Bloodshot - recenzja filmu
Bloodshot to pierwsza kinowa adaptacja komiksu od Valiant Comics. Czy na rynku jest miejsce na kolejne uniwersum superbohaterów? Przeczytajcie naszą recenzję.
Bloodshot to pierwsza kinowa adaptacja komiksu od Valiant Comics. Czy na rynku jest miejsce na kolejne uniwersum superbohaterów? Przeczytajcie naszą recenzję.
Ray Garrison to utalentowany żołnierz, który ma piękną żoną. Niestety, pewnego razu źli ludzie ich dopadają i mordują obydwoje. Jednak nasz bohater budzi z się z objęć Śmierci - amerykańska armia sprzedała jego ciało naukowcowi, który udoskonala poległych żołnierzy. Jednym daje nowe, cybernetyczne nogi, innym elektroniczny moduł oddychania, natomiast Rayowi przypada najlepsze ciacho - jego krew wypełniona jest nanobotami (które naprawiają jakiekolwiek obrażenia ciała i organów), dzięki którym staje się prawdziwym superbohaterem - jest niezniszczalny i supersilny. Dodaj do tego jego wcześniejsze mordercze umiejętności i otrzymujemy najlepszą maszynę do zabijania. Pierwszy cel: zabójca jego żony. Tylko że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Co jest rzeczywistością, a co zwykłym oprogramowaniem w głowie Raya?
Pierwszy komiks z bohaterami Valiant ukazał się na amerykańskim rynku w 1991 roku, a debiut Bloodshota odbył się rok później. Polscy czytelnicy niestety przez lata nie mieli okazji poznania tego bohatera - krajowe TM-Semicwydawało zeszyty z Marvela, DC, Dark Horse i Image Comics. W USA historie z uniwersum Valiant cieszyły się powodzeniem i oprócz bohatera tej recenzji pozwalały na śledzenie takich komiksów jak X-O Manowar, Quantum i Woody, grupa Harbinger, Archer oraz Armstrong, Rai, Shadow Man, Turok (dwa ostatnie tytuły być może kojarzycie, dzięki bardzo popularnym produkcjom z Nintendo 64 oraz kolejnych konsol) oraz inne. Autorzy Valiant Comics nie tworzyli swoich opowieści, bazując na utartych schematach niczym konkurencyjny Marvel czy DC. Podobnie jak w Image Comics autorzy mogli pozwolić sobie na większą inwencję twórczą oraz stworzyć bohaterów na miarę naszych czasów. Oczywiście rządy gigantów branży komiksowej nie były zagrożone i przez lata Valiant zagarniał tylko mały procent rynku (w międzyczasie kilkukrotnie zmieniali się właściciele wydawnictwa, serie przechodziły restarty itp.) i dlatego tak długo przyszło nam czekać na kinową wersję tego uniwersum.
Bloodshot był kontrowersyjny już we wczesnej fazie produkcji, nawet pośród fanów Valianta. W lipcu 2017 roku świat obiegła informacja, że bladego bohatera zagra Jared Leto. Świetny aktor, ale kompletnie nie pasował do tej roli. W marcu 2018 roku to jednak Vin Diesel zgarnął tę posadę, ale fani byli dalecy od radości. 50-letni aktor, dobrze znany głównie z tasiemca Szybkich i Wściekłych, oraz Pitch Black i kolejnych odsłon przygód Riddicka. Jest wymagana muskularna sylwetka, jednak jego wiek i rozpoznawalność, z wymienionymi wcześniej markami, mogły budzić obawy. Trudno, trzeba było zacisnąć zęby i mieć nadzieję, że włodarze Sony (produkcja) nie zmarnują takiej szansy i zapoczątkują kinowy sukces Valiant. Cóż, próżne były to nadzieje.
Naprawdę nie oczekiwałem zbyt dużo od tej produkcji. Fajne akcje, zabawne żarty, kilka dobrych zwrotów w fabule i będę zadowolony. Już od pierwszych minut jednak widać duży minus filmu - jakim cudem obraz z tytułem Bloodshoot jest niemal kompletnie pozbawiony krwi? Obniżenie kategorii wiekowej oczywiście służyło zagarnięciu większej liczby widzów, ale w tym wypadku jest to po prostu kulą w płot. Plus, najczęściej kamera lata jak poparzona, a migawki, niczym z tanich teledysków, doprowadzają do szewskiej pasji - co z tego, że autorzy przygotowują nam fajny bajzel, grę świateł, dobrą muzyczkę (od Steve’a Jablonsky’ego), skoro kompletnie nic nie widać i po prostu większość szybkiej akcji po prostu męczy i nudzi.
Między dennymi akcjami wrzucono nam denne dialogi i fabułę kompletnie pozbawioną jakiejkolwiek oryginalności. Momentami nie byłem pewien, co już oglądam - niskobudżetową telewizyjną produkcję SyFy czy tandetny akcyjniak z VHS-a lat 90. Ach, sorry, te drugie potrafiły o wiele lepiej bawić i przynajmniej było widać COKOLWIEK w szybkich akcjach. Do tego dorzucono kilka całkowicie nieśmiesznych i żenujących dowcipów oraz jeden z większych żartów Z WIDZÓW, jaki widziałem ostatnio w kinie - w pewnym momencie Ray ląduje w Londynie i rozpoczyna się pościg po uliczkach. Problem w tym, że nie trzeba nawet mieszkać w tym mieście, aby wiedzieć, że ta filmowa metropolia jakkolwiek nie przypomina angielskiej stolicy. Wszystko tutaj nie gra - ułożenie uliczek, rejestracja samochodów, nawet cholerne oświetlenie. Ale na sam koniec tej sceny zatrzymuje się ciężarówka, wysiada kierowca i z IDEALNYM angielskim akcentem pyta naszego bohatera: „Are you alright?”. Co za żenada!
Kilka rzeczy w Bloodshocie może się podobać - efekty nanobotów dają radę, „podkręcony” Ray także (biała skóra i czerwone oczy, taki jest non stop w komiksie, tutaj... minutę?), a także kilka "łubudubu" udaje się zobaczyć pomimo wariującej kamery. Jest kilku znanych i lubianych aktorów (Guy Pearce gra naukowca cudotwórcę) czy pięknych aktorek (Eiza González - aktorsko to jednak jest słabo), a Vin też ma kilka dobrych momentów. Właśnie, momentów, zwłaszcza takich, które już widzieliśmy w trailerach. Ten film miał potencjał, mógł być oryginalny i zaskoczyć nas świeżymi pomysłami. A zamiast tego dostaliśmy zwykłą wydmuszkę, o której nikt nie będzie pamiętał w kilka dni po wyjściu z kina. Czy jest to początek kinowego uniwersum Valiant? Nie ma szans, to się skończyło szybciej, niż zaczęło.
Aha, aby Was jeszcze dobić, muszę wspomnieć, że w Internecie spotkałem się z wieloma komentarzami, o tym jak Bloodshot to kolejny udziwniony odcinek Szybkich i Wściekłych (sorry, Riddick nie jest aż tak medialny) ze względu na Vin Diesela. Okazuje się, że nie tylko żartownisie tak pomyśleli, bo film faktycznie kończy się, jakby był kolejną częścią popularnej serii o samochodach i lotach w kosmos - jest ławeczka, zachód słońca, morze i jazda samochodem. Szkoda czasu na tego szrota, koniecznie zainteresujcie się komiksowym Bloodshotem (u nas wydany pięknie przez Wydawnictwo KBOOM), który faktycznie zaskakuje świeżymi pomysłami, a o tym filmie po prostu zapomnijcie. Szkoda Waszego czasu.
Autor recenzji prowadzi na Facebooku popularny profil Stare Konie.
Poznaj recenzenta
Wojciech TarczynskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat