Blame! – recenzja filmu
Mangi Tsutomu Niheia to gotowy materiał na rewelacyjne wizualnie adaptacje filmowe, do tego ciekawe także pod względem fabularnym. Tym razem mamy okazję obejrzeć film anime pod patronatem Netfliksa, będący adaptacją mangi tego autora pt. Blame!
Mangi Tsutomu Niheia to gotowy materiał na rewelacyjne wizualnie adaptacje filmowe, do tego ciekawe także pod względem fabularnym. Tym razem mamy okazję obejrzeć film anime pod patronatem Netfliksa, będący adaptacją mangi tego autora pt. Blame!
Na początek informacja praktyczna – dwie mangi Tsutomu Niheia są wydawane aktualnie w Polsce. Są to Rycerze Sidonii oraz Blame! właśnie. Za pierwszy tytuł odpowiedzialne jest wydawnictwo Kotori, zaś Blame! ukazuje się w naszym kraju dzięki wydawnictwu J.P.Fantastica. J.P.F. zdecydował się zresztą na wydanie w dwóch wersjach: ekskluzywne, z twardą okładką – to gratka dla tych, którzy zapłacą za tomik wcześniej (a raczej za tomiszcze, ponieważ polskie wydanie do najmniejszych nie należy). Manga uznawana jest za jeden z najlepszych cyberpunkowych japońskich komiksów, nie tylko dzięki intrygującej fabule, ale także rewelacyjnej oprawie graficznej autora.
Za animowaną wersję wyprodukowaną dla platformy Netflix odpowiada studio Polygon Pictures, odpowiedzialne m.in. za inny serial Nefliksa, Ajin, a także za adaptację innej mangi Niheria, wspomnianych już Rycerzy Sidonii. Studio specjalizuje się w animacji komputerowej, a bardzo skomplikowane graficznie mangi to coś dla nich. Blame! to właśnie przykład komiksu powalającego szczegółowością, więc siłą rzeczy tradycyjne zanimowanie tej historii byłoby znacznie trudniejsze. Nie każdemu może podobać się komputerowe anime, ale naprawdę warto tej historii dać szansę.
W odległej przyszłości jest już tylko Miasto. Miasto budują Budowniczowie, a przed zagrożeniami chronią je Safeguardzi. Kłopot w tym, że owym zagrożeniem jest każdy człowiek. Dawno temu świat opanowała zaraza, której skutkiem była utrata przez ludzkość kontroli nad Miastem. Budowniczowie samoczynnie dalej pracują, sprawiając, że aglomeracja miejska rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, składając się z tysięcy poziomów. System Safeguardów za pomocą strażnic i pająko-podobnych robotów eliminuje każdego człowieka, który nie jest nosicielem genu sieciowego, czegoś, co najwyraźniej sprawi, że ludzie znów odzyskają nad Miastem kontrolę. W takim świecie przyszło żyć grupie ludzi, która kryje się w części Miasta, która z nieznanej przyczyny jest ignorowana przez system. Zuru oraz jej nastoletni przyjaciele wyruszają na ryzykowną misję odnalezienia nowego źródła pożywienia, jednak wyprawa kończy się tragicznie – nastolatkowie zostają zaatakowani przez Safeguardów, ale Zuru zostaje niespodziewanie uratowana przez tajemniczego mężczyznę, posiadającego nieznaną jej broń. Przybysz przedstawia się jako Killy, poszukiwacz genu sieciowego. W wiosce dziewczyny rodzi się nowa nadzieja na życie wolne od ukrywania się, ponieważ jest szansa, że pojawienie się Killy’ego pomoże w odzyskaniu kontroli nad Miastem.
Blame! jak na szanujący się cyberpunkowy film powinien przynajmniej odrobinkę poruszać filozoficzne wątki dotyczące ludzkiej natury w świecie przepełnionym cyfrowymi technologiami, ale tym razem postawiono po prostu na akcję – Killy jest bohaterem enigmatycznym do tego stopnia, że widz nawet nie łudzi się, że cokolwiek istotnego on wyjawi. To po prostu wędrowiec, szukający zbawienia świata. Trochę szkoda, że zbanalizowano właśnie tę stronę historii. Zbyt dużo zagadek, zbyt mało odpowiedzi, a zakończenie filmu nie wyjaśnia wiele. Ludzkość nie żyje też zresztą jakoś szczególnie nowocześnie, odkąd utraciła dostęp do wytworów własnej wyobraźni. Jednak sam zarys historii stworzonej przez Tsutomu Niheia wystarczy, aby idea samorozrastającego się Miasta zafascynowała widza. Fabuła jak po sznurku po prostu bez wahania zmierza ku końcowi, nie skręcając w meandry filozofowania. Fani akcji i wybuchów będą usatysfakcjonowani.
Nie czytałam mangowego Blame!, za co pluję sobie teraz w brodę, ponieważ historia przedstawiona w filmie naprawdę wciąga, a wystarczy zapoznać się z opiniami widzów znających oryginał, żeby stwierdzić, iż film to ledwie muśnięcie oryginalnej historii. Inaczej rozłożony jest też nacisk na poszczególne wątki, skupiając się przede wszystkim nie na Killym, a na Zuru oraz mieszkańcach jej wioski. Oczywiście spotkanie mężczyzny nie wywołuje natychmiastowego cudu, a raczej serię nowych problemów. Fabularnie jest co najmniej intrygująco, choć jednak odrobinę przewidywalnie – widz jest pewien, że coś stać się musi, pytanie tylko, w jak wielkiej skali. Za to strona wizualna filmu jest pierwszorzędna – osobną kwestią pozostaje animacja samych postaci, ale Miasto, jego zakamarki, ogromne przestrzenie, niezliczone rury, przełączniki, i milion innych ustrojstw po prostu przytłacza. Tła są przepiękne, wykonane z dbałością o każdą śrubkę. Z kolei animacja ludzi to inna para kaloszy – to chyba najlepiej jak dotąd wykonana animacja w wykonaniu Polygon Pictures – wystarczy porównać z serialem Ajin. Na obronę jednak Ajin ma swój budżet, zapewne znacznie skromniejszy, niż wymuskany wizualnie Blame!. Bohaterowie nie ruszają się tu niczym w zwolnionym lekko tempie, ale to, co wyprawiają ich włosy, dalej ma niewiele wspólnego z grawitacją. Taki szczegół, a wiele psuje. Za muzykę odpowiedzialny jest Yugo Kanno, a jego styl rozpozna każdy widz, który widział już Ajin – kompozytor wciąż lubuje się w kościelnych organach.
Netflix po raz kolejny zaoferował ciekawy film, a warto odnotować, że produkcja spodoba się nie tylko fanom japońskiej animacji. To ciekawa historia, którą warto poznać, niezależnie od poziomu uwielbienia dla anime.
Źródło: zdjęcie główne: Netflix
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat