BigBug - recenzja filmu
BigBug to francuska komedia, w której ludzie zmierzą się ze zbuntowanymi robotami. Czy nowy film reżysera kultowej Amelii oferuje widzom coś ciekawego?
BigBug to francuska komedia, w której ludzie zmierzą się ze zbuntowanymi robotami. Czy nowy film reżysera kultowej Amelii oferuje widzom coś ciekawego?
BigBug to francuska komedia dostępna w serwisie Netflix. Reżyserem produkcji jest Jean-Pierre Jeunet, twórca Amelii, jednego z najbardziej popularnych europejskich filmów romantycznych. Tegoroczny film Jeuneta nie ma jednak nic wspólnego ze słodkim portretem Paryża - tym razem twórca skupia się na motywie buntu maszyn, zaprezentowanym w dodatku w niezwykle estetycznych kadrach.
Nowy film rozgrywa się w 2050 roku i obejmuje w zasadzie kilka, kilkanaście godzin akcji w mieszkaniu głównej bohaterki, Alice. Kobieta jest artystką, która na co dzień żyje bardzo wygodnie w wielkim zrobotyzowanym domu i która jednocześnie z dużą nostalgią wraca do tego, co minione - znajdziemy przy niej rękopisy, wieczne pióra i drukowane książki, będące obecnie rzadkością. Pewnego dnia w posiadłości kobiety, w wyniku pewnego splotu wydarzeń, pojawiają się zupełnie różne charakterami osoby, które za sprawą awarii zostaną w nim zamknięte na dłużej. Szybko okazuje się, że awaria ma głębszą przyczynę, jaką jest pospolite ruszenie robotów - maszyny decydują się zlikwidować gatunek ludzki, a główni bohaterowie będą musieli współpracować ze sobą nie tylko po to, by wydostać się z domu, ale przede wszystkim po to, by przetrwać noc w jednym kawałku.
BigBug to produkcja dopracowana w najmniejszym detalu, jeżeli chodzi o kwestie techniczne. Film absolutnie broni się na płaszczyźnie wizualnej - kadry są przepiękne, schludne i pełne żywych barw, bohaterowie wyglądają wspaniale, począwszy od ubioru, poprzez makijaż aż po detale fryzur. Każdy rekwizyt widoczny na ekranie zdaje się być pieczołowicie ustawiony w należnym sobie miejscu; nic tu nie wygląda na przypadkową kompozycję i podczas seansu dosłownie nie wiadomo, gdzie podziać oczy. Oczywiście, największe wrażenie robi warstwa futurystyczna, którą reprezentują roboty i małe urządzenia - ludzkość 2050 roku ma bowiem w domach masę udogodnień, o których na tę chwilę możemy tylko pomarzyć. Patrzy się na to naprawdę fajnie, z autentycznym zainteresowaniem. Czuć, że twórcy produkcji mają naprawdę bujną wyobraźnię. Fakt, że widzowie również mogą się w niej zanurzyć, daje prawdziwą frajdę. Od pierwszych chwil można dać się oczarować, scenografia trzyma bardzo wysoki poziom.
Jeśli natomiast chodzi o samą fabułę, robi się już gorzej. Film porusza temat buntu maszyn, jednak nie tyle globalnie, co lokalnie - bohaterowie przez cały czas trwania produkcji będą musieli mierzyć się z zagrożeniem, jakie czyha na nich w tym wielkim, interaktywnym domu. Początkowo rzeczywiście taki motyw może utrzymać zainteresowanie, jednak z czasem szybko się wyczerpuje z powodu jednostajności - zarówno w szeregach bohaterów, jak i w samym miejscu akcji. Siódemka osób ma za przeciwników cztery inteligentne roboty, zaś cała gra w kotka i myszkę zajmuje blisko dwie godziny - to trochę długo i w pewnym momencie rzeczywiście czuć nudę. Choć dom Alice wydaje się nieskończenie inspirujący, twórcy nie korzystają z jego potencjału, aby uatrakcyjnić to, co dzieje się na ekranie. Skutkuje to rozwleczonymi scenami, które do samej akcji bieżącej niewiele wnoszą. Produkcja nic by nie straciła, gdyby zdecydowano się zagęścić ruchy - w obecnej formule film jest po prostu za długi i skupienie widza ulatuje mniej więcej w połowie seansu.
Dodatkową przyczyną, która sprawia, że całość wypada słabiej, niż by mogła, jest też kiepskie rozpisanie postaci i niewłaściwe poprowadzenie tematu - choć wątek buntu maszyn mógł być rozwinięty naprawdę ciekawie, tutaj w pewnym momencie robi się po prostu obyczajowo, a super rozwinięte technologie i futurystyczny klimat szybko odchodzą gdzieś w tło. Przez całą produkcję czuć, że chemia między postaciami ludzkimi jest naciągana - choć na wstępie zaprezentowano nam całą różnorodność charakterów, twórcy z tego nie korzystają, przez co w ich wątkach po prostu robi się nudnawo. Nie czuć także wyraźnie niebezpieczeństwa ze strony robotów domowych - owszem, jest to komedia, a maszyny są raczej nieudolne, ale fakt tak pobieżnego rozpisania ich interakcji z ludźmi sprawia, że całość wydaje się nieprzyjemnie płaska w odbiorze. Wszyscy przedstawieni bohaterowie są raczej nieprzekonujący, a ich wątki po prostu wydają się nudne. Nie czuć żadnych iskier, nawet mimo usilnego wprowadzania wątków romantycznych czy rywalizacji o względy.
BigBug to trochę przerost formy nad treścią. Temat - potencjalnie ciekawy, humor - wyrazisty (przynajmniej zanim się wyczerpał), scenografia - absolutnie wspaniała... Jednak całość nie wznosi się powyżej przeciętnego poziomu. Po pierwszej fali zachwytu emocje widza będą stygnąć, ponieważ ta opowieść i ci bohaterowie nie mają w sobie tyle siły, by utrzymać pełne zainteresowanie, a sam pomysł na fabułę - mimo że ta rozgrywa się w przyszłości - wydaje się jakby trochę przestarzały. Ode mnie 6/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat