nie, nie! Popatrzcie tylko, jak mały Bartie Chester zarabia pierwszy milion. Nie mówicie mi, że nie!
Wyjął z kieszeni garść drobnych, wślizgnął się do budki telefonicznej. Kilka minut zajęło mu zamówienie międzymiastowej na koszt odbiorcy, pani Charles Chester w Wilmington w stanie Delaware. Usłyszał, jak w Delaware dzwoni telefon, po czym rozległ się głos matki:
– Tak? Halo?
Zdążył powiedzieć tylko: „Cześć, ma...”, kiedy wtrąciła się telefonistka:
– Czy przyjmuje pani rozmowę na koszt odbiorcy, pani Chester?
Matka wyraziła zgodę. Bart wziął się do roboty.
– Halo? Halo? Mama? Jak się masz, mamo?
– Bart? To ty? Jak miło, że zadzwoniłeś! Długo się nie odzywałeś. Tylko kilka pocztówek...
– Tak, wiem, przepraszam – przerwał matce Bart – ale rozumiesz, tu, w Nowym Jorku, ciągle się coś dzieje. Posłuchaj, mamo, potrzebuję pieniędzy.
– Ach... ale ile potrzebujesz? Mogę ci dać...
– Kilka setek, mamo. To największa, Bóg mi świadkiem, największa pieprzona okazja...
– Bart! Jak ty się wyrażasz? Do matki?
– Przepraszam, mamo, strasznie cię przepraszam, ale to jest taka gorąca rzecz, że aż parzy palce. Przysięgam na Bo... – Bart zachłysnął się i zaczął od nowa: – Przysięgam na wszystko! Potrzebuję trochę forsy jak jeszcze nigdy w życiu. Zwrócę ci wszystko w kilka miesięcy, przysięgam. Proszę, mamo, no strasznie proszę. Nigdy cię o nic nie prosiłem!
Przez następne dwie minuty pokonywał kolejne wątpliwości matki. Skończyło się na obietnicy wysłania rano z banku ostatnich wolnych dwustu dolarów. Podziękował za nie jak najpiękniej, ignorując zjadliwe uwagi telefonistki przypominającej pani Charles Chester, że to ona płaci za połączenie. Zakończył rozmowę i natychmiast rozpoczął kolejną:
– Erbie? Cześć. Słuchaj, mam oko na taki jeden interes, z pewnością największy... na litość boską, nie odkładaj słuchawki... to coś tak wielkiego, że nawet sobie nie wyobrażasz...
Pięć minut i pięćset dolarów później:
– Sandy, kochanie? Jak to „kto mówi”? Bart mówi! Bart Chest... Tylko się nie rozłączaj! Masz okazję zarobić milion, słodki melonik, pewne jak w banku. Jak to czego chcę? Chcę pożyczyć od ciebie...
Piętnaście minut, sześć rozmów i cztery tysiące pięćset dwadzieścia dolarów później Bart Chester wyskoczył z apteki jak z procy w sam raz, by zobaczyć, jak taca chowa się, a okrągły otwór zasklepia. Rakieta kosmiczna znów była lśniąca i gładka.
Eloise oczywiście znikła bez śladu. Bart już o niej nie pamiętał.
Tłumy rozlewały się po ulicy, choć wszyscy nadal byli bardzo ostrożni i nie włazili pod konstrukcję. Korek zablokował aleję od końca do końca. Kierowcy i pasażerowie siedzieli na dachach samochodów, wpatrzeni w machinę. Jakimś cudem udało się podjechać wozom straży pożarnej. Strażacy w gumowych płaszczach stali obok nich, przygryzając wargi i bezradnie kręcąc głowami.
„Muszę się tam dostać, muszę wyprzedzić innych organizatorów”. W głowie Barta Chestera tańczyły wypełnione po brzegi blaty kuchenne. Przepychał się przez tłum, by znów znaleźć się na krawędzi chodnika, kiedy zobaczył, że policja formuje kordon. Tęgi gliniarz w okularach chwycił za rękę chudego chłopaka, wyglądającego, jakby wszyscy się nad nim znęcali. Chester dopadł ich w jednej chwili.
– Przepraszam, przyjacielu, ale tam nie wejdziesz. Mamy wszystkich trzymać z daleka – rzucił grubas przez ramię.
– Panie władzo, ale ja muszę dostać się do środka.
Gliniarz pokręcił głową i Chester nie wytrzymał:
– Posłuchaj, człowieku, ja jestem Bart Chester! No wiesz, Korowód Gwiazd 1954, Cyrk Braci Emery... Ja to produkowałem! A teraz muszę dostać się tam, do środka.
Widać było, że nie zrobił na gliniarzu żadnego wrażenia.
– Posłuchaj, przecież mówię... Pan inspektor! Panie inspektorze, tu jestem. – Machał ręką gorączkowo.
- 1 (current)
- 2
Źródło: Prószyński i S-ka / fot. Prószyński i S-ka
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat