Martwe zło – początki kultowej serii
W cieniu, coraz większej popularności serialu Sama Raimiego, wracamy do źródeł Martwego Zła. Skąd się wzięło i kiedy szturmem zdobyło świat grozy? Wspominamy.
W cieniu, coraz większej popularności serialu Sama Raimiego, wracamy do źródeł Martwego Zła. Skąd się wzięło i kiedy szturmem zdobyło świat grozy? Wspominamy.
Film Raimiego nieco mniej dosłownie (wszak u Cravena sen przynosił bohaterom śmierć) unurzany jest w klimacie sennego koszmaru, w którym straszy każde drzewo, a obecność rożnego rodzaju demonów nie jest niczym nowym. Czuwa nad tym wszystkim duch psychoanalizy. Martwe zło przypomina momentami klimat analizy Bruno Bettelheima, który właśnie podług wykładni Freuda zinterpretował bajkę o Czerwonym Kapturku. Również tam mieliśmy scenerię mrocznego lasu, który przeraża, ale i pełen jest pokus. W Martwym źle ten zakręcony świat osiągnął apogeum w fallicznej kreacji drzewa, które gwałci jedną z bohaterek. Mimo wszystko Raimi bardzo sprawnie i lekko operuje freudowską symboliką, wplatając ją w konwencję kina rozrywkowego, dzięki czemu znakomicie podkreśla wszelkie mroczne niuanse filmu.
A jest ich niemało. Mimo sporej dawki czarnego humoru pierwsza część trylogii to najprawdziwszy shocker, który widownię mógł nieźle przerazić. Lepszego debiutu dla młodego reżysera nie sposób sobie wyobrazić. Raimi, obdarzony wielką wyobraźnią i sporymi umiejętnościami technicznymi jak na początkującego twórcę, nakręcił film, który zachwyca pomysłowością nawet dziś. Szczególną uwagę zwraca sama praca kamery, która w Martwym źle zachowuje się niczym żywy organizm, nie jest jedynie biernym obserwatorem wydarzeń. Zatacza kręgi wokół bohaterów, gwałtownie przyspiesza, aby potem nagle zwolnić czy spojrzeć na miejsce wydarzeń pod nietypowym kątem. Dzięki tym odautorskim zabiegom Martwe zło to z jednej strony znakomity slasher i film już teraz będący klasyką gatunku, z drugiej zaś właśnie znakomity metafilm i slasher postmodernistyczny, który ujawnia gatunkowe szwy i w świadomy sposób bawi się konwencją. Ten narracyjny dualizm zaowocował niezwykle zabawnym paradoksem: scen gore w filmie jest bardzo dużo, są zdecydowanie wyraziste, ale przy tym również zabawne i pokazane z przymrużeniem oka. Raimi bardzo wyraźnie podkreślał swoje zamiłowanie do parodii i groteski, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jego debiut reżyserski musi wpasować się w znacznie szersze gusta, aby być zauważonym, a grubymi nićmi szyta parodia niekoniecznie mogłaby mu to zapewnić. Kiedy jednak pierwsza część Martwego zła okazała się wielkim sukcesem komercyjnym i artystycznym, wiedział, że może pozwolić sobie na większą swobodę twórczą.
W taki oto sposób fani reżysera doczekali się sequelu Martwego zła, który już w całości i od początku obmyślany był jako pastisz, w którym estetyka i ikonografia kina grozy były jedynie umowną formą. Więcej czarnego humoru, więcej gore, więcej dopracowanych efektów specjalnych – tak w skrócie można podsumować drugą odsłonę znanej i lubianej historii, która tak naprawdę jest... wariacją na temat pierwszej. Bardzo łatwo w „dwójce” dopatrzeć się wielu podobnych motywów, rozwiązań i nieco bardziej ugrzecznionego klimatu znanego z debiutu reżysera. Jak to najczęściej bywa, wielkie pieniądze niosą za sobą również większą cenzurę. Evil Dead II miało się sprzedać, konieczne więc były pewne cięcia i ograniczenia, które stanowiły o nieco anarchicznym uroku pierwszej części, która ze względu na swoją formę wylądowała na osławionej w latach 80. brytyjskiej liście video nasties, grupującej najbardziej obrazoburcze i wulgarne filmy wydane na nośniku VHS.
O ile "dwójka" była jeszcze stosunkowo wierna oryginałowi i nadal podtrzymywała jej ducha swawoli twórczej, o tyle "trojka" wprowadzała nas już w zupełnie inny świat.
Gdy w 1992 roku wydana została Army of Darkness, zamykająca przygody Asha, jasne było, jak daleką drogę przebył Sam Raimi od premiery swojego wybuchowego debiutu. Ostatnia część najbardziej odchodziła od mrocznego klimatu "jedynki" na rzecz jeszcze grubszymi nićmi szytej parodii. Ash, walczący z Demonami tym razem w czasach średniowiecznej Anglii, bardziej przypominał szalonych członków Monty Pythona w latach ich najlepszych skeczów czy zakręcony klimat parodii Mela Brooksa niż siebie samego z poprzednich części. Trudno nazwać to mimo wszystko wadą filmu, wszak Raimi nadal nie stępił ostrza swojego charakterystycznego poczucia humoru - potrafił kręcić krwawe sceny (chociaż już nie tak wyraziste), a jedyne, co się zmieniło, to ich forma. Więcej było tu już parodii (nieskończona liczba wspaniałych one-linerow) niż rzeczywistego slashera, ale mimo znacznych różnic wszystkie trzy części zbudowały prawdziwie kultową trylogię. Za jej sukcesem stała cała rzesza ludzi, reprezentowana w zasadzie przez dwóch dobrych kumpli, którzy szczególnie przyczynili się do sławy tej szalonej historii: reżyser Sam Raimi, który w kolejnych latach miał potwierdzić jeszcze nie raz swoje znakomite wyczucie horrorowej estetyki, oraz fantastyczny aktor Bruce Campbell, który w roli Asha sprawdził się znakomicie. Jego prawdziwą twarz mogliśmy zobaczyć szczególnie w drugiej i trzeciej części, kiedy twórcy pozwolili mu na pełną swobodę i wykazanie się szczególnie talentem komediowym. Z powierzonego mu zadania wywiązał się znakomicie. Campbell to prawdziwa twarz całej serii, która stanowi o jej wyjątkowości.
Cieszy fakt, że gdy dziś możemy oglądać serialową kontynuację filmów, widać, iż aktorowi nadal się chce i nadal ma on w sobie to coś. Nie bierze udziału w tej zabawie jedynie po to, aby odcinać kupony od sławy i wrzucić trochę grosza do skarbonki, ale głównie dlatego, że chce, że ten świat wciąż potrafi go fascynować. O bardzo udanej formie serialu świadczy w dużej mierze właśnie taka postawa całej ekipy, nie tylko aktora. Ekipy, która zna się, lubi i współpracuje ze sobą nie pierwszy raz. Dzięki tej szalonej rodzince znowu możemy śledzić mroczne demony, próbując zniszczyć księgę umarłych. Kto by pomyślał, że drobne wydarzenie z życia, jakim było poznanie Tybetańskiej Księgi Umarłych, na tyle zainspiruje Raimiego, że aż postanowi stworzyć swoją własną jej wersję, dopisując do tego resztę pełnej niesamowitości historii. Pełni obaw fani mogli odetchnąć z ulgą - serial wcale nie przynosił wstydu kultowej trylogii, a wręcz przeciwnie: przywrócił jej ducha, zaszczepiając go we współczesnych widzach.
- 1
- 2 (current)
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat