Mroczny Jeździec na drogach Europy
„Ghost Rider 2: Spirit of Vengeance” – na pohybel wszystkim, którzy psioczą z zasady, na przekór malkontentom i maruderom, a nawet ku własnemu, niebywałemu zaskoczeniu, będę bronił tego filmu. Bo choć trochę zabrakło, by film był dobry, to jednak inicjatywa była zacna, pomysł wart docenienia, a obrany kierunek właściwy dla podobnych obrazów. No prawie, ale o tym zaraz.
„Ghost Rider 2: Spirit of Vengeance” – na pohybel wszystkim, którzy psioczą z zasady, na przekór malkontentom i maruderom, a nawet ku własnemu, niebywałemu zaskoczeniu, będę bronił tego filmu. Bo choć trochę zabrakło, by film był dobry, to jednak inicjatywa była zacna, pomysł wart docenienia, a obrany kierunek właściwy dla podobnych obrazów. No prawie, ale o tym zaraz.
Muszę się wam przyznać, że swego czasu podobał mi się „The Punisher” z Thomasem Jane’em i Johnem Travoltą. Dziś właściwie nie potrafię powiedzieć, dlaczego, bo spartaczony był niemożebnie, a gdy ktoś już znał oryginalny komiks Ennisa, na którego motywach film oparto, to dopiero miało prawo zazgrzytać. Niemniej uległem tęsknej wizji Franka Castle na dużym ekranie (nie, nie uznaję wersji z Dolphem L., bo Frank nie miał kostiumu), na premierę poszedłem w koszulce z czachą i bawiłem się dobrze. Ale jak mówi angielskie powiedzonko: Fool me once it’s your fault. Fool me twice it’s mine.
Na „Ghost Ridera” z Nicolasem Cage’em w wersji PG 13 już się nie nabrałem.
[image-browser playlist="603305" suggest=""]©2012 Columbia Pictures
Nie bez powodu przywołuję tutaj te dwa tytuły i zestawiam je ze sobą. „Punisher” i „Ghost Rider” to jedne z mroczniejszych serii komiksowych Marvela. Nie ma tu miejsca na biadolenie Spidermana, nie ma milusiej Fantastycznej Czwórki. Trup ścieli się gęsto, wiele mówi się o demonach – czy to realnych, czy tych rojących się w głowie – a droga do mglistego celu wiedzie ścieżkami potępienia. Nic dziwnego, że Marvel miał problem z ekranizacjami tych opowieści – nie wszystko da się przyciąć do formatu Disneya.
Mimo to próbowali – stąd „Punisher” z Jane’em, stąd pierwszy „Ghost Rider”. Oba nietrafione, oba skrytykowane przez... właściwie wszystkich. I oba wskrzeszane za pomocą fanów... z prawie dobrym skutkiem.
O filmie „Punisher. War Zone”, krwawym, całkiem wiernym, choć od połowy przesadnie groteskowym obrazie Lexi Alexander ze znakomitym Rayem Stevensonem w tytułowej roli zamierzam jeszcze kiedyś napisać, zwłaszcza, że ominął on polskie kina i trafił prosto na DVD. Teraz pozwólcie jednak, że skupię się na „Ghost Riderze”. Bo, uważam, wart jest tego.
„Spirit of Vengeance” to jest i nie jest kontynuacja. Z tego, co udało mi się wyczytać, miał to być restart serii i otwarta droga dla nowego, mroczniejszego Jeźdźca. Nie udało się do końca – producenci zażądali ciągłości i ponownie przydzielili twórcom Nicolasa Cage’a. Co niestety... Ale nie, nie uprzedzajmy faktów.
[image-browser playlist="603306" suggest=""]©2012 Columbia Pictures
Czy trzeba oglądać pierwszy film, by załapać o co chodzi w dwójce? Zupełnie nie, bowiem narodziny Jeźdźca są przedstawione w formie jednej z kapitalnych animowanych wstawek, przerywających normalną narrację. Opowiedziane w ten sposób przez młodego Blaze’a są dokładnie takie, jak być powinny: proste, konkretne, czasem z jajem. Kilka chwil i już jesteśmy w fabule. Prostej, przewidywalnej, ale pasującej do bohatera i do gatunku. Jest szatan, jest Antychryst, są mnisi z karabinami na straży apokalipsy i są... kapitalne nawiązania do „Terminatora”. Naprawdę wszystko byłoby świetne, gdyby tylko troszkę – niedużo – podszlifować dialogi, zmienić odrobinę parę drobnych scen... No i zmienić głównego aktora. Nie chodzi już nawet o to, że Nicholas się przejadł – choć to prawda. Najgorsze jest jednak to, że konsekwentna skądinąd rola jest napisana pod kogoś zdecydowanie młodszego. Pod prawdziwego Blaze’a. I pewne naiwne zachowania, gesty, teksty, które świetnie pasowałyby chociażby do Jensena Acklesa (Supernatural), Cage’owi po prostu nie przystoją i wypadają śmiesznie. Chociażby scena spowiedzi... Poważnie, gdyby tę samą rolę zagrał „Dean”, film miałby nawet szanse na sukces. A na pewno podskoczyłby w rankingach o kilka oczek.
No dobra, ale przecież na ekranie nie zawsze jest Cage. Jest też, a może przede wszystkim, jego płonące alter ego czyli demon Zarathos. I ilekroć on się pojawia, film wspina się na wyżyny. To jest Ghost Rider! Ma w sobie wszystko, czego możemy oczekiwać, jest odpowiednio mroczny, brutalny, groźny. Sceny, gdy się pojawia, wręcz zmuszają, by widz zapomniał o całej reszcie i skupił się tylko na tym, jak demon zemsty radzi sobie z potępionymi. Podobnie jak we wspomnianym wcześniej „Punisherze: War Zone”, gdy twórcy pozwalają wreszcie Jeźdźcowi robić swoje, ten pokazuje prawdziwą brutalną, krwawą i mroczną klasę.
[image-browser playlist="603307" suggest=""]©2012 Columbia Pictures
Poważnie, nawet jeśli w trakcie seansu macie momenty zawahania, nawet jeśli nie uda wam się nałożyć w głowie obrazu Acklesa na Cage’a, warto wytrwać do wielkiego finału, by zobaczyć, co potrafi zrobić demon na drodze. I dlaczego z naszym GR-em nie powinien zadzierać nawet diabeł we własnej osobie.
„Ghost Rider: Spirit of Vengeance” to dobre kino klasy C i traktując je jako takie, możemy się na nim świetnie bawić. Jest nieporównywalnie lepszy od części pierwszej, a dla wejść Jeźdźca warto poświęcić parę złotych na bilet. Ja wiem na pewno, że sprawię sobie wersję DVD i postawię obok „Punishera”. Tego bardziej słusznego.
Bo choć film to jeszcze nie to, to jednak cieszy, że mroczni herosi wciąż walczą o swe mroczne życia.
Jakub Ćwiek – polski autor fantastyki, znany przede wszystkim z bestsellerowej tetralogii "Kłamca", której ostatni tom właśnie trafił na rynek. Z zawodu pisarz, publicysta, copywriter i scenarzysta, hobbystycznie aktor i reżyser teatralny. Znawca i miłośnik popkultury.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat