Vesper
– No więc tak wyglądał mój dzień – powiedziałem do mojego współlokatora, Brenta. Znajdowaliśmy się w żałośnie ciasnym mieszkanku przy Henry Street, na trzecim piętrze bez windy. Dzieliłem to lokum z Brentem, jego chłopakiem Laertesem oraz wygodną dla nas nieznajomą imieniem Reba, której właściwie nie widywaliśmy i która – gdyby nie długie włosy, zostawiane przez nią codziennie na ściance kabiny prysznicowej – mogłaby w ogóle nie istnieć.
– Kiepściuchno – rzekł Brent.
– Spuść na nich bomby – odezwał się Laertes z pokoju, który dzielił z Brentem. Grał tam w jakąś grę wideo.
– Nikt niczego nie zbombarduje – odkrzyknął Brent.
– Na razie – odrzekł Laertes.
– Wszystkich problemów nie rozwiążesz bombami.
– No nie – potwierdził Laertes.
– Odpuść sobie bombardowanie. – Brent zwrócił się do mnie cicho, żeby Laertes go nie usłyszał.
– Odpuszczę – obiecałem. – Choć to bardzo kuszące.
– Rozglądasz się już za czymś innym?
– Tak, ale słabo to wygląda – odrzekłem. – W Nowym Jorku panuje stan wyjątkowy. Wszystko się zamyka. Nikt nikogo nie zatrudnia, a robota, którą jeszcze można znaleźć, nie opłaci nam tego. – Wskazałem nasze dziadowskie mieszkanie, trzecie piętro bez windy. – Dobra wiadomość, jeśli można to określić w ten sposób, jest taka, że moja odprawa z füdmüd wystarczy na opłacenie mojej części czynszu przez kilka miesięcy. Może będę niedojadać, ale przynajmniej do sierpnia nie grozi mi bezdomność.
Brent jakby wpadł w zakłopotanie.
– Co? – spytałem.
Sięgnął do pliku listów leżących na kuchennym stole, przy którym siedzieliśmy, i wybrał szarą kopertę.
– Domyślam się, że jeszcze tego nie widziałeś.
Wziąłem od niego kopertę i otwarłem ją. W środku było dziesięć jednodolarowych banknotów oraz kartka, której cała treść brzmiała: Jebać to zadżumione miasto wyprowadzam się, R.
Zerknąłem w stronę pokoju Reby.
– Wyniosła się?
– O ile wcześniej w ogóle tu mieszkała.
– Ona jest duchem z kartą bankomatową – krzyknął Laertes z drugiego pokoju.
– No to wybornie – orzekłem. – Przynajmniej zostawiła należność za ostatni miesiąc. – Rzuciłem na stół kopertę, kartkę i pieniądze i chwyciłem się za głowę. – Taką dostaję nagrodę za niewpisanie waszych nazwisk do umowy najmu. Ale wy zostajecie, tak?
– Właśnie – powiedział Brent. – Skoro o tym mowa…
Spojrzałem na niego przez palce.
– Nie.
– Słuchaj, Ja…
– Nie.
Brent uniósł dłonie.
– Słuchaj, sprawy mają się tak…
– Nieee – zakwiliłem i opuściłem głowę na stół z miłym dla ucha puknięciem.
– Nie dramatyzuj – rzucił Laertes z sypialni.
– To wy chcecie wszystko zbombardować! – krzyknąłem do niego.
– To nie dramat, to rewolucja – odpowiedział.
Popatrzyłem na Brenta.
– Zapewnijcie mnie, proszę, że mnie nie opuszczacie.
– Pracujemy w teatrze. Sam mówiłeś, że wszystko się zamyka. Nie mam żadnych oszczędności, Laertes też, jak ci wiadomo – odrzekł Brent.
– Jestem wręcz komicznie spłukany – potwierdził Laertes.
Brent trochę się skrzywił, po czym dodał:
– Jeśli sprawy potoczą się źle, a na pewno się tak potoczą, nie będzie nas stać, żeby mieszkać tu dalej.
– Dokąd się przeprowadzicie? – spytałem. Z tego, co było mi wiadomo, Brent nie miał rodziny godnej tego miana.
– Zatrzymamy się u rodziców Laertesa w Boulder.
– Mój dawny pokój jest w takim stanie, w jakim go zostawiłem – rzekł Laertes. – I będzie, aż go zbombarduję.
– Żadnych bomb – powiedział Brent, chociaż nie pałał entuzjazmem. Rodzice Laertesa byli konserwatywni i choć na pozór sympatyczni, przy każdej okazji zwracali się do niego imieniem sprzed korekty płci. Takie rzeczy z czasem robią się bardzo upierdliwe.
– Zostajecie – podsumowałem.
– Na razie tak – potwierdził Brent. – Ale jeśli skończą się nam…
– Zostajecie – powtórzyłem bardziej stanowczo.
– Ja mogę zostać – rzucił Laertes z sypialni. – Jebać Boulder.
– No to ustalone. – Wstałem od stołu.
– Jamie…
– Jakoś to urządzimy. – Uśmiechnąłem się do Brenta i poszedłem do swojego pokoju, który był wielkości znaczka pocztowego, lecz przynajmniej był przewiewny i miał skrzypiącą podłogę.
Usiadłem na swoim gównianym jednoosobowym łóżku i westchnąłem. Następnie się położyłem i przez dobrą godzinę wpatrywałem w sufit. Potem znowu westchnąłem i włączyłem telefon.
Na wyświetlaczu czekała na mnie aplikacja füdmüd.
Westchnąłem po raz trzeci i uruchomiłem tę apkę.
Zgodnie z obietnicą założono mi konto dowozicielatora i byłem już tam zalogowany.