Towarzystwo Ochrony Kaiju: przeczytaj fragment powieści sci-fi Johna Scalziego
John Scalzi napisał nietypową, nieco z przymrużenia okiem powieść o wielkich potworach. Przeczytajcie początek książki Towarzystwo Ochrony Kaiju.
John Scalzi napisał nietypową, nieco z przymrużenia okiem powieść o wielkich potworach. Przeczytajcie początek książki Towarzystwo Ochrony Kaiju.
– No więc tak wyglądał mój dzień – powiedziałem do mojego współlokatora, Brenta. Znajdowaliśmy się w żałośnie ciasnym mieszkanku przy Henry Street, na trzecim piętrze bez windy. Dzieliłem to lokum z Brentem, jego chłopakiem Laertesem oraz wygodną dla nas nieznajomą imieniem Reba, której właściwie nie widywaliśmy i która – gdyby nie długie włosy, zostawiane przez nią codziennie na ściance kabiny prysznicowej – mogłaby w ogóle nie istnieć.
– Kiepściuchno – rzekł Brent.
– Spuść na nich bomby – odezwał się Laertes z pokoju, który dzielił z Brentem. Grał tam w jakąś grę wideo.
– Nikt niczego nie zbombarduje – odkrzyknął Brent.
– Na razie – odrzekł Laertes.
– Wszystkich problemów nie rozwiążesz bombami.
– No nie – potwierdził Laertes.
– Odpuść sobie bombardowanie. – Brent zwrócił się do mnie cicho, żeby Laertes go nie usłyszał.
– Odpuszczę – obiecałem. – Choć to bardzo kuszące.
– Rozglądasz się już za czymś innym?
– Tak, ale słabo to wygląda – odrzekłem. – W Nowym Jorku panuje stan wyjątkowy. Wszystko się zamyka. Nikt nikogo nie zatrudnia, a robota, którą jeszcze można znaleźć, nie opłaci nam tego. – Wskazałem nasze dziadowskie mieszkanie, trzecie piętro bez windy. – Dobra wiadomość, jeśli można to określić w ten sposób, jest taka, że moja odprawa z füdmüd wystarczy na opłacenie mojej części czynszu przez kilka miesięcy. Może będę niedojadać, ale przynajmniej do sierpnia nie grozi mi bezdomność.
Brent jakby wpadł w zakłopotanie.
– Co? – spytałem.
Sięgnął do pliku listów leżących na kuchennym stole, przy którym siedzieliśmy, i wybrał szarą kopertę.
– Domyślam się, że jeszcze tego nie widziałeś.
Wziąłem od niego kopertę i otwarłem ją. W środku było dziesięć jednodolarowych banknotów oraz kartka, której cała treść brzmiała: Jebać to zadżumione miasto wyprowadzam się, R.
Zerknąłem w stronę pokoju Reby.
– Wyniosła się?
– O ile wcześniej w ogóle tu mieszkała.
– Ona jest duchem z kartą bankomatową – krzyknął Laertes z drugiego pokoju.
– No to wybornie – orzekłem. – Przynajmniej zostawiła należność za ostatni miesiąc. – Rzuciłem na stół kopertę, kartkę i pieniądze i chwyciłem się za głowę. – Taką dostaję nagrodę za niewpisanie waszych nazwisk do umowy najmu. Ale wy zostajecie, tak?
– Właśnie – powiedział Brent. – Skoro o tym mowa…
Spojrzałem na niego przez palce.
– Nie.
– Słuchaj, Ja…
– Nie.
Brent uniósł dłonie.
– Słuchaj, sprawy mają się tak…
– Nieee – zakwiliłem i opuściłem głowę na stół z miłym dla ucha puknięciem.
– Nie dramatyzuj – rzucił Laertes z sypialni.
– To wy chcecie wszystko zbombardować! – krzyknąłem do niego.
– To nie dramat, to rewolucja – odpowiedział.
Popatrzyłem na Brenta.
– Zapewnijcie mnie, proszę, że mnie nie opuszczacie.
– Pracujemy w teatrze. Sam mówiłeś, że wszystko się zamyka. Nie mam żadnych oszczędności, Laertes też, jak ci wiadomo – odrzekł Brent.
– Jestem wręcz komicznie spłukany – potwierdził Laertes.
Brent trochę się skrzywił, po czym dodał:
– Jeśli sprawy potoczą się źle, a na pewno się tak potoczą, nie będzie nas stać, żeby mieszkać tu dalej.
– Dokąd się przeprowadzicie? – spytałem. Z tego, co było mi wiadomo, Brent nie miał rodziny godnej tego miana.
– Zatrzymamy się u rodziców Laertesa w Boulder.
– Mój dawny pokój jest w takim stanie, w jakim go zostawiłem – rzekł Laertes. – I będzie, aż go zbombarduję.
– Żadnych bomb – powiedział Brent, chociaż nie pałał entuzjazmem. Rodzice Laertesa byli konserwatywni i choć na pozór sympatyczni, przy każdej okazji zwracali się do niego imieniem sprzed korekty płci. Takie rzeczy z czasem robią się bardzo upierdliwe.
– Zostajecie – podsumowałem.
– Na razie tak – potwierdził Brent. – Ale jeśli skończą się nam…
– Zostajecie – powtórzyłem bardziej stanowczo.
– Ja mogę zostać – rzucił Laertes z sypialni. – Jebać Boulder.
– No to ustalone. – Wstałem od stołu.
– Jamie…
– Jakoś to urządzimy. – Uśmiechnąłem się do Brenta i poszedłem do swojego pokoju, który był wielkości znaczka pocztowego, lecz przynajmniej był przewiewny i miał skrzypiącą podłogę.
Usiadłem na swoim gównianym jednoosobowym łóżku i westchnąłem. Następnie się położyłem i przez dobrą godzinę wpatrywałem w sufit. Potem znowu westchnąłem i włączyłem telefon.
Na wyświetlaczu czekała na mnie aplikacja füdmüd.
Westchnąłem po raz trzeci i uruchomiłem tę apkę.
Zgodnie z obietnicą założono mi konto dowozicielatora i byłem już tam zalogowany.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat