Towarzystwo Ochrony Kaiju: przeczytaj fragment powieści sci-fi Johna Scalziego
John Scalzi napisał nietypową, nieco z przymrużenia okiem powieść o wielkich potworach. Przeczytajcie początek książki Towarzystwo Ochrony Kaiju.
John Scalzi napisał nietypową, nieco z przymrużenia okiem powieść o wielkich potworach. Przeczytajcie początek książki Towarzystwo Ochrony Kaiju.
ROZDZIAŁ 2
– Dzień dobry, dziękujemy za złożenie zamówienia w füdmüd – zwróciłem się do faceta, który otworzył drzwi absurdalnie wręcz ładnego mieszkania w nowiuteńkim apartamentowcu. Konsjerż mnie wpuścił, bo wiedział, że ma się zjawić kurier, a nie, dajmy na to, złodziej.
– Mam na imię Jamie i jestem dowozicielatorem. Realizując swoją pasję, przywiozłem panu… – spojrzałem na telefon –
…sajgonki z kurczakiem i jajkiem wegańskim z siedmioma przyprawami. – Wyciągnąłem torebkę w stronę faceta.
– Każą panu mówić coś takiego? – zapytał, biorąc jedzenie.
– Każą – potwierdziłem.
– Ta praca nie jest pańską pasją, prawda?
– Nie jest.
– Rozumiem. To zostanie między nami.
– Dziękuję. – Odwróciłem się, żeby odejść.
– Mam nadzieję, że znajdzie pan miecze samurajskie.
Zatrzymałem się w pół obrotu.
– Proszę?
– Przepraszam, żart środowiskowy – rzekł facet. – Słowo dowozicielator pochodzi z Zamieci. Z książki Neala Stephensona. Bohater to kurier, który ma samurajskie miecze. Zapomniałem, jak się nazywał.
Znów stałem z nim twarzą w twarz.
– Dzięki – powiedziałem. – Dowożę jedzenie już od pół roku, a pan jako pierwszy złapał to nawiązanie. Jako jedyny.
– To przecież dość oczywiste.
– Tak by się mogło wydawać, nie? To w końcu współczesny klasyk. Ale nikt tego nie łapie. Po pierwsze, nikt się niczym nie interesuje. – Wykonałem zamaszysty gest, jakbym chciał wskazać całą tę drobnomieszczańską Lower East Side, może nawet wszystkie pięć wielkich dzielnic Nowego Jorku. – Po drugie, jeśli już ktoś zdobywa się na komentarz, myśli, że to nawiązanie do Terminatora.
– Szczerze mówiąc, to właśnie jest nawiązanie do Terminatora.
– Jaaasne. Ale żyje już własnym życiem.
– Chyba trafiliśmy na pańską prawdziwą pasję – stwierdził facet.
Uświadomiłem sobie nagle, jak bardzo ekspresyjna jest moja mowa ciała, pewnie dlatego, że – podobnie jak on – miałem na twarzy maseczkę. Nowy Jork był miastem dotkniętym zarazą w kraju dotkniętym zarazą, a potencjalna szczepionka wciąż przechodziła podwójnie ślepą próbę gdzieś daleko od nas.
– Przepraszam – powiedziałem. – Na pewnym etapie życia miałem napisać doktorat z literatury utopijnej i dystopijnej. Jak się pan zapewne domyśla, Zamieć należy do tej drugiej kategorii. – Skinąłem głową i ponownie się odwróciłem, żeby odejść.
– Zaraz – rzucił za mną ten gość. – Jamie… Gray?
O Boże, odezwał się mój mózg. Po prostu idź sobie. Wyjdź stąd i nie przyznawaj się nikomu, że ktoś dowiedział się o twojej dowozicielatorskiej hańbie. Tak mówił mózg, lecz ciało znowu się odwracało, ponieważ jesteśmy jak szczenięta, którym wpojono odruch odwracania się na dźwięk naszego imienia.
– Zgadza się – potwierdziłem. Słowa same wyskoczyły ze mnie, a brzmiały tak, jakby mój język rozpaczliwie próbował przypomnieć sobie całe zdanie.
Facet uśmiechnął się, odłożył torebkę z jedzeniem, cofnął się o krok, żeby stworzyć dystans społeczny, i zdjął maseczkę, bym mógł zobaczyć jego twarz. Potem znowu ją założył.
– Jestem Tom Stevens.
Mój mózg zaczął gorączkowo przeszukiwać pierwotny LinkedIn mojej pamięci, usiłując dociec, skąd znam tego człowieka. On sam nie był pomocny. Uważał się pewnie za taką indywidualność, że powinienem od razu go sobie przypomnieć. Nie był aż tak charakterystyczny, a jednak…
– Tom Stevens, który spotykał się z Iris Banks, która przyjaźniła się z moim współlokatorem Diegiem, kiedy mieszkałem przy South Kimbark tuż nad Pięćdziesiątą Trzecią Ulicą, i który czasem przychodził na nasze imprezy.
– Wszystko się zgadza.
– Studiowałeś ekonomię.
– Prawda. Chyba nie masz mi za złe. Nie byłem orłem jako student.
– Ale… – wskazałem gestem ładne mieszkanie w nowiuteńkim apartamentowcu – …dobrze na tym wyszedłeś.
Powiódł wzrokiem po mieszkaniu, jakby dopiero teraz je zauważył, gnojek.
– Chyba dobrze. Swoją drogą pamiętam, jak na jednej z tych imprez gadałeś z kimś o swoim doktoracie.
– Wybacz – powiedziałem. – Często mówiłem o tym na imprezach.
– To żaden problem – zapewnił mnie Tom. – To znaczy… Dzięki temu przeczytałem Zamieć. Masz wpływ na ludzi.
Uśmiechnąłem się na te słowa.
– Dlaczego rzuciłeś studia doktoranckie? – zapytał mnie Tom, gdy następnym razem dostarczyłem mu jedzenie. Tym razem był to zestaw etiopski z mieszanym mięsem i indżerą.
– Przechodziłem kryzys ćwierć życia – odparłem. – A raczej kryzys dwudziestoośmiolatka, czyli to samo, tylko nieco później.
– Rozumiem.
– Widziałem, jak różni znajomi, ludzie tacy jak ty, bez urazy…
Tom uśmiechnął się szeroko pod maseczką. Poznałem to po zmarszczkach w kącikach oczu.
– Bez.
– Widziałem, jak oni żyją na całego, robią karierę, jeżdżą na wakacje, poznają kapitalnych ludzi. A ja przesiadywałem w Hyde Parku, zawsze w towarzystwie tych samych szesnastu osób, mieszkałem w gównianym mieszkaniu, czytałem książki i przekonywałem studentów, że muszą, po prostu muszą oddać prace zaliczeniowe w terminie.
– Myślałem, że lubisz czytać książki.
– Lubię, ale jeśli czytasz tylko dlatego, że musisz, sprawia to znacznie mniej frajdy.
– Ale jeśli zrobisz doktorat, będziesz mógł zostać profesorem.
Prychnąłem.
– Masz bardziej optymistyczną wizję akademickiego światka niż ja. Do końca życia męczyłbym się jako adiunkt.
– Tak źle to wygląda?
Wskazałem jedzenie, które mu przywiozłem.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat