Kilka godzin na planie „24”
Szybkość, z jaką najnowsza odsłona przygód Jacka Bauera trafia na polskie ekrany telewizyjne, jest godna pochwały. Tym większej, że stacja FOX, świadoma naszej atencji do tego tytułu, zaprosiła Hatak na plan serialu do Londynu. No, niestety nie całą redakcję. Wiem, że niektórzy Hatakowcy nigdy mi nie wybaczą, iż z racji funkcji to ja się tam wybrałem, ale starałem się godnie reprezentować firmę.
Szybkość, z jaką najnowsza odsłona przygód Jacka Bauera trafia na polskie ekrany telewizyjne, jest godna pochwały. Tym większej, że stacja FOX, świadoma naszej atencji do tego tytułu, zaprosiła Hatak na plan serialu do Londynu. No, niestety nie całą redakcję. Wiem, że niektórzy Hatakowcy nigdy mi nie wybaczą, iż z racji funkcji to ja się tam wybrałem, ale starałem się godnie reprezentować firmę.
Z wyprawy nie mogłem przywieźć żadnych zdjęć czy autografów, ale mam kilka fajnych wspomnień (z Jackiem i bez Jacka), więc czas się nimi podzielić.
W nieznane
W dniu, w którym zjawiłem się na planie (w gronie kilkunastu dziennikarzy z całego świata), właśnie kończono zdjęcia do ósmego odcinka. Czyli byli równo w dwóch trzecich roboty. Serial (bo to nie tyle nowy sezon, co osobny miniserial będący kontynuacją tamtego ośmiosezonowca) ma bowiem dwanaście odcinków, które tempem, napięciem i emocjami dorównują najlepszym dobom z Jackiem Bauerem, jakie przeżyliśmy do tej pory – piszę to z perspektywy obejrzenia dwóch pierwszych odcinków.
Już sama wyprawa trochę przypominała pełne zaskoczeń życie ludzi tajnych służb. Przechodząc przez bramkę na Okęciu, jeszcze nie wiedziałem ani gdzie, ani kiedy dokładnie, ani co zobaczę, czy z kim porozmawiam. Dostałem bilety na samolot i adres hotelu, w którym miałem się zatrzymać. I żadnych szczegółów, co będzie się działo na miejscu. Dopiero na niespełna godzinę przed wylotem przyszedł mail z informacją, o której mam czekać w hotelowym lobby na autobus na plan i z kim będzie można porozmawiać na miejscu. Okazało się, że obok samego Kiefera Sutherlanda dostępni mają być: Mary Lynn Rajskub (najdłużej towarzysząca Jackowi w przygodach analityczka Chloe), William Devane (wracający po kilku sezonach przerwy do fabuły James Heller, aktualnie prezydent USA) i Tate Donovan (debiutujący w świecie Day Break jako Mark Boudreau, mąż dawnej ukochanej Jacka). Czyli nieźle. Uspokoiłem się i zagłębiłem w ich biografiach, czekając na samolot. Uspokoiłem nie tylko dlatego, że już wiedziałem, co jutro będę robił, ale też dlatego, że przeszedłem bramkę na lotnisku...
Z dowodem
Już tłumaczę. Świat Jacka Bauera to nieustanne zagrożenie, pośpiech i niepewność. I jakoś podczas tego wyjazdu (może to kwestia autosugestii) też tak miałem. Najpierw odbierając bilet. Bo miesiąc temu skończył mi się paszport. Nie miałem jeszcze czasu wyrobić sobie nowego, a gdy pojawił się ten wyjazd, pomyślałem – Londyn, spoko. Przecież tam można na dowód.
I jestem na lotnisku. Automat, w którym próbuję się odprawić, nie chce czytać mojego dowodu. No to do stanowiska British Airways, staję w jednym z dwóch sporych ogonków i ze zdziwieniem widzę, że i te kilka osób przede mną, i wszystkie w drugiej kolejce mają w rękach paszporty. I nagle mrozi mnie myśl – a jeśli coś mi się pomieszało? A jeśli na dowód to można do Irlandii, a tu trzeba paszport? Nie jest fajnie. Przyglądam się dalej tym ludziom z coraz większym niepokojem, ale nagle zaczynam dostrzegać, że oni obok tych paszportów mają jeszcze jakieś papiery, wszystkie w takich samych kolorach, niektórzy pokazują sobie w paszportach jakieś wizy. Znaczy, to jakaś zorganizowana grupa wycieczkowa, która w Londynie przesiada się i leci gdzieś dalej. Uff. Acz gdy przychodzi moja kolej, podchodzę do pana z taką niepewnością... Ale spoko – sprawdził dowód, dał bilet na samolot – lecę. Druga runda była już na Heathrow, gdzie stanąłem w kolejce po przylocie i tam znowu zobaczyłem – tym razem w ponad setce rąk – same paszporty. I widzę, jak ludzie podchodzą do tych stanowisk, tam skanują im odciski palców i dopiero przepuszczają dalej. A ja z takim małym plastikowym dowodem... Myślę sobie, jak stąd mnie cofną, to będą jaja, bo bilet powrotny mam na pojutrze. Wreszcie moja kolej. Podchodzę z duszą na ramieniu, podaję dowód – pan patrzy na dowód, patrzy na mnie i... macha ręką.
[image-browser playlist="584118" suggest=""]
Plan
I jestem. "London, Baby" (choć to z innego serialu). Już w zasadzie wieczór, więc niewiele można, ale następnego dnia wolne przedpołudnie, więc tradycyjna kurtuazyjna wizyta w Forbidden Planet (i drobne zakupy branżowe), spacer, a potem już do hotelu i czekamy na transport na plan. Sympatyczne panie z FOX zapraszają do autokaru, po drodze odbierając zobowiązania, że jakby co, to wszystko jest top secret i zachowamy w tajemnicy wszystko, co sobie zażyczą. Bo jak nie, to przyjdzie Jack Bauer i nas zje. I od razu pierwsza tajemnica – dokładne położenie studia, w którym kręcą. Można napisać, że w Zachodnim Londynie. To i tak piszę. Duża postindustrialna przestrzeń, częściowo w ruinie, częściowo zaadaptowana na nowoczesne filmowe studio. Mnóstwo samochodów, przyczep mieszkaniowych, vanów z technikami, piętrus z cateringiem, wszędzie kable, ludzie i – oczywiście – londyński deszczyk. Ot, prawdziwy, funkcjonujący plan serialu podczas zdjęć. Wprowadzają nas do bocznego budynku na drugie piętro i każą czekać. Plan jest taki, że najpierw ma przyjść Mary Lynn, bo ona jest już po zdjęciach, potem, wykorzystując chwilę spokoju na planie, mamy obejrzeć dwie scenografie (londyńską siedzibę CIA i apartament prezydencki, w którym podczas wizyty zatrzymał się prezydent), a następnie w wolnych chwilach pomiędzy zdjęciami mają wpaść i pogadać z nami pozostali aktorzy.
Oczywiście każdy plan funkcjonuje tylko do pierwszego zderzenia z rzeczywistością. Oto okazuje się, że na Mary Lynn trzeba będzie trochę poczekać. To może chodźmy na plan. Sympatyczna pani opiekunka odczytuje z kartek przygotowane wcześniej ciekawostki – ileż tu ich pracuje, jak stare są te budynki, że kręcą z przerwami na weekendy, że gdy skończą ten serial, to ekipa techniczna praktycznie od razu i niemalże w komplecie przenosi się do prac nad następnym Bondem. Przebiegamy w deszczu do następnego budynku i wchodzimy na plan siedziby CIA. Jest fajny, mroczny korytarz z wielkim znakiem CIA na ścianie, a za nim główne pomieszczenie – stanowiska komputerowe, schody na pięterko, kilka gabinetów za szklanymi ścianami, monitory włączone pokazują, jakby ktoś coś dekodował czy śledził przemieszczanie się obiektów na mapie, a na jednej ze ścian wisi duży, płaski telewizor wyświetlający wiadomości SKY NEWS. Tyle zobaczyłem w przeciągu niespełna minuty, bo nagle wpada druga pani i mówi, że musimy wracać, bo jest już Mary Lynn. Więc wracamy, ale wcześniej jest nam obiecane, że jeszcze tu potem wrócimy.
[image-browser playlist="584119" suggest=""]
Rozmowy
I faktycznie – Mary Lynn już czeka. Jest sympatyczna, wyluzowana (właśnie wróciła z kilkudniowych wakacji z rodziną we Włoszech) i chętnie opowiada o serialu i nie tylko. Wywiad z nią będziecie mogli przeczytać w piątek 9 maja w "Dzienniku – Gazecie Prawnej". Skoro tego dnia skończyli zdjęcia do ósmego odcinka, to by znaczyło, że przynajmniej do tego miejsca Chloe żyje. Podobnie jak postacie pozostałych aktorów, z którymi miałem okazję porozmawiać...
No właśnie. Po wyjściu Chloe mija kilkanaście minut i pojawiają się razem panowie Devane i Donovan. Okazało się, że już po zdjęciach. Są weseli, w dresach, chętnie dzielą się anegdotami z planu i nie tylko. Ten wywiad będzie tu, na Hataku, a by podkręcić Waszą ciekawość, powiem, że Williama Devane'a spytałem m.in. o jego inne kreacje prezydentów USA, również tę w Gwiezdnych wrotach.
Jako ostatni, oczywiście, sam Kiefer. Nie napiszę, że Jack Bauer, bo w rozmowie z nami w ogóle nie wszedł w rolę brutalnego twardziela. Wręcz przeciwnie. Zresztą to nawet będziecie mogli usłyszeć – w mojej audycji "Człowiek z popkultury" w radiu PIN, w dniu polskiej premiery tego serialu (10 maja) wyemituję duże fragmenty tych wywiadów. A zapis tego z Kieferem będzie częściowo tu, na Hataku, a częściowo w przyszłotygodniowej Gazecie TV w "Gazecie Wyborczej".
[image-browser playlist="584120" suggest=""]
CIA
I tyle o wywiadach. Mocno ich nie chcę spoilerować, bo będą osobno, ale wizyta na planie to atrakcja wyłącznie tego tekstu. Bo po rozmowie z Kieferem wreszcie jeszcze raz idziemy na plan. I okazuje się, że siedziby CIA już tak dobrze nie pooglądamy. Bo ciemno. Zdjęcia na ten dzień były skończone i pogaszono reflektory. Jedyne światła biją z monitorów komputerów i dużego telewizora na ścianie. Cóż... Chodzenie po takim planie w ciemnościach też ma swój urok, choć trzeba jeszcze bardziej uważać na kable na podłodze. Mimo wszystko obejrzeliśmy sobie gabinet Steve'a Navarro, szefa placówki, czy pokój przesłuchań, który zobaczycie już w pierwszym odcinku. Można nawet na moment było usiąść na przyśrubowanym do podłogi metalowym krześle, na którym przecież zasiadł sam... (i to by się już chyba zaliczało do spoilerów). Wychodząc, zerkam raz jeszcze na telewizor ze SKY NEWS i zamieram. Wcześniej patrzyłem na niego kilka razy i byłem przekonany, że nie jest to jakaś kilkunastosekundowa czy nawet minutowa pętla z wiadomościami pod serialową fabułę – bo było rozmaicie: i newsy, i studio, i relacje. Stwierdziłem więc, że to może nawet po prostu normalnie włączony telewizor i sobie lecą wiadomości. Co tylko dowodzi mej naiwności. Bo to jednak była pętla. Tylko znacznie dłuższa i bardziej różnorodna. A stwierdziłem to dopiero, gdy nagle na ekranie pojawił się poważny starszy pan z podpisem "Premier Wielkiej Brytanii". I rozpoznałem w nim... Stephena Fry (w serialu pojawia się w drugim odcinku).
Hotel
Ciemności z CIA odbijamy sobie na drugim planie, który znajdował się w tej samej hali, ale dziesięć metrów dalej. To bodajże siedmiopokojowy luksusowy apartament prezydencki, w którym podczas wizyty w Londynie zatrzymał się prezydent Heller. Mnóstwo antyków, specjalnie zakupione do serialu dywany, żyrandole, stoły. Po planie uwija się kilkunastu speców od scenografii, którzy już przygotowują go na następny dzień. Najwyraźniej miała to być scena jakiejś narady, bo ustawiano na wielkim stole szklanki obok już rozłożonych teczek z nadrukiem "Top Secret" (nie, nie zajrzałem. Pewnie i tak były puste). Za to w jednym z pokojów na stojącym z boku krzesełku reżyserskim widzę otwarty scenariusz do jednego z odcinków... Ale przecież podpisałem zobowiązanie, że niczego nie będę dotykał na planie. Więc nie dotykam. Najciekawszym elementem tego planu jest – paradoksalnie – to, co było za oknami. Bo apartament ma okna na obie strony i tam jest Londyn. Wyobraźcie sobie wysoką na cztery-pięć metrów i długą na kilkanaście fototapetę z centrum Londynu. Czy w zasadzie hiperrealistyczny obraz, bo to nie było zdjęcie, tylko ręczna robota. Ot, chodziło o to, by podczas scen w hotelowych pokojach za oknem był Londyn. Po jednej i po drugiej stronie. A właściwie jeszcze lepiej. Bo po tej stronie, gdzie było centrum – z London Eye i Big Benem – ta tapeta jest dwustronna. Po jednej stronie widać centrum w dzień, a po drugiej – w nocy. I kiedy fabuła doszła do odcinków nocnych, po prostu odwrócono tę wielką płachtę na drugą stronę. I jeszcze jedna ciekawostka: narysowany Big Ben nie ma wskazówek na zegarze. Gdy pytam dlaczego, szef scenografów odpowiada, że wstawiają je potem cyfrowo w postprodukcji, by godzina dokładnie zgadzała się z tą w fabule.
Powrót
I to w zasadzie tyle. Koniec wycieczki, powrót do hotelu i spać, bo na planie spędziliśmy sporą część wieczoru. A następnego dnia rano jeszcze trochę prywatnej akcji w stylu Day Break, czyli jak się wyrobić, gdy zegar nieubłaganie tyka. Bo samolot do Warszawy miałem 7.35. Policzyłem więc, że wstanę o 5.00 (to tyle w temacie, że życie dziennikarza to sama słodycz), w kwadrans będę w metrze, jazda na lotnisko to jakieś czterdzieści pięć minut, czyli będę na 6.00, spokojnie się odprawię i do domu. Wszystko się zgadzało do momentu podejścia do stacji metra. Tam przywitały mnie bowiem zamknięte kraty. Kto by się spodziewał, że londyńskie metro nie jeździ o 5.00? Okazało się, że pierwszy pociąg będzie 5.50. Co oznaczało, że znajdę się na lotnisku równo godzinę przed odlotem. Z Mayfair, gdzie nocowałem, nie ma autobusów na Heathrow, a londyńska taksówka na lotnisko to coś, co całkowicie przerasta mnie finansowo. Cóż więc robić? Spokojnie czekać, jechać, a potem biec. I wiem, że osoby znające mnie ciut lepiej nie są w stanie wyobrazić sobie mnie w biegu, ale naprawdę przemieszczałem się przez lotnisko nadzwyczaj szybkim krokiem (a terminal 3 nie jest blisko pętli metra). Zdążyłem. Do oprawy i przekazania walizki dotarłem na dwie minuty przed wyświetlanym tam komunikatem, że bagaż należy oddać czterdzieści pięć minut przed odlotem. Potem pędem przez prześwietlarkę, w kiosku szybkie zakupy (kanapka, woda i nowy numer "Doctor Who Adventures" dla juniora) i już. Byłem ostatni, ale zdążyłem. Czyli wszystko się dobrze skończyło. To pewnie jak u Jacka Bauera. Ale przy następnym sezonie wyślę już chyba kogoś młodszego.
[image-browser playlist="584121" suggest=""] Jack Bauer powraca! Polska premiera "24: Jeszcze jeden dzień" zaplanowana jest na 10 maja w FOX.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat